poniedziałek, 2 listopada 2015

PGA v WGW - there can be only one

 

Wstęp

Pora na kolejny wpis na moim przykurzonym, jak zawsze :P , blogu. Tym razem sprawa dotyczy dwóch październikowych imprez branży gier komputerowych. Odkąd ogłoszono, że już tydzień po PGA, największych targach rozrywki elektronicznej w Polsce, odbędzie się w stolicy Warsaw Games Week, coś we mnie zaczęło wzbierać.
Z jednej strony "Super!", im więcej imprez tym lepiej. Z drugiej zaś, jeśli przyjrzeć się temu wydarzeniu z bliska to już niekoniecznie... Czy na polu bitwy może zostać tylko jedna?
Ale może po kolei. Zacznijmy od krótkiej prezentacji obu eventów.
(wszystkie zdjęcia są tylko z PGA, z WGW nie posiadam ani swoich ani żadnych praw do innych)


PGA

Poznań Game Arena 2015 to jedna z najstarszych imprez branży gier komputerowych w Polsce. Od lat (z drobną przerwą, o czym wspomnę jeszcze później) odbywają się one w halach Międzynarodowych Targów Poznańskich, aktualnie największej przestrzeni targowej w kraju nad Wisłą. W tym roku odbyła się jubileuszowa dziesiąta edycja PGA. Atrakcje imprezy przyciągnęły ponad 66 tysięcy ludzi. Targi rozrywki elektronicznej rozrosły się tak bardzo, iż zajmują ponad 27 tys. m2 (nie licząc dwóch pięter budynku 15, b. 14, a także piętra w b.8A). Równolegle odbywają się tu również imprezy towarzyszące, które stały się już swego rodzaju tradycją. Do najważniejszych należy Game Industry Conference, czyli spotkanie osób pracujących w game devie. Każdy posiadacz biletu na PGA może przyjść posłuchać paneli o powstawaniu gier oraz zapisać się na warsztaty prowadzone przez doświadczonych w branży weteranów, którzy mają w swoich portfolio często prawdziwe hity i pracują w międzynarodowych studiach developerskich. Drugą ważną imprezą są Targi Hobby, które co roku gromadzą przede wszystkim miłośników modelarstwa, modeli zdalnie sterowanych, ale również planszówek i różnej maści innych zainteresowań. To wspaniała przestrzeń, do której można zawsze przyjść i odpocząć od zgiełku głównej imprezy. Wydarzenia towarzyszące zajmują kolejne ponad 16 tys. m2 , co daje łącznie z Poznań Game Arena 43 tys. m2.
Co ważne dla moich dalszych rozważań, MTP twierdzi iż posiada łącznie 110 tys. m2. Pobieżnie licząc niewykorzystane powierzchnie z interaktywnej mapki targów, łatwo dojść do wniosku, iż jest jeszcze na pewno ponad 43 tys. m2 niewykorzystanej przestrzeni targowej. Co oznacza dokładnie to, iż aktualnie istniejące PGA z imprezami towarzyszącymi mogłoby spokojnie urosnąć ponad dwukrotnie.


Do plusów poznańskiego wydarzenia na pewno warto doliczyć szeroko reprezentowane gry Indie, które mają swój osobny pawilon. Można tam spotkać grono ciekawych twórców niezależnych, ze słynnym SoSem na czele. W tym roku królowała tam rzeczywistość wirtualna, aż strach pomyśleć co to będzie za rok. Na pewno PGA uczy się na swoich błędach i zeszłoroczny problem nieokiełznanej publiki YouTuberów został tym razem całkiem nieźle rozwiązany. Stworzono wydarzenie towarzyszące: "Stars4Fans", które było osobno biletowane i gwiazdy popularnego serwisu oraz ich fani mogli w spokoju, nie wadząc nikomu ani też samemu nie będąc zaczepianymi, spędzać wspólnie czas. Również cosplay był o niebo lepiej zorganizowany. W tym roku opiekowała się tym Shappi, było więc prawdziwe jury, oceniające stroje, a nie miernik natężenia hałasu publiki (sic!). Scena główna znalazła się w końcu w odpowiednio zaciemnionym miejscu pawilonu, a także dodano drewnianą trybunę dla widzów. Na pewno, poza wspomnianymi atrakcjami dodatkowymi, te "know-how", ta wieloletnia tradycja i nauka na błędach to zalety targów. No i przestrzeń do wykorzystania na przyszłość.


