środa, 18 września 2013

Riddick


       Jednym z wielu oczekiwanych przeze mnie w tym roku filmów na pewno był "Riddick". To już trzecia część z tytułowym bohaterem w roli głównej. Uniwersum wymyślone przez Vin Diesela najpierw mogliśmy podejrzeć niczym przez szparę w drzwiach w "Pitch Black", po to by te drzwi otwarto dla nas na oścież w "Chronicles of Riddick". Oba filmy były różne w klimacie, oba mi się bardzo podobały. Po kontynuacji oczekiwałem jednak bardziej poszerzania uniwersum, wzorem "Kronik..." . Niestety, musiałem już przed seansem pogodzić się z faktem, iż otrzymamy drugie "Pitch Black" , z bardziej kameralną atmosferą. Taki powrót do korzeni. I jak się ten powrót ma ?
     Główny antagonista (nie wiem, jakoś Riddicka ciężko nazwać protagonistą :D ) znów jest opuszczony na jakiejś obcej, pustynnej planecie. Poznajemy w retrospekcji jego losy od objęcia tronu Necromongerów, do porzucenia na pustkowiu w jakimś zadupiu galaktyki.  Riddick znów musi walczyć o przetrwanie. Aż pewnego dnia, natrafia na opuszczoną stację najemników i postanawia sobie wezwać statek w celu rozprawienia się z jego załogą i otrzymania darmowej "taksówki" w kierunku ojczystej planety Furii. Akcja rozkręca się na dobre od przybycia dwóch grup "łowców głów" . Zaczyna się polowanie, zabawa w kotka i myszkę. Tylko czasami nie wiadomo kto jest zwierzyną a kto myśliwym. Niestety, w historii pokazanej w Riddicku jest kilka kretyńskich luk i dziur. A im bliżej finału, tym gorzej. Pozwolę sobie wymienić poniżej kilka najbardziej absurdalnych pomysłów scenarzystów:

SPOILERY
Jeden z pierwszych idiotyzmów - Riddick trafił do jakiejś jaskini z sadzawką na środku, okazuje się że po drugiej stronie jest wyjście w kierunku bardziej gościnnych krain. Bohater zamiast wspiąć się na skały i przejść po nich dalej.... woli walczyć z bestią ukrytą w wodzie, narażając przy tym bezsensownie swoje życie. Ba! Przygotowania do starcia trochę trwają, Riddick np. aplikuje sobie jad z mniejszego okazu tego gatunku, przy czym nie przechodzi to w jego organizmie bez echa.
Dalej - Riddick zakrada się do bazy najemników, tylko po to by pobazgrać coś tam krwią po szafce i tyle... nie ucieka przy tym rzecz jasna, dalej sobie tam siedzi. Totalny bezsens. Kradzione części statku ukrywa chyba na drugim końcu planety, bo jadą tam w cholerę długo tymi moto-poduszkowcami. Co najlepsze - wracają na piechotę!! Wśród roju obcych istot, które praktycznie zakryły powierzchnię planety i oczywiście chcą zjeść każdego kogo napotkają. A bohaterowie zamiast szukać wyrzuconego elementu od moto-poduszkowca, który leży w promieniu kilku metrów może wracają sobie z buta xxx kilometrów... cause Fuck Logic!!!

KONIEC SPOILERÓW


      Najbardziej bodły mnie cięcia montażowe. W kilku momentach widać dosłownie bezsensowne wycięcie jednej lub więcej scen. Generalnie scenariusz miał wyjść podobny do "Pitch Black" ale wykonanie zawiodło. Drętwe dialogi, szowinistyczne dowcipy, które były tak wymuszone jak się tylko da (i niestety rzadko mnie śmieszyły). Wszystko tam kolidowało ze sobą. Sumarycznie, wyglądało tak, jakby Twórcy nie do końca wiedzieli czy chcą robić "Pitch Black 2" czy coś nowego...
Nie pomogło przy tym drewniane aktorstwo. Jedynym pozytywem był sam Vin Diesel, ewentualnie jeszcze Katee Sackhoff, choć i tak to najsłabszy występ w jej karierze, do wytrenowanej a przy tym seksownej 'Starbuck' z BSG to lata świetlne brakuje. Za bardzo ją przypakowali. Jeśli 100-kilogramowa Dahl miała mi się podobać, to chyba równie dobrze mógłbym uznać samego Riddicka za seksowną laskę....
     In plus na pewno zaliczę całą warstwę wizualną filmu. Udało się Twórcom osiągnąć bardzo dobry poziom efektów. Nie jest to co prawda półka oscarowa, lecz zdecydowanie nie było praktycznie momentu gdzie coś by zazgrzytało. A warto tu np. pochwalić stworzenie zupełnie komputerowej postaci pustynnego...psa (??), towarzysza niedoli głównego bohatera. Do tego dochodzą tła, które czasem wyglądały jak żywcem wyjęte z jakichś obrazów. Montaż też był spoko. Choreografie walk do tego dobrze ułożone i dopracowane. Warto wspomnieć że wszystko to osiągnięto przy samodzielnym finansowaniu produkcji i niezbyt imponującym, jak na kino s-f, budżecie.
Muzycznie, czy coś tam było ciekawego? Jakoś nie mogę sobie przypomnieć...


