sobota, 24 sierpnia 2013

Elysium


      No to witam w kolejnej recenzji. Dziś na ruszt idzie rasowe kino s-f, "Elysium". O Neillu Blomkampie po raz pierwszy usłyszałem przy promocji jego pierwszego głośnego filmu "Dystrykt 9". Przy okazji było tam wymieniane nazwisko Petera Jacksona jako jednego z producentów. Sam film zaskakiwał świeżością. Pomysł był dość oryginalny, bo połączono obcych z typowo slumsową dzielnicą, efekty przy tym były piorunująco dobre jak na tak "kameralne" kino. Generalnie uważam, że tamten obraz był "w sam raz na jeden raz" ale w pamięci mimo tego pozostał. Do tegorocznego dzieła reżysera podchodziłem z dużą rezerwą, trailery wyglądały dość zachęcająco ale nie było jakiegoś efektu "wow". Niemniej jednak, uważałem że warto będzie sprawdzić. Zwłaszcza, iż w obsadzie znalazła się Jodie Foster, a sam film już jest bliski blockbusterom (100 mln $ budżet).
      Wprowadzenie do opowieści nie jest zbyt długie, ot ludzkość zbudowała sobie na geostacjonarnej orbicie stację 'Elysum', na której żyją najbogatsi. Reszta, plebs żyje na zatłoczonej Ziemii, w slumsach. Główny bohater, Max jest właśnie takim szarym ludzikiem. W przeszłości zajmował się drobnymi przestępstwami (i większymi też) a aktualnie stara się uczciwie pracować na swój los. Jego marzeniem od dziecka jest dostanie się na stację. Udaje się to nielicznym szczęściarzom, co mamy okazję zobaczyć w późniejszej części filmu. Bieg wydarzeń zmusza Maxa do poszukiwania drogi na 'Elysium' i to szybko, czas ucieka. Protagonista zostaje przy tym wplątany w starcie wielu różnych potęg tamtejszego świata, przy czym obrywa mu się parę razy. Czy uda mu się spełnić marzenie ? Sami musicie się przekonać ;) Ogółem, fabuła jest spoko, tempo opowiadanej historii w miarę równomierne, aczkolwiek muszę przyznać że momentami przysypiałem. Brakuje trochę tej historii charyzmy i według mnie nie ma żadnego zaskoczenia. Często w tego rodzaju opowieściach s-f jest jakiś 'twist' w fabule, nawet w cienkim jak siki scjentologa "Oblivionie". Tu mi tego zabrakło. Również końcówka była troszku zbyt hollywoodzka. W ogólnym rozrachunku historia wypada jednak całkiem nieźle, są fajne momenty, na pewno dobre jest wprowadzenie do postaci, do całego uniwersum.


     Aktorstwo, co ciekawe, w tym akurat obrazie jest dużo ciekawsze u drugo- lub nawet trzecioplanowych charakterów, niż u tych z pierwszego sortu. Matt Damon jest tutaj...Mattem Damonem (czy tam Jasonem Bournem, co za różnica :P ) Choć ten typ jego min i gry aktorskiej akurat pasuje do postaci, gdyż Max ma trochę cech wspólnych ze słynną postacią graną przez Matta. Warsztat pokazany przez Jodie Foster niestety nie zwala z nóg. Lecz podzielam opinię, że to wina scenariusza i jej postać była trochę przerysowana, jednocześnie pusta w środku. Nie wiemy o niej praktycznie nic poza faktem że jest niedobrą Panią, która próbuje zabić wszystkich wkoło :P Świetny za to okazuje się Sharlto Copley jako Kruger - najemnik, zabijaka. Jego postać również jest przerysowana do granic absurdu. Lecz jest w nim coś co przyciąga uwagę. Nie wiem czy to zamierzony efekt Twórców, lecz Kruger śmieszył mnie w każdej scenie. Jego akcent (szkocki? irlandzki? coś w ten deseń) jest dość nietypowy i groźby, które wypowiada powodują, że chce się śmiać bardziej aniżeli bać. Warto nadmienić też obecność Williama Fichtnera (jako Carlyle) oraz Wagnera Moury (Spyder) , obaj stworzyli wystarczająco ciekawe postaci, by je tu odnotować.


