niedziela, 27 maja 2012

Supernatural s07e23 - "Survival of the Fittest"

     Heh, znów z dużym opóźnieniem piszę ale tak jakoś mi wyszło. Finał 7. sezonu Supernatural to, ogółem rzecz ujmując, dobry odcinek. Nie jest wybitny, ale powiedzmy że to w miarę godne zwieńczenie historii Lewiatanów i zmagań z nimi. (Cóż, jaka główna oś fabularna, taki i finał :/ )
      Epizod z grubej rury zaczyna jedna z najlepszych scen sezonu - rozmowa Crowleya z Dickiem. Obaj aktorzy świetni w swoich rolach (z solidnym wskazaniem na Marka Shepparda) - nawet do Dicka Romana się przekonałem w ostatnich odcinkach ! Cały dialog i ustalanie warunków 'paktu' pomiędzy dwiema potęgami: piekłem i Lewiatanami, to świetny moment na pokazanie tych charakternych postaci. Król Piekła nie byłby sobą, gdyby jednocześnie zaraz po tym nie poleciał z powrotem do Braci Winchester i spróbował ugrać coś dla siebie i u nich. Sam i Dean muszą bowiem włamać się do "bazy" potworów i zabić ich lidera. Do tego - jak było mówione w epizodzie poprzedzającym - potrzeba krwi Crowleya. Nie będę opisywał tu całego scenariusza finału. Powiem tylko, że odcinek kończący sezon nie zawiódł, na moment powrócił stary, dobry Supernatural. Resztę przemyśleń muszę wstawić jako SPOILER:

     Otóż przyznam, że Twórcy zaskoczyli mnie "ostateczną" śmiercią Bobby'ego (czy będzie rzeczywiście ostateczna to głowy nie dam, ale na razie tak to wygląda). Bracia wraz z nim zdecydowali, że czas by najwierniejszy przyjaciel odszedł... Scenę rozegrano z odpowiednią uwagą, ale bez wielkiego rozpaczania i sentymentu, co bardzo pasuje do tej postaci. Kolejna rzecz - tym razem zawiodłem się na zabiciu Dicka Romana. Ot, chłopaki wbijają mu do bazy, wykorzystują Castiela, żeby odnaleźć wśród klonów właściwego lidera Lewiatanów (bo porobił on fałszywe kopie samego siebie jako zabezpieczenie). Walka trwa może z minutkę, zdecydowanie za krótko, tak.... prostacko to wyszło. Inna sprawa, że jej wynik mnie zaskoczył 0_o Otóż, scena zamykająca cały sezon pokazuje Deana i Castiela (to oni toczyli bezpośrednią walkę z Dickiem) jak wylądowali w Czyśćcu!! Samo miejsce świetnie zrobiono! Ciemny las i w nim czerwone oczy stworzeń, które zamierzają polować na naszych dwóch bohaterów. To zapowiada ciekawy początek 8. serii...
KONIEC SPOILERA!

Świetna scena rozmowy między Crowleyem i Dickiem Romanem
     
      Podsumowując, finał 7. sezonu jest odcinkiem w starym, dobrym stylu. Ze sporą ilością akcji, odpowiednią dozą dobrego aktorstwa (Crowley plus obłąkany Castiel ;) ). Mam jednak nieodparte wrażenie, że czegoś mi zabrakło w tym zakończeniu, jakiejś większej epickości. Końcówka jednak zaskakuje (i pozytywnie i negatywnie zarazem) i sprawia, ze sam jestem ciekaw czym Twórcy uraczą nas w 8. sezonie. Ocena epizodu końcowego: 8/10
      Całą 7. serię oceniłbym już gorzej. Początek był dobry, ale szybko wykruszyło się pół obsady, w pewnym momencie praktycznie mieliśmy epizody opierane tylko i wyłącznie na braciach. To zdecydowanie za mało. Jestem zmęczony tymi dwiema postaciami i widać, że i im przydałoby się trochę odpoczynku. Lewiatany jako przeciwnicy nie sprawdzili się. Twórcy o tym wiedzieli, czemu dowodzi fakt, że Dick Roman i koledzy pojawili się tylko na początku serii, potem w dosłownie paru odcinkach środka i na zakończenie, łącznie może w 30% epizodów 7. sezonu ... Wiele odcinków było wprost nudnych i jakoś bez pomysłu realizowanych. Brakowało przede wszystkim mocniejszych aktorsko: Mishy Collinsa czy Marka Shepparda. Jim Beaver jako Bobby też się trochę przejadł... Mark Pellegrino w kilku epizodach to zbyt mało, choć trzeba mu przyznać, ze Szatana gra jak prawdziwy geniusz! Słowem końcowym, Supernatural wkroczył na równię pochyłą. Nawet dobry kolejny sezon już tego nie zmieni. Myślę, że po prostu czas się uczciwie pożegnać z historią Sama i Deana. W kolejnej serii życzyłbym sobie, żeby wróciło trochę starej obsady i żeby bracia Winchester pożegnali się z widzami z prawdziwym kopem! Ten sezon całościowo oceniłbym na 6,5/10

wtorek, 22 maja 2012

Dictator

W ramach 'promocji' filmu Aladeen pojawił się na rozdaniu Oscarów i rozsypywał prochy Kim-Dzong-Ila

       Witam! Właśnie wróciłem z seansu najnowszej komedii z Sacha Baron Cohenem w roli głównej. Muszę przyznać, że w sumie dostałem dokładnie to czego się spodziewałem: prostą, krótką komedię, z niesmacznymi żartami i odniesieniami do ostatnich wydarzeń na świecie.
     Z założenia fabuła filmu opowiada o dyktatorze fikcyjnego państewka Wadija, gdzieś w północno-wschodniej Afryce. Imię mu było ...Aladeen ;) Trzyma on żelazną ręką swoich poddanych od wielu lat. W początkowych scenach zapoznajemy się z głównym bohaterem. To tu jest m.in. słynna scena z trailerów z Megan Fox. Po wstępie, przychodzi czas na zarysowanie głównej osi historii - tytułowy dyktator wyjeżdża do USA, gdzie ma wystąpić przed ONZ, gdyż ci rozważają interwencję militarną wobec jego reżimu. Niestety sprawy się komplikują, dochodzi do zamachu na życie Aladeena (z którego jakimś cudem ucieka), a za niego podstawiony jest sobowtór. Dalej nie ma sensu już wprowadzać w scenariusz, trzeba to samemu zobaczyć. Ogółem jednak, historia jest prosta jak konstrukcja cepa, dość klasyczna wręcz (z love story, kulminacyjnym pocałunkiem itp.). Film wyróżnia jednak - jak przystało na obrazy z Sacha Baron Cohenem - nietypowy humor. A raczej powiedziałbym - humor dość ostro jadący po bandzie, czasem wręcz niesmaczny. Ale generalnie kto widział "Borata", ten wie czego się spodziewać. Żarty i gagi są różne, jedne udane, inne mniej i wymuszone. Całościowo jednak patrząc, to całkiem wesoły i lajtowy film, w sam raz na wybranie się w "Tani Wtorek" ze znajomymi.
    Aktorsko, wbrew pozorom, mamy tu całkiem ciekawą ekipę. Zacznę oczywiście od wspominanego już głównego aktora. Sacha Baron Cohen gra jak zwykle ciekawie. Umiejętnie przerysowuje postać na tyle, żeby było lekko kiczowato, ale też jeszcze udaje mu się zachować w tym jakiś sens. Dodatkowo odgrywa on także sobowtórów dyktatora. Główną rolę kobiecą dostała Anna Faris, ale jej nie lubię generalnie i jak dla mnie mogłoby jej nie być, bo jest słaba i w ogóle bleee :p W ważnej roli drugoplanowej postaci Tamira możemy zobaczyć Bena Kingsleya. Nie miał jednak zbyt wielu okazji pokazać swój kunszt, gdyż było go trochę mało na ekranie. Wyróżniłbym też fajną postać Mr. Lao i epizodyczną rolę Edwarda Nortona! Nieźle, że udało się Twórcom namówić kogoś takiego do zagrania w takim obrazie.