    Podsumowując, poczułem się w kinie rozczarowany. Trzecia część opowieści o Furianinie to najsłabsza odsłona cyklu. Pogodziłem się nawet z faktem, że mało będzie rozmachu, ze historia bardziej intymna niż poprzednio. Za dużo jednak było luk fabularnych, kiepskie dialogi, scenariusz momentami wyglądał jakby był pisany przez 5-latka, czasami takie głupoty tam wyprawiali. W dodatku nie pomogły jawne cięcia w montażu przedstawionej historii. Film częściowo tylko ratuje warstwa wizualna. Niemniej jednak, pomimo rozczarowania dam Vin Dieselowi szansę i na kolejny film o Riddicku pójdę z chęcią, licząc tym razem na lepszy scenariusz i większy rozmach.. Ocena 6/10 . (z nostalgii za dawnym Riddickiem trochę chyba zawyżona)

niedziela, 15 września 2013

Ostatnio obejrzane

W ciągu ostatniego miesiąca obejrzałem parę filmów. W niniejszym tekście pozwolę sobie ocenić trzy najważniejsze.

Lincoln

Byłem dość ciekawy tego filmu. Po trailerach od razu widać że jest to pompatyczne dzieło historyczne. I rzeczywiście - sprawdza się to. Abraham Lincoln dostał od Spielberga ładną laurkę, z której wynika że był światłym przywódcą wyprzedzającym swoje czasy jeśli chodzi o walkę o równouprawnienie itp. Czy jest to obraz zgodny z prawdą ? Nie mnie to oceniać, gdyż specem od amerykańskich prezydentów nie jestem. Czuć było jak dla mnie troszkę budowanie spiżowego pomnika dla tej postaci. Niemniej jednak - film obejrzałem z dużym zainteresowaniem, gdyż uświadomiłem sobie jak mało widziałem obrazów o wojnie secesyjnej. Bez wątpienia ten co nieco dodaje do mojej wiedzy o tamtych czasach. Olbrzymim plusem jest oscarowa obsada - Daniel Day-Lewis, Sally Field, Tommy Lee Jones, Joseph Gordon Levitt, Jared Harris, Jackie Earle Haley itd. Bez cienia wątpliwości - pod względem aktorstwa jest tutaj mega-wysoki poziom. Zwłaszcza Daniel Day-Lewis tworzy słynnego "Abe'a" w godny pamięci sposób (za co zasłużenie zgarnął Oscara). W filmie tym wszystko - efekty, muzyka, scenografie i stroje - współgra ze sobą. Widać że jest to kino budowane pod Oscary i pod legendę słynnego prezydenta. Z drugiej zaś strony - tak jak wspomniałem na początku - dla mnie trochę zbyt pompatycznie było. Sumarycznie dałbym te 7,5/10. Dla osób interesujących się historią - warto obejrzeć.