      Olbrzymim plusem filmu są efekty wizualne i scenografia. To one decydują o głównej sile "Elysium". CGI są topowej klasy. Często miałem problem z rozróżnieniem czy dany pojazd był robiony komputerowo, czy widzimy realnie istniejącą makietę. Efektów było sporo, a jednocześnie też widać iż dodano je do zdjęć plenerowych (a nie do green screenu), bo ujęcia mają swoją głębię i przestrzeń, co w przypadku kręcenia w studiu nie ma miejsca. Scenografie też ciekawe - slumsy w 2154 roku wyglądają jak te dzisiejsze, z kolei 'Elysium' to ostoja nowoczesności, której skrawki tylko trafiają na powierzchnię planety. Lecz mam jedną uwagę - sama stacja jest zrzynką z Cytadeli z gier Mass Effect. Pomysł na stację na planie okręgu, w środku którego są domy, parki, miasto itd. został tam właśnie pokazany i od tamtej pory widziałem już co najmniej 2-3 takie stacje - 'Elysium' jest jedną z nich. Twórcy jednak popełnili pewną lukę - ich stacja nie zawiera żadnej obrony przeciw meteorytom, tak samo jak nie pokazano jakim sposobem magicznie utrzymywana jest tam atmosfera i jednocześnie każdy statek z kosmosu może sobie ot tak wlecieć, bez wstrząsów, przeciążeń itp. Również egzoszkielety wydały mi się niepotrzebnym i wprowadzonym trochę na siłę elementem.
Muszę się czepić też montażu w scenach walk, gdyż ten był momentami koszmarny. Nie dało się czasem wychwycić co kto komu zrobił. Mogliśmy się tylko domyślać. Na całe szczęście "Elysium" jest w 2D. I dobrze, bo trójwymiar nie miałby chyba tutaj większego sensu i byłby na siłę.


       Kończąc wywód, film Neilla Blomkampa - pomimo wielu wad - broni się w moich oczach. Jest to na pewno historia, którą warto zobaczyć. Podobnie było z "Dystryktem 9". Mam wrażenie że tamten był odrobinę bardziej oryginalny. Tutaj sporo pomysłów na świat przedstawiony "gdzieś już było". Nie zmienia to faktu że ja wychodziłem z sali umiarkowanie zadowolony. Nawet wymieniane wyżej wady w postaci średniej klasy aktorstwa, czy momentami złego montażu nie były w stanie przysłonić świetnych efektów, scenografii i pewnej specyficznej estetyki, którą cechują się filmy tego reżysera. Oceniam "Elysium" na 7/10.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Wolverine