Pomimo bycia gigantem na rynku Polski, poznańska impreza również posiada wiele wad. Jedną z głównych niewątpliwie jest brak dobrej oferty co do samych gier i ich producentów. Zarówno w zeszłym roku, jak i w tym, dało się zauważyć brak takich gigantów na polskim rynku jak Sony, czy CENEGA. W zeszłym roku pojawił się Ubisoft tylko na stoisku Xboxa, w tym roku francuzów nie było już wcale. Brak promocji najnowszych tytułów, takich, które dopiero mają ujrzeć światło dzienne, jest dużą bolączką tej imprezy, sprawiającą, że traci ona część ze swojego clou. Przez to PGA ma wyraźny problem tożsamości i stoi trochę w rozkroku między YouTuberami, grami Indie, sprzętem dla graczy, a e-sportem. "Polski Gamescom" nie może postępować w ten sposób. Również tegoroczne 66 tysięcy zwiedzających stanowi dość spory tłum i sobota jest przez to ciężkim dniem dla wszystkich. Trzeba jednak dodać, iż jest to w zasadzie normą również na innych eventach.


WGW

Wypadałoby teraz przejść do drugiej omawianej imprezy. W tym roku po raz pierwszy odbył się Warsaw Games Week. Jak na pierwszą edycję, lista obecnych była iście piorunująca: CENEGA (główny organizator), Sony, Ubisoft, Xbox, cdp.pl. Przyznam, że pomyślałem od razu o zeszłorocznym Hall of Games, który na papierze również prezentował się super, a jak było to wszyscy tam obecni widzieli. Gdyby nie cosplay to tamta impreza generalnie byłaby słaba. Z zapowiadanych twórców zabrakło wtedy choćby CD Projektu. Muszę więc z uznaniem napisać, że w Warszawie casus HoG się nie powtórzył. Targi odbyły się w znajdującym się niedaleko centrum stolicy Expo XXI, które według własnej strony internetowej dysponuje 20 tys. m2. Dla celów eventu wynajęto jednak dwie hale o łącznej powierzchni ~9 tys. m2.
Według wielu relacji impreza dopisała, zaś z oficjalnego ogłoszenia wynika, że stawiło się tam aż 19 tys. ludzi!!! To niecała 1/3 PGA na powierzchni będącej w przybliżeniu 1/5 poznańskiego wydarzenia. Ten ścisk widać gołym okiem na zdjęciach z imprezy i w relacjach. W tym miejscu pragnąłbym Wam polecić film u ROJO oraz u NRGeeka, a także relację z WGW na gram.pl (wraz z wcześniejszą z PGA). Wielu moich znajomych chwali sobie wydarzenie, nawet posuwając się do stwierdzeń, iż było ono lepsze od poznańskiego. Na powyższej wspomnianych wideorelacjach łatwo zauważyć panujący ścisk, jeszcze większy niż w tym roku w Pyrlandii. Podobno kolejki do poszczególnych gier były ogromne. Ale trudno się ludziom dziwić. W przeciwieństwie do Poznań Game Arena, w stolicy Polski można było zagrać w Assassin's Creed: Syndicate, można było polatać X-wingiem siedząc w specjalnie do tego skonstruowanym kokpicie, a także spróbować sił w nowej odsłonie przygód Lary Croft. Ba! Coś co mnie straszliwie boli, najbardziej chyba! - można było zagrać w Total War: Warhammer!!!! I mnie tam nie było ;(  Również odbywały się pokazy przyszłego Deus Ex oraz dało się wypróbować The Division w rozgrywce multi. Jak sami widzicie, mnóstwo świetnych opcji. Na pewno WGW miało coś, czego zabrakło PGA - nastawienie na gry.