Insidious

Drugim filmem, którego recenzją chciałbym się z Wami podzielić jest Insidious. Otóż, całkiem przypadkowo przeglądając sieć w poszukiwaniu nowości kinowych, natrafiłem na fakt że niedługo do kin wchodzi "Insidious: Chapter 2" - horror tego samego reżysera co recenzowany niedawno "Conjuring". A ponieważ sequel ten zgarnia niezłe recenzje wśród osób które już go zobaczyły, to postanowiłem że muszę obejrzeć część pierwszą. Fabuła skupia się tutaj na snach. Jest to zabieg o tyle nietypowy, że świat duchów ze światem onirycznym rzadko kiedy idą w parze w horrorach.  Oceniając skrótowo całą historię - zamysł jest bardzo dobry, wykonanie już jakby trochę mniej. Mnie najbardziej raziła przewidywalność, po prostu bywają momenty kiedy postaci niemal wprost mówią widzom "Ej, coś tu jest nie tak....ale spoko...na razie olejmy to..." . W dodatku w paru momentach film jest (niezamierzenie chyba) śmieszny. Dobrym przykładem niech będą czerwone drzwi i ....strzegąca ich zjawa która wygląda w 99% jak Richmond z IT Crowda ! 0_o (Polecam wszystkim odcinek IT Crowd s01e04 - "The Red Door" ) Aktorstwo również na ziemię nie powala. Gra tutaj Patrick Wilson, znany nam też z "Conjuring" właśnie lub z "Watchmenów". Niestety - moim zdaniem jego gra aktorska niewiele się różni w tych rolach, wszędzie ta sama zbolała mina... To co mnie in plus zaskoczyło, to parę straszących, nietypowych momentów. Końcówka też mi się podobała, gdyż takiego obrotu spraw nie podejrzewałem. W sprawach technicznych, nie mam do czego się przyczepić - to film o duchach, lecz na szczęście CGI było jak na lekarstwo, albo było ono tak dobre że aż nie widoczne. Suma sumarum - film oglądało się fajnie, z lekkim rozbawieniem, czasem z 'facepalmem', ale nadal było spoko i czekam na "Chapter 2". Moja ocena - 7/10.


Cloud Atlas

Kiedy widziałem trailery zapowiadające nowy, baśniowy film braci (...eee...tzn ...rodzeństwa? ciężko się połapać...) Wachowskich - totalnie mnie on nie ruszał. Uważałem, że historia zawarta w tym obrazie albo będzie jakimś kretyńskim romansidłem albo jakimś pseudo-patetycznym filozoficznym wywodem. I o ile rzeczywiście bliżej do tego drugiego niż pierwszego, to muszę bić się w pierś - Cloud Atlas jest niezwykłą i piękną zarazem, historią. Oparty jest na noweli o tym samym tytule. W filmie mamy 6 historii, różnych głównych bohaterów, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Jak się jednak okazuje, od połowy dzieła Wachowskich - powieści zaczynają się w magiczny sposób zazębiać. Mimo 3 godzin, oglądałem film z rosnącym zainteresowaniem. Nie jest to seans łatwy, dość łatwo na początku się pogubić. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że w każdej historii grają ci sami aktorzy, lecz różne role (w tym prawie każdy zagrał też jedną postać z płci przeciwnej do swojej). Osobiście, najbardziej ceniłem dwie najpóźniejsze czasowo historie - wiek XXII i klon Sonmi-451 w Neo-Seulu oraz bliżej nieznana przyszłość "106 lat po Upadku" (wikipedia podaje że to XXIV wiek). Dlaczego właśnie te fragmenty ? Bo miały w sobie najwięcej z s-f, jednocześnie historia Neo-Seulu pokazuje społeczność, którą wkrótce my sami możemy się stać - bezduszny rój, dążący do posiadania wszystkiego co się tylko da posiadać. Z kolei dalsza przyszłość urzekła mnie takim...oczyszczającym klimatem. Coś jak w "Wehikule Czasu", gdy bohater przypadkiem trafia setki tysięcy lat w przyszłość i zastaje dzikie plemiona żyjące na fundamentach dawno zapomnianej, zaawansowanej technologicznie cywilizacji - tutaj jest dokładnie to samo! Z całej fabuły przebija się pozytywna myśl - nasze życie ma sens i nawet jeśli jesteśmy tylko pyłkiem na tej planecie to pozornie nieistotne czyny mogą później nieść skutek w czasach, w których nikt już o nas nie będzie pamiętał... Aktorzy zostali dobrani do tej historii bardzo dobrze. Przoduje Tom Hanks i Hugo Weaving, ale też pochwaliłbym Bena Wishawa i Jamesa D'Arcy - obaj młodzi spisali się fenomenalnie. Cała warstwa techniczna stoi na blockbusterowym poziomie. Chylę czoła przed trudem jaki zadali sobie Twórcy - stworzyć 6 odrębnych światów, to na prawdę tytaniczna praca!! Cieszę się, że tak się pomyliłem względem tego filmu i że go obejrzałem. Jedynym minusem były opowieści najbardziej zbliżone czasami do naszych - rok 2012 i lata 70-te. Tam zabrakło mi czegoś, w sumie mało ciekawe były. Muzyka miała być bohaterem tego filmu ale dla mnie przeszła trochę niezauważenie....Oceniam Cloud Atlas na 8/10.