     Mówiąc szczerze, oczekiwałem tego filmu od dawna z mieszanką niepokoju i ekscytacji jednocześnie. Specjalnie odświeżyłem sobie całą historię Rosomaka: "X-men Origins: Wolverine" a potem "X-men 1-3" , 'First Class' pominąłem ze względów które może przedstawię pod koniec recenzji. Przedstawiona do tej pory historia była dość spójna, oddająca charakter postaci w 100% i jednocześnie przy tym dobrze się człowiek bawił. Oczywiście było kilka drobnych nieścisłości, wynikających z faktu że "początki" Wolverina kręcono 9 lat po X-menach. Również muszę wyraźnie zaznaczyć że mnie się film z 2009 roku bardzo podobał i nadal podoba. Nie odczuwam żadnego bólu dupy z powodu Deadpoola, który był tam na prawdę jedną z najmniej istotnych postaci, czy też Sabretootha, który w komiksach nie był bratem Logana (ale i tak wywodził się dokładnie z tych samych okolic, więc 'who cares'...). Tak jak mówię, pierwszy samodzielny film o Wolverinie uważam za bardzo dobre ukazanie jego początków i co ważne - na tyle na ile się tylko dało jest spójne z uniwersum przedstawionym w trylogii X-men. A jak to jest z kolejną historią mutanta ze szponami ??
     "Wolverine" w ambicji Twórców ma kontynuować opowieść jakiś nieokreślony czas po "X-men: Last stand". Rosomak po stracie Jean jest żulem w Kanadzie (mógłby się spokojnie dogadać z Johnem Reesem z pilota 'Person of Interest' ;P ). Mieszka zarośnięty w lesie razem z równie zarośniętym niedźwiedziem. Pewnego dnia źli kłusownicy zabijają zwierzaka, wkurzając tym samym Wolverina. Gdy już miało dojść do bójki, na scenie pojawia się Yukio - tajemnicza japonka z samurajskim mieczem. Okazuje się, że II-wojenna przeszłość protagonisty filmu odezwała się. Logan w 1945 roku uratował w Nagasaki japońskiego żołnierza w momencie wybuchu bomby atomowej i ten - teraz schorowany starzec - chce mu podziękować zanim odejdzie do krainy przodków. Cała scena z bombą otwiera film. Już w niej następują dziwne zgrzyty fabularne, będące plagą "Wolverina". Pierwszy błysk nie zabija żołnierzy( !!!! 0_o ) którzy są kilkaset metrów od wybuchu. Japoniec zdąża wskoczyć z powrotem do bunkra, gdzie przysłania go swym ciałem Logan. Nie mam ochoty się rozpisywać na temat tego co dzieje się po przyjeździe Wolverina do Japonii i jego rozmowie z umierającym Yashidą. To już musicie sami obejrzeć. Generalnie dla mnie zdecydowanie coś nie odpaliło w scenariuszu tego obrazu. Jest bardzo dużo nieścisłości, zwykłych głupot. Pewne 'zwroty' fabularne da się przewidzieć dosłownie po pierwszych 20 minutach.
SPOILERY
Dodatkowo rozwój 'złych' postaci (czy tam 'villainów' jak kto woli) jest wprost tragiczny. Viper - nie wiem po co ona tam w ogóle była, cała postać i każda scena z nią są totalnie niepotrzebne i nic nie wnoszą do filmu. Moment kiedy zdziera z siebie skórę, bo jest mutantem z cechami węża - po co to było ?! Nie mam bladego pojęcia! Dalej - przyjaciel Mariko z dzieciństwa w jednej sekundzie twierdzi, że muszą zabić Logana i generalnie zacząć od nowa, wziąć ślub blablabla, dosłownie (!!) minutę później pomaga Wolverinowi w walce z Silver Samurai'em. Czy może mi ktoś wyjaśnić o co tu kurwa chodzi ?! 0_o Albo pociąg który pędzi z prędkością 500 km/h i jest zrobiony chyba z kartonu, bo zły pan z Yakuzy wbija w niego swój nóż jak w masło.... Tudzież ninja robiący 3 razy więcej fikołków niż to jest potrzebne. Śmieszył mnie też zwrot akcji w finale, gdzie okazuje się, że zbroję Silver Samurai'a z adamantium ubrał "nieżyjący" Yashida i chce wyssać z Wolverina szpik, żeby przejąć jego moc regeneracji. Albo jedna z dziwniejszych rzeczy - Viper wstrzykuje Loganowi pająka, który jest przy jego sercu i "wysysa" ( ?? chuj wie co robi... ) jego moc regeneracji. W domyśle miała to być śmiertelność dla protagonisty, ale szczerze to on nic sobie nie robił i szedł pod ogniem z karabinów jak czołg, trochę coś Twórcom nie wyszło tak delikatnie mówiąc. Sami widzicie że bzdur w tym filmie od groma niestety.... :/
KONIEC SPOILERÓW