Ze wszystkich relacji przebija według mnie jednak fakt, iż impreza była pod kilkoma względami dużym krokiem w tył w stosunku do tego, co pokazało PGA. Przede wszystkim, znów YouTuberzy wraz z fanami korzystali z tej samej sali, co wiązało się z niebezpieczeństwem bycia rozdeptanym przez tłum gimbusów żądnych autografów. Sam ROJO w swym filmie opowiada o sytuacji, gdzie musiano przerwać jego spotkanie z widzami z powodów bezpieczeństwa właśnie. Dalej, CENEGA zorganizowała profesjonalny konkurs cosplay'u, który swoją osobą promowała i opiekowała się znamienita polska cosplayerka: Shappi. W jury obok niej zasiadł Rafał z Crafts of Two oraz wspomniany ROJO. Cóż z tego, że i nagrody były spore (jeśli dobrze kojarzę, 1500 zł za pierwsze miejsce), skoro sama scena była czymś totalnie żenującym. Dosłownie 3m x 1m może, a tam jeszcze musieli zmieścić się jurorzy. Scena była właściwie większym podium na trzech stopniach. W rezultacie podobno jak ktoś z publiki nie dopchał się do barierki to gówno zobaczył. A można było zorganizować pokaz na jednej ze scen partnerów, gdyż Ci mieli swoje własne, z prawdziwego zdarzenia. Słyszałem również o czymś, co mnie dość mocno zaciekawiło i z czym nie spotkałem się na żadnej innej imprezie tego typu. Mianowicie, ochrona przeszukiwała na wejściu wszystkie plecaki i torby. Było to na pewno problematyczne dla cosplayerów, którzy być może w niektórych przypadkach musieli wszystkie swoje starannie spakowane stroje rozpakowywać, być może też wyciągać(??? tego nie wiem, gdybam). Skoro przy tego typu organizacyjnych punktach jesteśmy, warto wspomnieć o fakcie, iż oficjalnie nigdzie nie można było znaleźć regulaminu dla mediów na WGW. Istniał tylko ogólny, w którym początkowo znalazły się zapisy zabraniające pstrykania zdjęć czymkolwiek poza telefonem! Wprawdzie potem je złagodzono do punktu, w którym zabrania się robienia fotografii z fleszem (sic!) ale i tak jest to coś bardzo dziwnego, trochę jak zapis z przestarzałych muzeów o PRLowskiej mentalności. Nie wiadomo czy media dotyczyły te same obostrzenia. Wiadomo jednak, iż były spore problemy dla dziennikarzy przy wejściu na teren imprezy. Dobrze opisuje je ten tekst: NaPograniczu.net Również z kilku opinii wynika jednoznacznie, iż restrykcyjnie stosowano się do systemu PEGI, dając na wejściach opaski osobom w wieku 18+ i później przy wejściu do niektórych stref gier nie wpuszczano ludzi bez takich opasek. To działanie na wyrost moim zdaniem. PEGI ma być tylko sugestią i wskazówką, a nie restrykcyjnym prawem. Wychodzi na to, iż tych minusów pierwsza edycja Warsaw Games Week miała jednak sporo i nie były to błahostki.



