piątek, 20 lipca 2012

Prometeusz

  
   Cóż, wczoraj minutę po północy Prometeusz wylądował w polskich kinach. Wprawdzie jest to lądowanie opóźnione (przypominam, iż na świecie film jest na ekranach od pierwszej połowy czerwca), ale na pewno przez wielu oczekiwane. Szedłem na ten film z dość otwartą głową. Nie jestem jakimś wielkim fanem serii o Obcych. Mimo, że uważam ją za bardzo dobrą, to ostatni film o obcych oglądałem...nie pamiętam kiedy ;). Najbardziej do gustu przypadł mi Aliens. Pamiętam też wypuszczony w ostatnich latach koszmar pod nazwą "Aliens vs Predator". Recenzje Prometeusza nastawiały mnie w miarę optymistycznie, ale też nie spodziewałem się wielkich rewelacji. I tak też chyba do tego dzieła należy podchodzić. Ale po kolei.
    Akcja filmu toczy się przed wydarzeniami z pierwszego "Obcego". Korporacja Weylanda wysyła statek Prometeusz, który ma za zadanie zbadać tezę o 'Inżynierach' - domniemanych przez dr. Elizabeth Shaw (w głównej roli Naomi Rapace) twórcach Ludzkości na Ziemii. Po wylądowaniu na księżycu o nazwie LV-223, badacze odkrywają dziwną formację skalną. Górę, która jest w środku pusta. Nie zdradzając więcej ze scenariusza powiem tylko coś co i tak wszyscy się domyślają - ekipa znajduje tam to czego szukali i nie tylko ;) Prędko tego żałują. Ogółem konstrukcja fabuły filmu jest niezła, ale ma wadę - nie ma środka. Najpierw jest świetne zbudowanie klimatu, wprowadzenie do świata w latach poprzedzających 'Obcego'. Świetne sceny na początku obrazu pokazują nam wnętrza statku Prometeusz. Lądowanie i eksploracja góry także świetnie budują nastrój. A właściwie można by powiedzieć, że ten środek filmu jest, ale "odbębnia" się go po to, żeby przejść do finału. Był to też jedyny moment kiedy się czułem na prawdę pogubiony w fabule, dopiero zakończenie to wyrównało. Finał, jak przystało na kino s-f, był iście epicki, ze świetnymi efektami, wartką akcją i dość otwartym zakończeniem, na pewno ciekawie rokującym na przyszłość. Niekorzystne dla filmu było moim zdaniem wmieszanie religii w opowiadaną historię. Rozumiem, że Twórcy chcieli przez to zadać egzystencjonalne pytania, ale te nie nadawały się do tego rodzaju klimatu i po prostu przeszły "bokiem". Przyczepiłbym się też do tego jak w pewnym momencie w zaskakujący sposób pojawiła się jedna z postaci i również cała ta scena totalnie nie pasowała i nic samą sobą nie wniosła.
    Wizualnie film jest piękny. Przeplatanie zdjęć plenerowych (z Islandii może ? ) z generowanymi komputerowo wyszło na dobre. Sama jakość CGI w filmie , wszystkich 'nałożeń' na tła itd. - wykonana w wielkim stylu. Najlepiej wypadły tu wnętrza statku kosmicznego, wszystkie ekrany, interfejsy itd. Dodatkowo w 3D to one najlepiej się prezentowały właśnie. Sam efekt trójwymiarowy był zrobiony bardzo dobrze. Muszę to wyraźnie powiedzieć: 3D powoli wychodzi z 'wieku dziecięcego' - mimo iż nadal nie lubię tej technologii, bo i droższe bilety a i nie do każdego filmu pasuje, to jednak trzeba przyznać, że ostatnio wszystkie filmy 3D miały technicznie dobrze wykonaną głębię i w miarę dobrze nią operowały. A Prometeusz to taka wisienka na tym trójwymiarowym torcie! Powoli przestaję się obawiać, idąc na film z dopiskiem '3D', że będzie to oszustwo. 
    Nie sposób także nie wspomnieć o genialnych scenografiach. Wnętrza góry zrobione w stylu słynnych szkiców H.R. Geigera z "Obcego" wprost porywały. Przy tym czuć było świeżość, nie były to jakieś popłuczyny, tylko udało się dopasować do współczesności jednocześnie pozostając cały czas w klimatach z filmów z lat 70. i 80. Na prawdę scenografie to jedna z najmocniejszych zalet dzieła Ridleya Scotta.


    Aktorstwo było na dobrym poziomie. Wyróżnia się zdecydowanie Michael Fassbender. Idealnie zagrał androida, ta rola na długo się zapisze w annałach. Facet raz po raz udowadnia, że bardzo szybko stanie w szranki po Oskary, może nawet już w tym roku... Naomi Rapace również wywiązała się ze swego zadania bardzo dobrze. Zagrała wiarygodną bardziej 'naukową' wersję Ripley. Jej dr. Shaw to kobieta silna psychicznie, zdecydowana, ale też mająca swoje słabości i czasem po prostu zagubiona i potrzebująca ciepła drugiej osoby. W dalszej kolejności wymieniłbym Charize Theron - zagrała dobrze, ale nie rewelacyjnie. Miałem jakieś wrażenie, że w roli Meredith Vickers się marnowała. Jasnym punktem obsady był też Sean Harris, grający Fifielda. W zamierzeniu Twórców miał wnosić troszkę humoru, ale też niepewności i sceptycyzmu. To się na pewno udało. Reszta obsady po prostu dobrze wywiązała się ze swoich zadań, ale nie wymieniłbym tu już nikogo konkretnego.
   Muzycznie czy dźwiękowo jakoś film nie zapadnie mi w pamięć, stąd nie ma co się rozpisywać w tym temacie.
   Podsumowując, Prometeusz jest kinem wartym obejrzenia i to na sali, z dobrym nagłośnieniem, z dobrym sprzętem - a nie na kompie z cam-zapisu :/. Dzieje się tak za sprawą świetnej jakości efektów, trójwymiarowych również. Scenografie to po prostu mistrzostwo! Fabularnie jest dobrze, choć można mieć zarzuty do środkowej części scenariusza. Aktorsko ekipa pod kierunkiem Ridleya Scotta wywiązywała się ze swoich ról znakomicie! Polecam, 8/10 :)