      Muzyka w filmie zwraca uwagę. Jest odpowiednio do klimatu kiczowata, takie arabskie tanie disco. Ale jakoś przyznam, że wpada w ucho. Kawałków było sporo i w każdym momencie gdy się pojawiały, to były uwydatnione, więc można było spokojnie chwilami posłuchać sobie (jak ktoś lubi :p )
     Podsumowując, oceniłbym "Dyktatora" na takie klasyczne, dobre 7/10. Fajna komedia, ale nie wnosząca nic do gatunku. Odnoszę wrażenie, że Twórcy chcieli zaszokować, ale im to się nie udaje, gdyż społeczeństwo od czasów "Borata" uodporniło się na niskich lotów dowcipy i nie są one tak 'brutalne' dla kinowych mas jak to drzewiej bywało. Kampania promocyjna chyba była miejscami ciekawsza niż ten film, więc nie świadczy to o nim rewelacyjnie niestety. Jeśli jednak lubimy przyjemne, niedługie komedie z patologicznymi dowcipami, jeśli podobały się poprzednie "dzieła" z Sacha Baron Cohenem, to można się na seans wybrać.

poniedziałek, 21 maja 2012

Person of Interest s01e23 - "Firewall"

     W końcu nadszedł finał 1. sezonu serialu, który już teraz można śmiało nazywać Debiutem Roku. Person of Interest w koprodukcji Abrams & Nolan, to sensacyjno kryminalny majstersztyk. Jest w nim wszystko: wartka i dynamiczna akcja (z wieloma 'twistami' i zwrotami), służby specjalne, mroczne tajemnice i przeszłość głównych bohaterów, nietuzinkowa fabuła - słowem wszystko czego trzeba by stworzyć świeży serial w dobie taśmowo robionych procedurali kryminalnych.

John Reese z panią Caroline Turing

    Scenariusz ostatniego odcinka PoI stanowi zwieńczenie kilku wątków z tej serii. Mianowicie dostajemy wątek Fincha i "Maszyny", ludzi którzy ją od niego przejęli, mamy tajemniczą hakerkę 'root' oraz śledztwo FBI i skorumpowanych gliniarzy z HR. Słowem - mieszanka wybuchowa! Epizod zaczyna się dość niepozornie, "maszyna" wytypowała kolejny numer. Jest to pani psycholog pomagająca luksusowym klientom. Najwyraźniej komuś wadzi. Reese musi się dowiedzieć kto chciałby ją zabić. Dodatkowo sprawę utrudnia fakt, że FBI wpadło na trop Johna. Zgarniają detektyw Carter właśnie wtedy gdy spieszyła mu na pomoc. Wiele wspominanych wyżej wątków splata się ze sobą w hotelu, gdzie w wyniku różnych nieprzewidzianych zdarzeń skrywa się Reese wraz z panią psycholog (świetna w tej roli Amy Acker, myślę że pojawi się w s2 na dłużej ;) ). Nie chcę za wiele zdradzać. Powiem jedynie, że będziemy mieli okazję jeszcze co nieco dowiedzieć się o mitycznej "Maszynie", a także poznamy osobiście 'root'. Odcinek kończy się ciekawym cliffhangerem, a jednocześnie klamrą kompozycyjną - John patrzy się w obiektyw kamery CCTV i przemawia prosto do tej tajemniczej AI która zarządza wszystkimi danymi. Nie da się jednak ukryć, że czegoś mi zabrakło w tym finale. Na pewno retrospekcji, bo spodziewałem się, że ujrzymy kolejną cegiełkę do układanki o nazwie "Harold Finch". Zdecydowanie brakło też wątku CIA i przeszłości Reese'a. Poza tym wciąż, nawet przy takim nagromadzeniu akcji, jakoś nie czułem tej 'finałowości', zabrakło mi trochę wielkiego 'boom' na koniec, czegoś bardziej epickiego. Możliwe, że to po prostu wynik wysokiej poprzeczki jaką postawiły epizody poprzedzające ten ostatni.
    Warto pochwalić raz jeszcze Amy Acker za rolę pani psycholog. Jej rozmowa z Reesem (podstawionym jako klient) była wprost świetna. Migiem go rozpracowała, niemal w całości! Cały odcinek iskrzyło między tą dwójką dość ciekawie, m.in. stąd uważam, że postać Caroline Turing powróci w przyszłym sezonie!
      Podsumowując ten epizod, było na poziomie, ale troszkę zabrakło do doskonałości. Oczywiście zwroty akcji zaskakiwały, niektóre wątki też ciekawie skończono. Pozostaje jednak jakiś niedosyt, spodziewałem się też trochę więcej z "Maszyny". Końcowa scena to jednak za mało. Ostatecznie dałbym solidne 8/10

Finch w swoim żywiole, jak zwykle coś hackuje.

       Z kolei jakby spojrzeć z szerszej perspektywy na cały serial, to zdecydowanie jest warty oglądania! Niesztampowa fabuła, świetne kreacje aktorskie, sporo zwrotów akcji i dynamika poszczególnych odcinków - to czyni Person of Interest tak wyjątkowym. Na tyle, że osobę nie lubiącą sensacyjnych filmów (czyli mnie) udało się bez reszty wchłonąć. Świetnym motywem jest cała linia czasu, pokazywana w przerywnikach między scenami. To daje widzom możliwość samodzielnego składania chronologii wydarzeń i mam zawsze odczucie że dostałem kolejną cegiełkę do układanki.
     Technicznie, efektów tu wielkich nie uświadczysz, ale też widać sporo smaczków i czuć, że jest to dzieło robione z klasą, dlatego jeśli już f/x się pojawiają to tak, że nawet tego nie widzimy i przyjmujemy za naturalne. Super są przerywniki pomiędzy scenami - wspomniana linia czasu, ale też widok z monitoringu miejskiego, czy inne nietypowe rzeczy.
     Mam jednak zastrzeżenie do paru odcinków, środek 1. sezonu był czasem lekko słabszy. Parę wątków trochę mogli bardziej uwypuklić - hakerkę 'root' dałbym wcześniej niż w finale, też więcej przeszłości CIA za to mniej pani detektyw Carter i Lionela.
Ogółem jednak PoI jest zapowiedzią czegoś ciekawego. Może nie jest to geniusz na miarę Fringe, ale też gatunek inny. Na pewno jednak jest to serial spokojnie miażdżący z palcem w dupie wszelkie policyjne taśmowce jakich pełno w stacjach "Wielkiej Czwórki". Moja ocena 1. sezonu Person of Interest to 9/10.