There can be only one

Przejdźmy zatem do meritum, do powodu, dla którego piszę ten tekst. Otóż uważam, że jeśli chcemy mieć "Polski Gamescom", realnie konkurujący z tym niemieckim, to w interesie nas wszystkich jest, by był tylko jeden zwycięzca z dwóch omawianych w tym wpisie imprez. To niemal bezpośrednie starcie może wygrać tylko jedno wydarzenie, które skupi na sobie uwagę fanów gier nie tylko w Polsce, lecz także docelowo w Europie i na Świecie. I powinno być nim PGA, bo WGW nie ma w obecnym kształcie racji bytu.
Wiem, że dla niektórych zwolenników nowego wydarzenia w stolicy taka teza może zabrzmieć wręcz obrazoburczo. Ale pomyślmy przez chwilę. Argumenty podałem praktycznie na tacy już przy okazji opisywania WGW i Poznań Game Arena.


Warszawski event jest powiewem świeżości i, jak pokazują opinie, był bardzo potrzebny stolicy. Tym bardziej, iż ma tę jedną zaletę, której nie ma impreza z Poznania - posiada świetną ofertę najnowszych tytułów, również tych przedpremierowych. Na tym jednak zalety się kończą. PGA posiada przede wszystkim powierzchnię wystawienniczą do rozwoju, o czym już wspominałem. Tam jest jeszcze drugie tyle niewykorzystanych pawilonów. Dodatkowo więc starczy napisać, że stolica owszem, ma targi większe od Expo XXI. Są to Warsaw Expo w Nadarzynie, podwarszawskiej miejscowości. Według strony internetowej jest tam dostępne ~43 tys. m2, czyli tyle ile aktualnie zajmuje Poznań Game Arena z imprezami towarzyszącymi. Ale nikt o zdrowych zmysłach nie powinien nawet myśleć o organizacji tak kluczowego eventu w miejscu tak odległym od centrum miasta, od metra. Nie wydaje mi się, aby kursująca do Nadarzyna komunikacja była w stanie przewieźć ponad 60 tysięcy ludzi w jeden weekend. Powiedzmy sobie szczerze i otwarcie: stolica aktualnie nie ma miejsca na "Polski Gamescom". Nie ma też imprez towarzyszących. Gdy powiedzmy znudzi mi się oglądanie gier i zapragnę godzinkę odpocząć przy czymś innym...no cóż, klops. Bo nic innego tam nie ma. PGA ma już dwie imprezy towarzyszące z dużymi tradycjami i naprawdę świetną ofertą, zaś trzecia, YouTuberów, rodzi się i ewoluuje ze swym młodym środowiskiem. Stolica nie ma miejsca nawet na rdzeń imprezy, nie będzie go mieć tym bardziej na konferencję game devu, ani na targi Hobby, a jeżeli nawet to muszą to być punkty leżące w jakimś oddaleniu, co jest niewygodne z punktu widzenia użytkownika.
Kolejny powód - brak "know-how" i tradycji. Już kiedyś próbowano przenieść PGA do Warszawy. W 2010 roku nie odbyły się targi poznańskie, a zamiast nich pojawiła się impreza w stolicy, która nie przetrwała poza jedną edycję, w 2011 nie odbyła się w ogóle, a w kolejnym roku Poznań Game Arena znów zagościło w Pyrlandii.