     W pięknych snach reżysera miała to być historia opowiadająca o bohaterze, który staje przed widmem śmiertelności. Jednocześnie miało być bardzo intymnie i w ogóle tak jakoś...nie wiadomo jak. "Wolverine" cierpi na ten sam syndrom co "Iron Man 3" - film o superbohaterze bez superbohatera. Klimat Rosomaka i X-menów poczułem dopiero..... w scence po napisach. Tak, dobrze czytacie! Jest scenka, musicie zostać po seansie na 5-10 minut , ale warto! ;)
      Aktorsko za to, jest bardzo fajnie. Hugh Jackman to po prostu Logan. Kropka. Dalej mamy też dwie japońskie aktorki, które zdecydowanie polubiłem po tym filmie: Rila Fukushima (jako Yukio) i Tao Okamoto (Mariko). Ich postaci są z krwi i kości. Rzeczywiście jest w nich coś ciekawego i wiem że je zapamiętam na dłużej niż tylko 1 dzień. Nie mogę nie wspomnieć o aktorze, którego lubię - Hiroyuki Sanada wcielił się w Shingena, ojca Mariko i jednocześnie syna Yashidy. Akurat tutaj zagrał dobrze, choć widać że scenariusz nie dał mu zbyt dużego pola do popisu. In minus na pewno zaliczę Svetlanę Khodchenkovą, której Viper mnie nie przekonała ani na jotę...
     Bardzo dużym plusem filmu są scenografie i efekty. Klimat kraju Kwitnącej Wiśni wycieka wprost z ekranu. Producenci bardzo ładnie się postarali i rzeczywiście miło się ogląda plenery tak odmienne od większości produkcji Hollywood. Przy tym efekty autorstwa Weta Digital są absolutnie takie jakie miały być, w tej materii nie jestem w stanie się do niczego absolutnie czepić. Nie mogę ocenić 3D ponieważ wolałem tym razem "staromodne" dwa wymiary. Ale widać było że montaż momentami był za szybki i w okularach nic bym nie widział. Duży zarzut do Twórców - nie da się zrobić krwawego i brutalnego filmu o Rosomaku w PG-13. Nie da się i to widać właśnie tutaj!! Wolverine wbija szpony w przeciwników, rozrywa niektórych wręcz...i zero kropli krwi. Koleś obrywa 8 kulek i nic. Niektórzy uprzednio zmasakrowani przez Logana, wstają 5 minut później i biegną dalej. Ten film powinien być w kategorii wiekowej R. PG-13 dobija w tym momencie leżącego.
Muzyka - dla mnie niewidoczna.


      Podsumowując, szkoda tego filmu. Niby Wolverine, lecz bez Wolverina :/ A nawet pomijając ten fakt, to historia sama z siebie też się nie broni niestety. Dzieło zostało zniszczone na poziomie scenariusza. Również masa zwykłych głupot i prostactw jest nie do przyjęcia, nawet dla mnie choć ja zwykle przymykam oko na takie drobiazgi. Samo aktorstwo i piękne plenery Japonii nie wystarczą. :/ Niemniej jednak, historia aż tak tragiczna nie jest, jest znośna z tym że od opowieści o jednej z najciekawszych postaci Marvela oczekiwałbym więcej. Dla mnie ze wszystkich obrazów uniwersum X-menów, ten jest najsłabszy i nie mam co do tego wątpliwości. Ocena 6/10.
 
Spoilerowe post scriptum:
Filmu nie ratuje nawet pojawienie się Xaviera i Magneto w scence po napisach. Właśnie dlatego nie oglądałem First Class, gdyż za rok pojawi się jego sequel - 'Days of Future Past' - który wprowadzi alternatywny świat. Tzn. najprawdopodobniej cała historia pokazywana w Origins, trylogii X-men i teraz w Wolverinie doprowadzi do powstania Sentineli Bolivara Traska oraz unicestwienia X-menów. Logan cofnie się w czasie by powstrzymać zagrożenie wraz z młodą ekipą z First Class, tym samym tworząc nową linię czasową i przekazując pałeczkę młodzieży...