The Thing

    
      Za namową kolegi postanowiłem w końcu zabrać się za klasykę horroru - "The Thing". Film w reżyserii Johna Carpentera powstał w 1982 roku. Można by się spodziewać dość kiepskich efektów i klimatów bardziej rodem z Obcego (unikanie pokazania tytułowego "coś"), ale jak się okazuje wcale niekoniecznie!
    Film rozpoczyna scena jak uzbrojeni w karabiny ludzi gonią helikopterem psa po lodowym pustkowiu Antarktydy. Pies wymyka im się i dociera do bazy Amerykanów. Tuż za zwierzakiem ląduje maszyna i wysiadają z niej Norwegowie. Wyglądają na szalonych, strzelają do zwierzęcia, ale bywalcy stacji wolą nie ryzykować swego życia i wywiązuje się strzelanina... Skandynawowie giną, a 'hamburgery' przygarniają husky'ego. Jak nietrudno się chyba domyśleć, to od pieska zaczną się kłopoty na stacji. Ten przemienia się bowiem w krwiożerczą bestię. Zostaje wprawdzie zabity, ale czy na pewno obsługa może być bezpieczna? Dalsza część obrazu upływa pod znakiem wzajemnych podejrzeń, lęków. Dodatkowo bohaterowie sprawdzają stację Norwegów. Zastają tam same zniszczenia i trupy. To tylko podsyca atmosferę grozy. Z czasem członkowie stacji badawczej zaczynają ginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Ogółem fabuła filmu jest mieszaniną klimatycznego dreszczowca z ociekającymi realizmem scenami prosto z horrorów. Uważam że nie pokazanie tytułowego stworzenia , tego "czegoś", poprawiłoby film. Twórcy chyba lekko nie umieli się zdecydować czy chcą robić film o ludziach czy jednak o kosmicie...
     Aktorstwo jest niezłe, choć nikt się nie wyróżnia. W roli głównej R.J. MacReady gra Kurt Russel. Generalnie ujdzie. Stworzył w miarę przekonującą, ciekawą postać. Co do innych to trochę mi jednak brakuje kogoś kto by się wyróżniał jeszcze. Film jest czasem zbyt naiwny ("no spoko, poluje na nas obcy, bo nie przyjdzie nam do głowy że mógłby to być jakiś nieznany gatunek z Ziemi, w ogóle nie weźmiemy tego pod uwagę...przyjmiemy do wiadomości teorię o obcych z kosmosu w ciagu 5 minut" )
     Muszę pochwalić dział rekwizytów! Wszelkie modele, makiety, czy inne efekty były bombowe!! Jak na rok 1982 wręcz genialnie przedstawiono mutującego obcego, spalone zwłoki, czy na wpół zjedzonego kolesia. Wszystko wręcz ociekało realizmem. Nie wiem jak im się to udało, ale nigdzie nie widziałem tak genialnie wykonanych figur (czy rzeźb, bo nie wiem co to było). Cała sceneria stacji też fajna była i dodawała uroku.
     Podsumowując, pomysł na film świetny, no na tamte czasy rewolucyjny w sumie. Ale wykonanie już takie sobie. Gdyby poszli bardziej w kierunku dreszczowca i niewidzialnego niebezpieczeństwa, gdyby tylko pozostawić atmosferę wzajemnej niechęci, podejrzeń, a wyciąć scenki gore, to mogło być lepiej. Same scenki krwawe są zrobione mimo to bardzo dobrze i zapadają w pamięć, choć czasem rażą głupotą (brzuch odgryza ręce typowi, liek WTF ?! ). Aktorstwo nie rzuca na kolana, ale jest ok. Sumarycznie - film dobry i warto zobaczyć, ale jakoś bez wielkiego 'halo'. Ocena 7/10

niedziela, 20 maja 2012

How I Met Your Mother s07e23/24 - "The Magician's Code"

      Nadszedł finał 7. sezonu HIMYM. Zgodnie z zapowiedzią Twórców, ostatni odcinek domyka niektóre wątki narastające w trakcie serii, ale też otwiera nowe pytania, zwłaszcza w ostatnich scenach... Miała być klamra kompozycyjna, i rzeczywiście jest. W końcówce mamy ślub Barneya.
      Wcześniej jednak, pierwsze 20 minut odcinka to wątek narodzin dziecka Lilly i Marshalla. Czyli kontynuacja wątku bezpośrednio z zeszłego epizodu. Śledzimy przyszłą mamę w mieszkaniu, gdy Ted i Robin dotrzymują jej towarzystwa. Opowiadają różne historie, co jest kolejną ciekawą koncepcją w tym sezonie. Mamy więc kilka króciutkich gagów z przeszłości bohaterów. W tym samym czasie (montażowo sceny się przeplatają rzecz jasna) obserwujemy Marshalla, który zalany w trupa razem z Barneyem próbuje zorganizować sobie transport do Nowego Jorku. Ich stan umysłu niestety powoduje, że nie jest to takie proste. Jak to jednak w HIMYM zwykle bywa - wszystko się kończy szczęśliwie. Przy okazji Ted i Robin zamykają wątek swojej miłości (chyba już ostatecznie). Ten ostatni zaczyna myśleć powoli o swojej przyszłości, dzieciach i małżeństwie...

Na świecie pojawia się nowy Eriksen

        Druga część finału skupia się właśnie na Tedzie, a jednocześnie poznajemy historię Barneya i Quinn po ich pogodzeniu się ze sobą. Pewne ważne dla nich wydarzenie nastąpi na lotnisku. Architekt kontaktuje się z jedyną kobietą, z którą miał szansę i spaprał - Victorią. Umawiają się w barze. Kiedy Mosby w końcu się doczekał, okazało się, że właśnie uciekła ze swojego ślubu! Bohater musi więc stoczyć walkę z sobą samym, czy uciec wraz z nią czy zmusić do powrotu do kościoła. Odcinek kończy scena, gdy Ted zostaje wezwany na ślubie Barneya Stinsona przez pannę młodą.

UWAGA SPOILER !! (zaznaczyć żeby przeczytać)

okazuje się nią być Robin 0_o... nie wiem co chcieli przez to osiągnąć scenarzyści, ale nie spodobało mi się to rozwiązanie. Lubię Quinn, świetnie pasuje do Barneya i pomysł, żeby znów pakować w to kanadyjkę jest nie na miejscu, tutaj FAIL :/

KONIEC SPOILERA !!


      Podsumowując, finał siódmego sezonu HIMYM to jak zwykle w tej serii ciekawe rozwiązania montażowe. Znów wymyślono interesujące sposoby na opowiadanie historii 5 przyjaciół z Nowego Jorku. Minusem są rozwiązania fabularne prowadzące do kolejnego gmatwania i zaczynam wątpić czy kiedykolwiek poznamy tytułową matkę :/ W dodatku jak na ostatni odcinek sezonu to aż tak wiele się nie działo i czuję lekki zawód. Finał oceniam na 7,5/10.
      Cały 7. sezon to tak samo lekkie zniecierpliwienie. Wszystkie pomysły Twórców, które miały realny wpływ na życie bohaterów zmieściłyby się w połowie z 24 odcinków serii, reszta to były wypełniacze... Doceniam fajne sposoby na opowiadanie historii, były na prawdę różne i bardzo urozmaicone, za to duży plus. Ale to jednak za mało. HIMYM zaczyna niestety dogorywać i uważam, że sezon 8 powinien być ostatnim. Np. mogliby w końcu pokazać ślub Barneya, pokazać matkę w pilotażowym odcinku, jako druhnę albo coś a następnie do finału prowadzić historię żeby pokazać jak doszło do ślubu, no i w finale Ted zakochuje się w "matce" (znów wesele) i żyli długo i z niespłaconym kredytem.... Sezon 7 oceniam na 7/10.