Dziwię się również trochę ludziom i opiniom o WGW, tak nawiasem mówiąc. Z reguły imprezy są dość mocno jechane za swoje wady, mało jest świętych krów i na każdy event da się ponarzekać. Wszelkie prawidłowości wskazują, że targi ze stolicy również powinno to dotknąć, gdyż ilość wpadek organizatorów jest większa od średniej. A jednak, Warsaw Games Week odpuszcza się uciążliwe przeszukiwania toreb, brak regulaminów lub dziwne ich zapisy, żenującą scenę do konkursu cosplay czy przesadę z opaskami 18+ . Dziwne to dla mnie. Z relacji znajomych wydaje mi się, że ewidentnie "fajny socjal" przysłonił wszelkie wady, ale powinno się oddzielać prywatę od obiektywnej opinii, stąd dziwią mnie takie "achy i ochy" dot. WGW.
Niestety, jak wykazuje moje doświadczenie, firmy uczestniczące w targach w stolicy nie tylko będą zadowolone, wręcz będą chcieli więcej i za nimi pójdą inni. Nie mam do tych firm pretensji. Jest czymś całkowicie logicznym, z ekonomicznego punktu widzenia, wystawienie się w stolicy zamiast jechać parę godzin do innego miasta. Nie mam pretensji. Ale mam żal! Żal o to, że znów wygrywają pieniądze. A przegrywamy znowu my, uczestnicy.
Zaś jak mogłoby być: targi w stolicy można przenieść na inny termin, np. maj-czerwiec-lipiec, w ten sposób tworząc ciekawą "wiosenną" wersję PGA, w innym mieście. Jednocześnie nie konkurowałaby ona bezpośrednio o portfele odbiorców z poznańskim wydarzeniem, gdyż oba eventy są w takim przypadku wystarczająco od siebie oddalone. Jednocześnie dla wielu osób impreza stanowiłaby taki "przedsmak" targów na MTP, gdyż tylko o tym możemy mówić. Stolica nie ma w pobliżu swego centrum infrastruktury na nic więcej, niż event na maks. 25-30 tys. osób.
Powiem Wam jak będzie: WGW będzie się rozrastać, oferując coraz lepszą ofertę gier, ale za tym nie pójdzie adekwatny rozrost powierzchni. Impreza zamieni się w przepełnione po brzegi targi gdzie nie da się nigdzie dopchać i nie ma nic poza grami i tłumami gimbusów i YouTuberów, przynajmniej przez te parę lat dopóki event nie umrze lub nie zostanie gdzieś przeniesiony lub przekwalifikowany. Takich imprez już trochę mamy, brakowało tylko jednej, która skupiałaby największych gigantów.
PGA z kolei najprawdopodobniej jeszcze bardziej utraci swą pierwotną gamingową formę, jeszcze bardziej skieruje się w stronę game devu, sprzętu i wszystkiego poza samymi grami. Ale co mają zrobić?? Nie przystawią pistoletu do skroni szefów Sony czy CENEGI, żeby Ci przyjechali do Poznania. Nie obwiniam organizatorów z MTP za to, że mieszczące się w Warszawie firmy nie chcą ruszyć tyłka ze stolicy i patrzą tylko na niskie wydatki.


Stracimy wszyscy, bo żadna z imprez nie będzie w stanie uzyskać przewagi na arenie krajowej, o międzynarodowej można zapomnieć tym samym. Nie będzie "Polskiego Gamescomu". Nie będzie go, bo ktoś komuś chce znowu rzucić wyzwanie. Nie byłoby tego problemu gdyby WGW narodziło się jako przedsmak PGA, impreza wiosną, bądź w sierpniu lub wrześniu i o skąpej acz ciekawej ofercie. W październiku większość ludzi musi dokonać wyboru. Mało kogo stać na jazdę do dwóch miast na dwa eventy. A jeszcze mniejszej ilości wybrańców za to się płaci. Mniejsze redakcje mediów branżowych, będą musiały wybierać, bo budżet - o ile go w ogóle mają - jest cieniutki. Mam dość takich wojenek, zawodów o to, kto zorganizuje lepszy event w ten sam weekend. Bo w przypadkowość wyboru terminu tydzień po PGA nie uwierzę nigdy! Za długo chodzę po tym świecie. Chciałbym ten tekst zakończyć optymistycznie, że może organizatorzy WGW pójdą po rozum do głowy, zmienią profil wydarzenia lub jego termin... Ale nie mogę, bo niedawno ogłoszono kolejną edycję... również w październiku...GG WP ....

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Hejtuję hejtujących hejt.