The Conjuring


      Dawno nie byłem na żadnym horrorze w kinie. A "Conjuring" ("Obecność" w tłumaczeniu wydawcy) otrzymało sporo znakomitych recenzji, wiele mówiących o tym, że jest to najlepszy tegoroczny film do straszenia :P Porównywano nawet do "Mama" produkcji Guillermo del Toro. Stąd, postanowiłem że przejdę się ze znajomymi do kina.
       Muszę przyznać, że recenzje pokrywają się z moimi odczuciami. Fabuła obrazu zaczyna się w momencie gdy rodzina Perronów wprowadza się do wielkiego domu, położonego nad jeziorkiem gdzieś na uboczu. Z początku wszystko wydaje się normalne. Z czasem zaczynają ich jednak nawiedzać dziwne zjawiska: słychać hałasy, drzwi same się otwierają lub zamykają. W końcu najmłodsze córki zaczynają widzieć zjawę. W momencie gdy coś jawnie zaczyna fizycznie atakować członków rodziny, postanawiają wezwać małżeństwo Warrenów - Eda i Lorraine. Kobieta jest medium, a jej mąż jedynym "cywilnym" egzorcystą (tzn. nie będącym księdzem). Oboje badają różne sprawy niewyjaśnione, od jednej z takich sytuacji zaczyna się nawet wprowadzenie do całego filmu. Po przyjeździe para-naukowców dopiero zaczynają się dziać dantejskie sceny. I w tym momencie skończę opis scenariusza, bo zdecydowanie warto samemu obejrzeć. Generalnie może historia nie jest jakaś mocno oryginalna. Same straszne momenty też w większości gdzieś już były i chwilami trącą cliche. Ale za to udało się Twórcom w tym jednym filmie zmieścić wiele różnych rodzajów horroru: od straszących wprost duchów przez egzorcyzmy po niewidzialne zło itp. Dodatkowo, mimo że film trwał około 2 godzin, czułem jakby był sporo dłuższy, tyle się tam działo.
      Aktorstwo myślę że zdecydowanie było ciekawe. Zwłaszcza Patrick Wilson w roli Eda oraz Vera Farmiga jako jego żona Lorraine. Małżeństwo Warrenów to dobrze zarysowane postaci, wiarygodne. Oboje mają swoją historię, wiele już przeszli i to się czuje. Oprócz nich Lili Taylor i Ron Livingston (jako Carolyn i Roger Perron) również wystąpili w tym filmie, choć moim zdaniem Livingston niczym się interesującym nie wykazał, z kolei Taylor już sporo lepiej, zwłaszcza w finale. Dzieci Perronów były grane przez 5 młodych aktorek. Myślę że jak na tak młodych stażem artystów, pokazały się z dobrej strony, choć raczej w standardzie i ciężko wyróżnić tu jedną konkretną dziewczynkę.
     Efekty w filmie były stonowane. Zdecydowanie nie było tu epatowania CGI, co tylko nadało pokazywanej historii wiarygodności. Podobała mi się momentami praca kamery, a także montaż. Znów kłania się pod tym względem finał filmu. Scenografie bardzo typowe dla horroru - stary XIX-wieczny dom, stare meble, dziwne zdjęcia, do tego stara instalacja elektryczna itp. Wszystko niby w standardzie, nie mogło tego zabraknąć ale to tylko pozytywnie świadczy o filmie, że rzeczywiście nie zabrakło ;)
     Muzyka zasługuje na pochwałę. Momentami nadawała upiorny klimat. W ogóle udźwiękowienie dzieła było na wysokim poziomie. Zwłaszcza podobał mi się moment wykorzystujący kinowe basy w mocny sposób - tak jakby podkręcono bas na maksa i wprowadzono całą salę w wibracje, ciężko to opisać, nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłem w kinie wcześniej.
   Dodatkowym smaczkiem dla całego filmu jest fakt, że opisywana historia jest oparta na prawdziwych wydarzeniach z lat 70tych. Rodzina Perronów rzeczywiście istnieje, a małżeństwo Warrenów to słynni badacze zjawisk paranormalnych, m.in. morderstwo w Amityville to jedna z ich spraw! Film reklamuje się jako odwzorowanie prawdziwych wydarzeń. Nie jest ono co prawda idealne, pominięto niektóre ciekawe elementy ze wspomnień jednej z córek Carolyn i Rogera, lecz i tak fakt że ktoś mógł to przeżyć w rzeczywistości przyprawia o ciarki...
     In minus - publiczność w kinie. Dawno nie było tak wkurwiającej publiki. Być może wynika to z faktu, iż na horrorze potrzeba specjalnego klimatu, który nie jest aż tak niezbędny przy innego rodzaju obrazach i wtedy nie zwracałem takiej uwagi. Jeśli wszyscy wkoło gadają, szepczą, śmieją się to sorry... ale dla mnie to oglądanie strasznych filmów w takich warunkach odpada. Był to ostatni horror jaki obejrzałem w kinie razem z bydłem na sali, następnym razem zostaję w domu. :/
    Podsumowując,"The Conjuring" zdecydowanie mogę polecić wszystkim miłośnikom horroru. Film nosi w sobie znamiona wielu różnych rodzajów strasznych historii. Dodatkowo aktorstwo, jak na ten gatunek, jest bardzo dobre a montaż i praca kamery również godne uwagi. Zdecydowanie jednak nie polecam oglądać w kinie - tylko na DVD w domu! Punkty obniżam za sporo cliche i drobną przewidywalność.Ocena 8,5/10.