Supernatural s07e22 - "There will be blood"

      Nadrabiam zaległości w recenzjach :p  najpierw czas na Supernaturala. To przedostatni odcinek sezonu. Wątek Lewiatanów powrócił na końcówkę s7 i już widać, że pozostanie.
     Epizod 22. to jakby przygotowanie pod finał. Bracia Winchester muszą zdobyć krew trzech upadłych: anioła, króla piekieł i trzeciego, ale nie wiedzą kogo. Castiel dał im fiolkę parę odcinków temu, Crowley pojawił się w odcinku i również zapowiedział, że da swoją ale na koniec. Sam i Dean rozpracowywali kto mógłby być trzeci. Ostatecznie podpowiada im Bobby, że musi to być samiec Alpha. Ale ponoć wszystkie wyginęły.... jak się okazuje jest to nieprawda. Alpha-wampir uciekł cudem w finale s6 z laboratorium Crowleya. Bohaterowie odnajdują więc jego kryjówkę, a tam zastają niespodziankę... W tym czasie obserwujemy Romana, który zmusza "Proroka" do odkodowywania tabliczki porwanej wraz z nim. Więcej nie zdradzę, ale odcinek całkiem klimatyczny. Na chwilę przypomniały się dawne Supernaturale... Cieszy też (krótki, bo krótki ale jednak) powrót Króla Piekła. Mark Sheppard to genialny aktor i brakuje kogoś jego pokroju w tym sezonie. Mamy też świetną rolę młodziutkiej Laci J. Maley, w końcu jakaś aktorka dorównująca choć trochę tym z pierwszych serii. Również wątek Bobby'ego został pociagnięty. Przyjaciel Winchesterów niestety stacza się i już przestaje momentami nad sobą panować, ta właśnie linia fabularna ciekawie się kończy.
     Sumarycznie, w tej króciutkiej recenzji oceniłbym epizod przedostatni na 8/10. Działo się sporo dobrego, wrócił na chwilę stary dobry klimat z pierwszych sezonów. Nawet Dick mniej denerwuje, zacząłem doceniać aktora który go gra, bo robi to całkiem fajnie i przekonująco. (Pomimo, że wątek Lewiatanów nadal uważam za nietrafiony)...

Emily i Alpha-wampir


czwartek, 17 maja 2012

Fringe s04e22 - "Brave New World pt.2"

     No i niestety kolejny sezon Fringe'a nam przeleciał :( Czy finałowy odcinek był godnym zakończeniem ? Czy wszystkie wątki zostały zamknięte ? Jak się prezentowała fabuła końcowego epizodu na tle poprzednich ? Na te pytania oraz inne postaram się odpowiedzieć w niniejszej recenzji.
       Siłą rzeczy 22. odcinek czwartego sezonu mojego ulubionego serialu był bezpośrednią kontynuacją poprzednika. Zacznę od najbardziej dramatycznego wątku, tzn postrzelenia Astrid. Zgodnie z moimi przewidywaniami żyje i dochodzi do siebie w szpitalu. Z kolei Walter jest teraz u Bella, na statku jak się okazuje. Były partner dr Bishopa ma manię "boskości" - planuje stworzyć świat idealny, bez rasy ludzkiej. Ich rozmowa nadaje świetnego smaku odcinkowi, obaj Panowie są grani przez wielkich aktorów, mistrzów w tym fachu i to widać. Wracając do fabuły, w tym czasie do Olivii odzywa się Jessica z poprzedniego odcinka, twierdząc że czuje się zagrożona, ktoś ją śledzi. Widzimy jak September wchodzi do jej mieszkania, ale blokuje go jakiś rodzaj dziwnego glifu narysowanego na podłodze. Kiedy agenci FBI przybywają do mieszkania Jessiki, nie zastają nikogo, a widać tylko wycięty fragment podłogi.... Dokąd ich to doprowadzi ? W jaki sposób powstrzymają Bella przed zniszczeniem uniwersów? Nie będę dalej streszczał fabuły, żeby nie psuć zabawy ale też i szkoda mi czasu na wypisywanie wszystkiego po kolei. W każdym razie Twórcy jak zwykle się postarali, aczkolwiek jednak.... jest trochę zbyt przewidywalnie jak na Fringe. 

"If we are capable of being gods, then it is our destiny to do so"

     Technicznie warto zwrócić uwagę na świetne efekty, zwłaszcza iluzję nowego świata, czy glif powstrzymujący Septembera. Pochwaliłbym też charakteryzatorów za to, iż udało im się tak ucharakteryzować Nimoya, żeby wyglądał jak inna, bardziej mroczna kopia Williama Bella. Ale majstersztyk odcinka to przesłuchanie trupa (nie zdradzę kogo :P ) przy pomocy Niny. Genialnie zrobiona scena! Myślę że co bardziej wrażliwym jeszcze długo po obejrzeniu będzie się śniła.
Podsumowując, finał sezonu został zrobiony z odpowiednią pompą! Mamy sporo akcji, szczególnie w pierwszej połowie odcinka, druga przynosi dużo spokojniejsze tony. Jest jednak jedno dość szokujące zdarzenie (dla tych co nie oglądali promo) pod koniec epizodu. In minus powiem, że jednak odcinek 19. zbyt wiele zdradził i część finału była przez to przewidywalna, zwłaszcza dwie końcowe sceny. Nadal jednak mamy trochę niewyjaśnionych kwestii. Myślę, że wątek Bella wróci i sam Leonard Nimoy jeszcze się wcieli w rolę, bo i to sugerowałby scenariusz finału. Oceniłbym przez to wszystko finałowy odcinek na 9/10. Zabrakło mi więcej momentów "WTF 0_o"

"They're coming!"

     Jeszcze tytułem podsumowania całego sezonu. Odnoszę wrażenie, że parzyste sezony Fringe stanowią takie preludium do kolejnych, nieparzystych, które wyraźnie są lepsze. S4 jak dla mnie plasuje się trochę lepiej od s2, ale do genialnego od A do Z s3 trochę mu brakuje. Na obronę jednak powiem, że widać że Twórcy bardziej chcieli popracować nad samymi postaciami, niż mitologią, a jednocześnie nadchodzi czas kiedy dostajemy więcej odpowiedzi niż pytań. To w jakiś sposób wpływa na odbiór serialu który przecież niemal polega na rodzących się w głowie zagwozdkach. Cały sezon miał początkowo trochę ślamazarne tempo, bywało wręcz nudno ale od pojawienia się wątku głównego, DRJ i nawiązań do s1 zaczęło się nagle robić ciekawie. Później znów czasem akcja siadaław niektórych epizodach, ale z kolei ważny odcinek 14. odpowiadał na kluczowe sprawy związane z Obserwatorami. Właściwie od tego momentu już mieliśmy główny wątek cały czas i wszystkie drogi zbiegły się w finale. W tym brakowało mi trochę zaskoczeń takich jak zniknięcie Petera rok temu. Doceniam jednak to co chcą zrobić Twórcy, pokazując nam najpierw przyszłość, a potem (domyślam się że w s5) drogę do niej. Całościowo sezon oceniłbym na 8,5/10 (przyjmując że s3 to 10/10, s1 9/10, s2 8/10) Wątek obserwatorów i zamiarów Williama Bella zostały nie do końca wyjaśnione i to powróci ewidentnie od jesieni. Cała zbliżająca się wojna i "czystka" powodują, że nie mogę się doczekać jak zawsze kolejnego sezonu! :D Te wakacje będą za długie... Tym bardziej, że w oświadczeniu na fringepedii coś się przebąkuje o tym jakoby Fox miał emitować tylko pierwsze 13. odcinków s5, czy to znaczy że planowane jest też i kolejne 12 ? Czas pokaże, chyba że obsy znów coś zmienią w naszej linii czasowej ;) LLAP \\//_

wtorek, 15 maja 2012

Person of Interest s01e22 - "No Good Deed"

      Ależ emocje serwuje nam na koniec Person of Interest. Serial co i rusz udowadnia, że zasługuje nie tylko na miano debiutu sezonu. Ba! Zasługuje nawet na miano jednego z najlepszych debiutów ostatnich lat! Przyznam, że nie wszystkie odcinki mi się podobały, bywało różnie, trochę czasem brakowało mi wątków głównych, które w pewnym momencie zostały lekko odpuszczone na rzecz innych, pobocznych. Teraz jednak te wracają ze zdwojoną siłą.