       Woah.....no nie może być, piszę coś na bloga 0_o coś chyba dawno tu nie zaglądałem, bo wszystko przykurzone, ale nic to. Piszę, bo w zasadzie chciałbym się wypowiedzieć na dość ciekawy temat, a akurat mam na to wenę po zobaczeniu pewnej akcji na wspieram.to. Lecz może wszystko od początku.
         Około dwa miesiące temu przykuł moją uwagę idiotyczny wpis na szczecinblog.pl . Sam ten wpis idiotyczny, lecz blog generalnie "propsuję" i polecam!! Otóż wypowiedź dotyczy rzekomego hejtu i krytyki w internecie. Nie będę tu skrótowo opisywać tekstu, zakładam, że przed przeczytaniem dalszej części mojego wpisu zapoznaliście się z powyższym. Autor wspomina:
Wymiana zdań była na poziomie, hejterzy i internetowe trolle zostały na anonimowych forach, gdzie co chwile mogli wypowiadać się pod różnymi pseudonimami. Na Goldenline trzeba było podać swoje imię i nazwisko, mile widziane były prawdziwe zdjęcia i opisany przebieg swojej kariery zawodowej oraz edukacji. W mojej głowie pojawiła się myśl, że prawdopodobnie Internet niebawem przestanie być anonimowy, powstaną kolejne serwisy, gdzie będziemy występować pod imieniem i nazwiskiem, a nasze komentarze opatrzone będą miniaturką naszej facjaty. I dzięki temu zaczniemy się bardziej szanować, język nienawiści, personalne wycieczki, obrażanie innych, nie będą na porządku dziennym.
          Nie rozumiem takiego podejścia. "Siedzę" w necie od dość dawna, jeszcze od etapu, gdy mając po 12 lat rajcowało nas chatowanie na Onecie, a o YouTube jeszcze nikomu się nawet nie śniło. Od zawsze podstawą egzystencji w internecie była wolność słowa i pewna anonimowość, chroniąca nas przed różnej maści psycholami chociażby. Zupełnie nie rozumiem, co mają moje dane osobowe do wypowiadanych przeze mnie kwestii, choćby i nawet były one "hejceniem". Liczy się treść, a nie kto ją wypowiada.
(Tu mała dygresjo-ciekawostka: gdy chciałem zgłosić do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów fakt, że pewien sklep internetowy wprowadza klientów w błąd, lecz okazuje się, że nie mogę tego zrobić bez podania swoich danych osobowych. Nie wiem co mają one do faktu, że dany przedsiębiorca oszukuje klientów. Napisałem, że jestem w stanie przedstawić dowody czarno na białym, lecz widocznie nie jest to istotne dopóki się nie przedstawię z imienia i nazwiska, składając oficjalne pismo. Paranoja.)