Reese i Finch ogarniają xD

      W zeszłych 2 epizodach była pokazana przeszłość Reese'a. Dziś z kolei skupiono się na Finchu i scenarzyści dołożyli kolejną cegiełkę do układanki pt. "Maszyna". Otóż, John Reese śledzi intensywnie Harolda, próbując określić skąd bierze on informacje nt. numerów wytypowanych przez tajemne urządzenie. Agentowi udaje się wpaść na pewien trop. Przewodnią "sprawą tygodnia" jest analityk Henry Peck, pracujący dla pomniejszej firmy. Ale czy na pewno jest analitykiem ? I co to za firma ? ;> Odpowiedzi na te pytania rozkręcają epizod. Do tego dochodzi wątek "Maszyny" i ludzi, którzy ją przejęli od Harolda i Nathana. W retrospekcjach mamy okazję podejrzeć ostatnie dni pracy Fincha nad całym sprzętem. Ma wątpliwości, czy ten nie wpadnie w niepowołane ręce. Wraz z kolegą rozważają też czy należy umieszczać jakiś rodzaj "tylnych drzwi", czy też ryzyko ich odkrycia jest zbyt ogromne... Nie chcę dalej nic zdradzać, ale jest to kolejny świetny odcinek, dający znów troszkę odpowiedzi i zaskakujące rozwiązania. Dodatkowo, myślę że finał będzie kontynuował wątek, ponieważ sytuacja na końcu epizodu się komplikuje. Wtedy też mielibyśmy równo 2 odcinki kończące dla Reese'a i 2 dla Harolda. Myślę że taka równowaga byłaby potrzebna, bo jednak wbrew pozorom PoI ma co najmniej dwóch głównych bohaterów i jeden bez drugiego nie byłby w stanie działać.

Henry Peck - poznajecie aktora ? ;D

      Koniecznie muszę wspomnieć, że Pecka gra jeden z aktorów z mojego ulubionego "Eurotrip" (polecam - genialna komedia na rozluźnienie! ) - Jacob Pitts. Fajnie zobaczyć gościa po tylu latach grającego w czymś poważnym. Oprócz tego w odcinku wyróżnił się Michael Emerson, ale to żadna nowość, gdyż o tym że jest geniuszem wiem już od czasów LOSTa.

      Podsumowując, Person of Interest pokazuje od paru tygodni wysoki kunszt! Ten odcinek jest może lekko słabszy pod względem akcji niż poprzednie, ale jego epicentrum za to to świetna postać Harolda, no i w końcu wrócił wątek Maszyny. Ostatecznie oceniłbym na 9,5/10. Połówkę odjąłem za lekko zbyt mało akcji jak na PoI. Poza tym było blisko perfekcji.

Big Bang Theory s05e24 - "The Countdown Reflection"

     Nadszedł wreszcie kres 5. sezonu Big Bang Theory, pod koniec recenzji postaram się go pokrótce podsumować. 
      Finałowy epizod to oczywiście dwa wydarzenia, które mają odmienić życie Howarda - ślub i start w kosmos. Odcinek zaczyna się od sceny w rakiecie: trzech astronautów, w tym nasz bohater, siedzi w kokpicie rakiety, przeprowadzając ostatnie testy przed odlotem. Oczywiście Howard jest ostro poddenerwowany i zaczyna wspominać wydarzenia z ubiegłych paru dni. W ten sposób - poprzez wspomnienia - mamy szansę uczestniczyć w naprędce zorganizowanej ceremonii ślubnej. Tzn najpierw był zamysł, a dopiero potem różne próby sklecenia czegoś sensownego i przypominającego prawdziwy ślub. W końcu udaje im się z ciekawym pomysłem. Nie będę się wdawał w szczegóły i zdradzę tylko, ze odcinek kończy scena odlotu rakiety, obserwowanego w TV przez całą grupę przyjaciół. Wszyscy się trzymają za ręce, co tworzy dość rozczulający obraz, nawet wzruszający moment jak na ten sitcom. Odcinkowi dałbym 8/10, na prawdę dobry, ale też nie wybitny. 

Szczęśliwa para przed odlotem w kosmos :P

     Podsumowując, sezon piąty nie odznaczył się czymś szczególnym w historii serialu. Ale też i nie zabrakło świetnych wątków, np. Amy. Jej relacja z Sheldonem najwięcej wnosiła w 5. odsłonie. Dodatkowo wyróżniłbym też Howarda z Bernadette, świetnie dobrana para! Leonard i Penny jakoś nie mieli żadnych rewelacji w tym sezonie, a próba rozruszania postaci Raj'a nie powiodła się IMO. Ostatecznie, sporo fajnych pomysłów jeszcze mają twórcy, ale myślę, że maksymalnie jeszcze jeden, góra dwa sezony i powinni zakończyć z pompą i przytupem! Sezon oceniłbym na 7,5/10.

poniedziałek, 14 maja 2012

Star Trek: the Motion Picture

   

    W tamtym tygodniu postanowiłem nadrobić zaległość w kinowych Star Trekach. Mianowicie, brakowało mi cały czas pierwszego filmu z serii. Wprawdzie nie osiągnął on żadnych znaczących not, ale jak już oglądać wszystkie, to wszystkie.
       Fabuła filmu toczy się dosłownie kilka lat po zakończeniu serialu z klasyczną obsadą. Enterprise jest w naprawie i świeżo po modernizacji, gdy kapitan Kirk dostaje zadanie zbadania dziwnej anomalii, która pochłania wszystko co spotka na swojej drodze. Nie trzeba dodawać, że - jak większość zagrożeń w ST - szybko zbliża się do Ziemii. Na początku mamy więc skompletowanie załogi i przejęcie dowodzenia nad okrętem. Trzeba bowiem wiedzieć, że jego dowódcą był już wówczas ktoś inny, ale James Tyberius Kirk chce samemu sprawować pieczę nad misją. Załoga statku musi też jak najszybciej pouruchamiać wszelkie możliwe systemy, co przysparza Scotty'emu masę problemów. W końcu wyruszają ku przeznaczeniu. Nie spodziewają się powrócić, o czym świadczy dramatyczna przemowa kapitana. Po drodze dołącza też Spock, któremu nie powiodły się rytuały 'kolinahr' na jego rodzinnym Vulkanie. Muszę przyznać, że to co czekało na końcu drogi, tzn. wnętrze anomalii - bardzo mnie zaskoczyło. O ile sama fabuła nie porywa, o tyle sam pomysł na historię uważam za całkiem ciekawy i nietuzinkowy. Niestety mam zarzut, że samo wykonanie całej fabuły już bywa trochę drętwe miejscami i nudnawe. Przy takim pomyśle można było lepiej to zrobić.
      Technicznie, jak przeczytałem w jednym z komentarzy do filmów kinowych serii Star Trek - ten obraz jest "prezentacją" ówczesnych możliwości z dziedziny efektów specjalnych. I moim zdaniem to dobra prezentacja. Jak na 1979 rok to mamy bardzo ładnie zrobione wszelkie wybuchy, promienie laserów, wiązki teleportów itd. Największego uroku dodają jednak makiety i modele, które wtedy były w powszechniejszym użyciu niż dziś, w dobie CG. Także wiele rzeczy w tle czy wewnątrz statku sprawia wręcz świetne wrażenie jak na fakt, że film kręcony był ponad 30 lat temu!
Gra aktorska jak zwykle dobrze, ale też widywałem tamtą klasyczną ekipę w lepszych sytuacjach. Mam wrażenie, że widać iż tutaj spotkali się po raz pierwszy od czasu zakończenia produkcji serialu i musieli się "przegryźć" i ustatkować na nowo. Nie ma jeszcze tej ostatecznej chemii jak w późniejszych kinówkach. Z drugiej strony zaś, i tak jest na prawdę dobrze - bryluje tu William Shatner, ale też i Leonard Nimoy akurat nie miał zbyt wiele pola do popisu.
      Podsumowując, warto zobaczyć ten film ze względu na dość ciekawy pomysł na fabułę. Wykonanie scenariuszowo może nie jest rewelacyjne, bywają momenty że człowiek się nudzi, ale i tak warto poświęcić te 2h temu obrazowi. Nie ma on co prawda jeszcze tej mocy co następne filmy z logiem Star Treka, ale źle też nie jest. Jeśli jednak ktoś nie jest fanem, to może sobie darować. Ocena: 6,5/10