         Wracając do meritum - osobiście uważam, że anonimowość powinna być jednym z gwarantów istnienia "szarego Kowalskiego" w sieci, gdyż gwarantuje, że nasze dane poznają tylko te osoby, którym chcemy je zdradzić. Pomijam oczywiście kwestie przestępców, ale i tak tu można się posłużyć IP, żeby takiego przestępcę znaleźć. Dzisiejsze social media znacznie zmniejszają anonimowość w sieci, lecz nie będziemy się w to zagłębiać. W każdym razie - nie liczy się imię i nazwisko, liczy się opinia a najbardziej liczy się statystyka, jeśli coś zostało mocno i w szerokim gronie "zhejcone" to w 99% przypadków nie stało się to bez powodu.
Uderzył mnie jeszcze jeden fragment komentowanego tekstu:
Zdecydowanie wolę czytać i słuchać, jak ludzie się chwalą (osiągnięciami, nowy kontraktami, nowym samochodem, dziewczyną, żoną, bieganiem, udanym treningiem, zegarkiem), niż narzekają jaki ten świat/Szczecin jest zły i nic nie robią w kierunku, żeby cokolwiek wokoło siebie zmienić.
         Czy tylko ja uważam, że Autor ewidentnie chciałby mieszkać w utopijnym świecie rodem z "Żon ze Stepford"? W świecie gdzie wszyscy chodzą sztucznie uśmiechnięci i mówią na wszystko "Awesome" ? aaaa nie, czekaj.... taki świat istnieje i nazywa się: US & A. To tam na pytanie "How are you doin' ? " masz się uśmiechnąć i powiedzieć, że "super". Nie ważne, że masz raka, życie Ci się wali, żona rzuciła, czy też zdechł pies. Jest "super". Ja jednak nie chcę żyć w takiej ułudzie. Uważam, że nasze "narzekactwo" wynika z prostego faktu - jest na co narzekać. 123 lata zaborów, a potem, po krótkiej wolności, koło 45 lat komunizmu zrobiło swoje. Musieliśmy, i wciąż musimy, wiele nadrabiać i nadganiać względem Zachodniej Europy. Najwidoczniej narzekamy, bo widzimy jaka jest prawda. (Żeby nie było - bardzo dużo już zostało zrobione i widzę jak Polska pięknie się zmieniła, jest coraz fajniej.) Ja też dużo narzekam, ale sorry - nie mogę milczeć, jeśli widzę, że coś jest nie-OK. Czasem są to sprawy właściwie błahe (jak Filharmonia w Szczecinie, która według mnie jest jakimś koszmarem, no ale się z tego powodu nie potnę przecież), a czasem bardzo poważne (jak totalna kupa na rynku pracy w Polsce, a w Szczecinie to już w ogóle). Nie zmienia to faktu, że jak uważam, że coś jest źle, to o tym mówię/piszę. Dlaczego nagle mam przestać tylko po to, żeby ktoś inny mógł żyć w swojej złudnej bańce "szczęśliwości"? Nie bądźmy żonami ze Stepford.

 
          Tu docieramy do akcji na wspieram.to, która mnie zainspirowała do napisania tego tekstu. Okazuje się, że pewien Pan zebrał ponad 500 tysięcy złotych (tak PIŃCET TYSIĘCY ZŁOTYCH!!!!!) w zasadzie ....na objazdowy cykl spotkań. Otóż podstawą do zorganizowania cyklu jest rzekoma wszędobylskość hejtu. Organizator jest - jak sam się określa - "Mentorem i Artystą, kiedyś regularnie tłumiony przez hejterów." No cóż, jeszcze takiej osoby nie spotkałem. W ogóle tak naprawdę rzadko widuję ten, rzekomo wszędobylski, hejt, czyli najgorszą odmianę krytyki. Problem jednak polega na tym, czym jest hejt?? Bo dla mnie coś, co jest krytyką, dla kogoś innego będzie hejtem, bo np. moje argumenty nie trafią, albo będzie ich za mało. Ba! Często sam fakt negatywnej odpowiedzi jest uznawany za hejt. Spójrzcie na rozmowy w necie, czyż nie jest tak, że jeśli do grona fanboy'ów jakiejś marki nagle dołącza osoba o odmiennych poglądach i krytykuje coś, jest z miejsca uznawana za "hejtera"? ;) Tak właśnie jest. Zatem, ja sam wielokrotnie musiałem być hejterem, skoro przecież - bo wiem o tym, że tak jest - mam tak często na wiele tematów poglądy odmienne od większości. Chcę tu zwrócić uwagę jak bardzo relatywny i trudny do uchwycenia jest hejt. Tego kłopotu nie ma "Mentor i Artysta", gdyż przekonuje on w swym filmiku wprowadzającym, że hejt jest wszędzie i nawet zebrał ofiary śmiertelne!! Rzeczywiście, zdarzały się przypadki, że ktoś odbierał sobie życie przez komentarze w necie. Pytanie tylko, czy ta sama osoba nie zareagowałaby tak samo później, na krytykę w pracy, czy molestującego szefa? Śmiem twierdzić, że przyczyną nie jest tu hejt, tylko bardzo słaba i krucha psychika samych ludzi, którzy sięgnęli po środek ostateczny - śmierć. Każdy z nas niesie swój krzyż, każdy spotyka się z krytyką i częścią życia jest nauczenie sobie z nią radzić i oddzielanie krytyki konstruktywnej od niekonstruktywnej. Natomiast trzeba być świadomym faktu, iż krytyka jest czymś zdrowym i musi istnieć po to, byśmy się mogli rozwijać.

 
       Idziemy dalej: organizator akcji jest przekonany, że w ramach spotkań w ponad 10 miastach Polski wspólnie z ich uczestnikami "pozbędą się hejtu". Nie da się tego pozbyć, nie da się pozbyć ani krytyki, ani hejtu, a już na pewno nie przez cykl szkoleń :D Jest to jawna propaganda i wprowadzanie ludzi w błąd. To normalne, bo pan jest coachem. Jest to w sumie chyba dość nowe zjawisko - ludzie, którzy prowadzą płatne szkolenia, najczęściej z dziedzin psychologii, społeczeństwa itp. w zamian za osiąganie pewnych efektów - motywację, poprawę zdolności interpersonalnych itp.
Teraz powiem z własnego doświadczenia - jakieś 7 lat temu zacząłem się luźno interesować przez 2-3 lata czymś (mniejsza o to dokładnie, czym) z czym silnie wiązało się całe społeczeństwo różnego rodzaju "coachów", "trenerów", "doradców" itd. Wiem jedno - na kilkudziesięciu znalazł się chyba jeden, któremu rozważyłbym zapłacenie i może 2-3, którzy mówili z sensem. Reszta była niewarta złamanego grosza. Ja w każdym razie nigdy nie uczestniczyłem w żadnych szkoleniach, a wiedzę po prostu czerpałem z nieograniczonych zasobów internetu. Zdaję sobie sprawę, że szkolenie i indywidualny kontakt to co innego, lecz patrząc na podane przed chwilą statystyki - czy jest sens płacić tak gruby hajs za ułudę? Za to, że ktoś opowie Ci o swoich przekonaniach, że zrobi Ci wykład o czymś, co, owszem - dla niej/niego, podziałało, ale nie masz nigdy gwarancji, że zadziała w Twoim przypadku. Płacisz tak naprawdę za możliwość wysłuchania czyichś sposobów na radzenie sobie z jakimś problemem. W dodatku, najczęściej dzieje się to w grupie, więc wcale nie jest to takie indywidualne doświadczenie, a jak już takie jest możliwe, to kosztuje odpowiednio więcej.

 
        Tak właśnie jest z rzeczoną akcją wspieram.to. Z przerażeniem odkrywam, że ludzie są w stanie płacić tak kosmiczne pieniądze, za spotkanie z randomowym kolesiem, który wmówi im że mają problem, po czym wspólnie ten problem "rozwiążą". Bo czy naprawdę hejt jest taki wszędobylski? Z własnego doświadczenia: nie wydaje mi się. A już na pewno hejt nie jest takim problemem, za rozwiązanie którego zapłaciłbym komukolwiek. Zaś pan "Mentor i Artysta" jest dla mnie geniuszem pokroju Steve'a Jobsa: sam sobie wytworzył popyt. Sztucznie wykreował nieistniejący do tej pory rynek przez wmówienie ludziom wyimaginowanego problemu i teraz zbiera tego żniwo w postaci 500 tys. złotych. Z jednej strony mnie to przeraża, jak podatne są umysły niektórych na taki bullshit, a z drugiej biłbym mu pokłony, bo jest na pewno geniuszem marketingu. Czyż nie tak było z iPadem? Do czasu jego premiery 99% populacji potrafiło się obejść bez tabletów, a potem przyszedł Jobs i świat oszalał.

To był długi wpis, wiem o tym. I tak pewnie o czymś zapomniałem i po łebkach napisałem, ale przynajmniej jest to taki tekst z serca, na spontanie. Zdaję sobie sprawę, że pewnie zostanę za ten wpis, nomen omen, "zhejcony"  ;)  no ale cóż zrobić, takie życie :)