sobota, 12 maja 2012

Supernatural s07e21 - "Reading is Fundamental"

     Trochę z opóźnieniem mi wyszła ta recenzja zeszłotygodniowego Supernaturala, ale trudno :P Odcinek lepszy niż ten z Dickiem, prawie powrót do klasycznych klimatów demonów, aniołów, wojny nieba i piekła.
     Scenariusz epizodu skupia się na glinianej tablicy, którą bracia Winchester zabrali Romanowi. Kiedy rozkuwają wierzchnią warstwę ich oczom ukazuje się tablica zapisana dziwnym językiem. W tym samym czasie w nastoletniego chłopaka wchodzi dziwna moc. Bracia udają się do Castiela, do szpitala. Zostali wezwani przez nadzorującą go Meg, bo anioł dokładnie w momencie rozkucia tablicy obudził się i dziwnie zaczął się zachowywać. W dalszej części odcinka dostajemy oczywiście wyjaśnienie czym jest tajemniczy przedmiot i jaki ma związek z główną osią sezonu 7. Przez chwilę można znów poczuć dawne klimaty. Znów jest Castiel, anioły, no i demony reprezentowane akurat tylko przez Meg. Jasno też wynika że zapowiada się powrót Crowleya w najbliższych odcinkach, więc finał s7 może być całkiem ciekawy.
     W zasadzie niewiele więcej mogę napisać, żeby nie spoilować. Oceniłbym epizod na 8,5/10. To raczej jeden z lepszych na tle pozostałych w tym sezonie. Liczę, że poziom się utrzyma już do końca.

Castiel wraca, może już na stałe ?....

Avengers

      Ok, wrażenia na gorąco! Film na prawdę WARTO zobaczyć :D Jest w nim totalnie wszystko. Począwszy od herosów, poprzez humorystyczne scenki, efekty, rozmach a na sprzęcie i gadżetach skończywszy. I co najważniejsze: to wszystko ze sobą współpracuje i działa !!! :D
     Nie wnikając w szczegóły fabularne, nie zdradzę pewnie tajemnicy jeśli wyjawię, że Loki jest sprawcą całego zamieszania. Pragnie mocy Tesseractu - sześcianu, który znamy z 'Kapitana Ameryki', czy scenki końcowej 'Thora'. Muszę przyznać, że cała intryga Lokiego jest miodzio ! :) Jego atak na SHIELD powoduje, że Nick Fury i jego agenci (w tym Czarna Wdowa i Hawkeye oraz Marie Hill - znana z HIMYM Cobie Smulders w tej roli) muszą odnaleźć i zgromadzić superbohaterów. Jest to odświeżenie tzw. 'avengers initiative', która została zamrożona w fazie planowania, a teraz jest to jedyny sposób na powstrzymanie boga. Tak jak miałem okazję czytać w zachodnich recenzjach, pierwsza połowa filmu jest nastawiona na zebranie zespołu. A są to nie lada indywidualności: multimilioner i playboy Tony Stark, znany też jako Iron Man, wpadający we wściekłość Bruce Banner - zmieniający się w Hulka, odmrożony po 70 latach Steve Rogers, bohater z II wojny światowej, czyli Kapitan Ameryka. Do tego należy dodać agentów SHIELD - Natashę Romanoff, tzn. Czarną Wdowę oraz Clinta Bartona - Hawkeye. Po czasie dołączy do nich przybyły z Asgardu Thor. Słowem sama śmietanka świata komiksów Marvela. Muszę w tym miejscu przyznać, że można było mieć obawy o to jak ze sobą będą współgrać postaci, czy dla każdego znajdzie się czas, czy dostanie swoje 5 minut. Na wszystkie pytania odpowiadam: TAK ! Siłą tego filmu jest to, że takie zbiorowisko bohaterów udało się odpowiednio połączyć i faktycznie w drugiej połówce obrazu zaczynają stanowić team. Jedyne czego mi trochę zabrakło to Thor. To znaczy jakoś mało go było i bez takiego klimatu charakterystycznego dla filmu z tą postacią. Sądzę że bohater miał za małe pole do popisu. Poza tym, zgodnie z moimi przewidywaniami, Hawkeye ze swoimi strzałkami jest tak lamerski jak się tylko da, ale ktoś musiał im tam parzyć herbatę :P bo ręczniki to podawał Kapitan Ameryka ;). Lecz co by nie mówić o tym ostatnim, to uważam, że wypadł dobrze, zwłaszcza w drugiej połówce filmu. Kryształowy bohater ery lat 40-tych, trochę oldschoolowy, trochę paladyn, ale taki właśnie miał być. Wyróżniali się za to Stark i Banner, obaj po prostu najlepsze teksty mieli! Aktorstwo Roberta Downey-Juniora jak zwykle bezbłędne, a Mark Ruffalo też pokazał klasę! Hulk zasługuje na swój własny porządny film z tym właśnie aktorem w roli głównej !! I cieszę się, bo już do Marvela dotarły pozytywne reakcje na postać i szykuje się trzecie podejście do kinowego zielonego stwora. Podsumowując wątek postaci, jest miodzio, każdego po trochu ale też każdy ma głębię, nikt nie został potraktowany źle (ew. Thor nie do końca super).

Po raz pierwszy, nie licząc X-men'ów, zbiór bohaterów z różnych filmów

     Co do samej akcji - jest jej w cholerę i jeszcze trochę! To druga część filmu. W zasadzie Twórcy doszli do słusznego wniosku: skoro mamy tylu bohaterów to warto pokazać ich pojedynki. Świetnie im to wyszło, bo te są usprawiedliwione fabularnie i nie zbyt przedłużane, ot takie w sam raz. Najlepszy IMO Thor vs Hulk i Thor vs Iron Man. Loki w swoich pojedynkach nie pokazał pazura tym razem. Ale on za to jest mistrzem intryg ;) Finał filmu iście epicki oczywiście, mamy współpracę całego teamu Avengersów. Lekkim minusem byłoby to, że nie wykorzystano niestety zbytnio Helicarriera, tzn był on ważny dla fabuły, ale niestety nie ze względu na swoje możliwości bojowe :/ bardziej jako baza tymczasowa SHIELD.
    Efekty w filmie prezentują się bardzo dobrze. Kolega, z którym byłem miał zarzuty do scen z Lokim latającym po mieście. Jest tu trochę racji, było widać bardziej niż w innych ujęciach nakładanie na zielonym tle, ale to w zasadzie wyjątek IMO. Reszta efektów prezentuje się bardzo dobrze, ze smakiem, z rozmachem, ale też bez pajacowania jak u M. Baya w Transformersach. 3D pomimo konwersji jest właściwie....niemal wzorcowe :D W sumie w scenach akcji trochę ciężej było nadążyć, ale to już rzecz której nawet najlepsze 3D nie przeskoczy. Minusem jest zbyt ciemny film, w ciemnych scenach za mało było widać. Nie wiem czemu nie pojaśniono obrazu jeszcze mocniej. W paru momentach zauważyłem też dziwny problem z proporcjami obrazu. Tak jakby IMAXowy standard ściśnięto do zwykłego ekranu, twarze bohaterów czasem były jakieś dziwne, nie wiem skąd to wynikało. Technicznie poza tym bez zarzutów. Głębia obrazu bardzo dobrze dobrana, widać było ją cały czas i była dobrze stosowana. Zwłaszcza w scenach z latającym Iron Manem i jego całym HUD. Efekty CG przy Hulku też były dobrej jakości, fajnie udało się przenieść cechy Marka Ruffalo na tę wielką zieloną postać. Ogółem więc, Avengers technicznie stoi na wysokim poziomie. 

Hulk - smash !!!! :D

    Podsumowując całą recenzję, przyznam że spodziewałem się właśnie takiego dobrego kina. I dostałem właśnie to, czyli mieszankę bohaterów współgrających ze sobą. Oprócz tego jest spora doza humoru, fajnych scenek rozluźniajacych i dobrych tekstów. Jest przekonujący przeciwnik pod postacią Lokiego - Tom Hiddleston jest geniuszem ! Są też wątki patetyczne i poważniejsze ale w dawce znośnej. Fabularnie mamy jak najbardziej ciekawy scenariusz, człowiek się nie nudzi choćby przez moment. Przyznam też że pewne zdarzenie mnie zaskoczyło 0_o Także na zakończenie, po napisach dostaliśmy tradycyjnie wstęp IMO do Thora 2. Niestety drugiej, mniej ważnej ale jednak :P , scenki (w przeciwieństwie do kin w USA) nie uświadczymy :/ Sumarycznie oceniłbym film na 9/10 Must-have na BluRay !!! :D

środa, 9 maja 2012

Fringe s04e21 - "Brave New World pt.1"

      Ledwo co wystartował czwarty sezon najlepszego serialu EVER, a już się kończy ;( Na szczęście, jak przystało na Fringe, finał jest z przytupem! I to jakim !! :D UWAGA SPOILERY !
   Odcinek rozpoczyna się dość spokojnie. Zagrożenie DRJ chwilowo zażegnane, most międzywymiarowy zamknięty - można się wyluzować. Epizod otwiera scena jak Olivia leży w łóżku z Peterem i zdają się szukać jakiegoś miejsca do zamieszkania. Kobieta ożywia się na słowo "żłobek" :) Czyżby była w ciąży ? Niestety nic więcej nie byliśmy w stanie się dowiedzieć, gdyż rozdzwoniły się telefony obojga agentów. W Bostonie, w Clane Center dochodzi do samozapłonu grupy osób. Uratowali się jedynie ci, co stali w miejscu i się nie poruszali. Walter z ekipą muszą zbadać co się stało. Do tego celu - jako królik doświadczalny - zgłasza się Jessica Holt (we tej roli gościnnie Rebecca Mader, czyli Charlotte z LOSTa). W trakcie ekspertyzy okazuje się, iż ktoś rozpylił nano-roboty, które dostają się do krwioobiegu, a w wyniku ruchu ciała nagrzewają się, powodując "samozapłon". Jessica zaczyna coraz gorzej się czuć. Olivii udaje się utrzymać jej ciało w stabilnym stanie dzięki .... mocy cortexiphanu. Okazuje się, że agentka Dunham coraz lepiej sobie radzi ze swymi zdolnościami, pomimo że nadal się ich boi. Jessica dostała antidotum i mogła opuścić laboratorium, wrócić do swojej rodziny. Mniej więcej w tym momencie dowiadujemy się także, że to David Robert Jones rozpylił substancję. W jakim celu? Nie jest to jasne. W tym czasie Walter odkrywa coś szokującego - nano-roboty były bardzo specjalnej konstrukcji, tak unikatowej, że tylko jedna osoba mogła je skonstruować :) W tej chwili akcja przechodzi do DRJ, który podąża korytarzami i wchodzi do mrocznego pomieszczenia. Stoi tam, plecami do drzwi, tajemnicza postać. Gdy się odwraca okazuje się nim być ..... WILLIAM BELL !!!!! :D To on jest szefem Jones'a i kierował cały ten czas jego poczynaniami!! Od tej pory akcja odcinka nabierze świetnego tempa. Sporo się dzieje: Olivia i Peter muszą wyłączyć kierowanie satelitami, które wytwarzają wiązkę światła niszczącą Boston! Zaś Walter podejmuje próbę odnalezienia Bella. W tym celu udaje się do Niny. Z ich rozmowy wyniknie niejasność co do daty śmierci byłego współpracownika dr Bishopa. Dalej będzie St. Claire i jego pani dyrektor (w tej roli córka Johna Noble - Samantha). W końcu Astrid z Walterem dotrą do magazynu, gdzie kiedyś Bell odbierał dostawy swojego ulubionego przysmaku. W tym samym czasie Olivka i Peter dezaktywują satelity i zostają zaatakowani przez DRJ. Agentka musi użyć mocy Cortexiphanu i pomóc ukochanemu w walce. Śmiesznie to wygląda, jakby grała na Kinekt'cie :D W końcu, co mnie zaskoczyło przyznaję, DRJ ginie !! I odpada mu pół twarzy (piękne nawiązanie do sezonu 1) W hangarze za to wywiązuje się strzelanina z tajemniczymi ochroniarzami. Astrid zostaje ciężko ranna. Przed Walterem staje William Bell we własnej osobie. "Hello, old friend". Tak kończy się pierwsza połowa finału.
   Ciężko jest póki co oceniać epizod, bo wyraźnie widać, że to tylko początek grubej akcji, jaka się szykuje w najbliższą sobotę (khe-khem piątek znaczy się ;) ) Mam poczucie urwania wątków, sporo jest takich cliffhangerów. GIGANTYCZNYM plusem jest obecność Leonarda Nimoya, który oczywiście jak zwykle gra rewelacyjnie. Jego pojawienie się może nie było aż tak zaskakujące, ale jednak nie można było być pewnym na 100% Całe szczęście, że udało się go namówić Twórcom na występ. Ma się wrażenie (i słusznie jak się okazuje) , że każdy jego tekst ma kluczowe znaczenie dla całej fabuły. Jednocześnie sądzę, że postać Bella jest właśnie dlatego fajna, bo mamy jej tak mało. I dobrze! To sprawia że odcinki z panem Nimoyem są wyjątkowe! Bo to wyjątkowy człowiek! (Live Long & Prosper \\//_ ) Proma ostatniego epizodu zapowiadają jeszcze więcej akcji! Pojawi się też September. Ciekawe jak się wszystko zakończy w perspektywie tego co widzieliśmy w 2036 roku :D Czekam z niecierpliwością! Odcinek dostaje 10/10 !

"Don't be so sure" - pierwsze słowa Williama Bella od czasu s03e19 :D

wtorek, 8 maja 2012

Person of Interest s01e21 - "Many Happy Returns"

     Po zeszłotygodniowym świetnym odcinku dostajemy kolejną genialną odsłonę pierwszego sezonu. Zaryzykuję stwierdzenie, że niżej opisywany to jeden z trzech najlepszych odcinków jak dotąd (obok pilota i epizodu z pojawieniem się Eliasa).
     Fabuła zaczyna się przypomnieniem scen z retrospekcji sprzed tygodnia, gdy John prosił swoją byłą o poczekanie na niego. Ona dzwoniła do niego wyraźnie przerażona... rozwiązanie tej sytuacji otrzymujemy w 21. odcinku. Finch postanawia dać Reese'owi dzień wolny jako że ten ma urodziny. Nie mówi mu, że pracuje nad pewną sprawą. Maszyna podała numer kobiety i Harold z pomocą agentki Carter i Lionela zamierza sprawdzić tę osobę i dopilnować by nic jej się nie stało. Jednocześnie, dostajemy porcję retrospekcji na temat tego co działo się między byłą Reese'a i jej małżonkiem na początku 2011 roku. Tragiczna seria zdarzeń doprowadziła do śmierci obojga. Kobieta zginęła w wypadku, a jej mąż później zniknął (w mieszkaniu znaleziono duże ilości krwi). FBI bowiem trafiło na trop tej sprawy i są tam na miejscu zbrodni ślady Johna! Tym bardziej agentka Carter i Finch starają się rozpracować to co wydarzyło się półtorej roku temu i pomóc oczyścić imię Reese'a lub chociaż zatuszować efekty jego działań w przeszłości. Nie wgłębiając się dalej w scenariusz, dostajemy solidną mieszankę akcji, retrospekcji (ważnych, z przeszłości Reese'a). Cała konstrukcja epizodu była nietypowa, bo początkowo w ogóle Johna nie mieszano do akcji, co było ewenementem jak na ten sezon. Przyznaję też że końcówka trochę zaskakuje, a jednocześnie nie :P Sami musicie zobaczyć by zrozumieć. Natomiast ostatnia scena jest bardzo zaskakująca!! 0_o nie spodziewałem się czegoś takiego. Bardzo ciekawe montażowe rozwiązanie swoją drogą Twórcy zastosowali :)
    Podsumowując, tak jak we wstępie to określiłem odcinek był na prawdę genialny, gra aktorska wszystkich postaci była świetna! Scenariusz epizodu kapitalny, mogliśmy zobaczyć co najmniej dwie postaci w nowym świetle, w tym przeszłość jednej z nich. Słowem, odcinek-klucz do zrozumienia Reese'a. Przez to nie mogę się już doczekać wielkiego finału !! 10/10 ;)

Happy Birthday 2 U, Reese ;D

niedziela, 6 maja 2012

Big Bang Theory s05e23 - "The Launch Acceleration"

      W tym odcinku Howard dowiaduje się, że odwołano jego start w przestrzeń kosmiczną. Facet z jednej strony czuje lekkie rozczarowanie, ale z drugiej OGROMNĄ ulgę. Bał się tego lotu i ulżyło mu gdy się dowiedział, że jednak w spokoju będzie mu dane poślubić Bernadette. Ale czy na pewno ? ;) W dodatku czeka go rozmowa z przyszłym teściem. Jak przystało na ojca panny młodej teściu jest byłym gliną, ma w domu kolekcję broni itp. Słowem - twardziel z niego! Muszę jednak z perspektywy przyznać, że cały główny motyw tego epizodu jest naciągany i wymyślony troszkę bez sensu. W sumie tylko po to, żeby przyspieszyć ślub tak, żeby był w finale sezonu. Drugim wątkiem odcinka jest też niespodziewane oświadczenie Leonarda względem Penny. Trochę burzy to ich odbudowywane relacje. Mamy też chytry plan Amy, aby skusić dr Cooper'a do poważniejszego traktowania ich związku ;) Było to dość ciekawe.... Jednak podsumowując, odcinek był taki sobie i w sumie mało wnosił, nawet śmiesznych momentów było niewiele (poza wątkiem Sheldona). Sumarycznie dałbym 6/10 jeden ze słabszych momentów całkiem dobrego sezonu.

sobota, 5 maja 2012

Star Trek: First Contact

      Dawno już nie było tu żadnej recki Star Treka. Bo i też trzeba przyznać że dawno już żadnego nie oglądałem. W dodatku ostatni, który miałem "na ruszcie" jakoś mi umknął i tekst ostatecznie nie powstał, myślę że dobrym wstępem będzie króciutkie podsumowanie pierwszego kinowego 'Treka' z obsadą "ST: The Next Generation". Film ten miał spełnić dwie role. Po pierwsze miał wprowadzić na ekrany kin załogę statku Enterprise-D, której przygody widzowie mogli śledzić od 1987 roku do 1994. Trzeba tu dodać, że podobnie jak z kinówkami z klasyczną obsadą - tutaj też pełnometrażówki są fabularnie usadowione po zakończeniu serialu. Drugą rolą filmu "Star Trek Generations" było przekazanie pałeczki pomiędzy starą obsadą (załoga Kirka) a nową (załoga Pickarda). Oba seriale bowiem pochodziły od tych samych producentów i dziś są uznawane za najbardziej "kanoniczne". Tak więc w pierwszej kinówce z logiem TNG mamy możliwość śledzenia admirała Kirka który wraz ze Scottym i Chekovem biorą udział w uroczystym pierwszym kursie Enterprise-B. Niestety w trakcie natykają się na dziwną anomalię. W wirze wydarzeń które się potem błyskawicznie rozegrają Kirk ginie. Blisko 80 lat później kapitan Pickard wraz z załogą natyka się na to samo zjawisko. Muszą zapobiec planom dr. Sorana - El-Aurianina, który zamierza nakierować Nexusa (tak nazwano anomalię) na pobliską planetę. Niespodziewanie mamy tu powrót Kirka, którego Pickard wyciąga ze swego rodzaju "snu" i namawia do udzielenia pomocy. Obecność członka klasycznej obsady Enterprise niewątpliwie nadaje obrazowi świetnego smaczku. Nie ukrywam też, że ewidentnie Kirk jest 1000 razy barwniejszą i ciekawszą postacią niż sztywniacki i lamerski Pickard :P Tyle tytułem wstępu.



    Głównym tematem recenzji ma być bowiem "Star Trek: First Contact". Film z 1996 roku jest uznawany za jedną z najlepszych kinówek serii. Załoga TNG będąca na pokładzie nowego Enterprise-E ma za zadanie patrolować pobliże Strefy Neutralnej Romulan. Pickard jest tym mocno zdenerwowany ponieważ odbiera sygnały o zbliżających się Borgach. Te cyborgi to główny przeciwnik w filmie. Trzeba widzom wiedzieć, że Pickard był w trakcie trwania serialu TNG porwany przez nich i zasymilowany. Na szczęście przyjaciołom udało się go odbić. Jednakże niewola u Królowej Borgów zostawiła trwały ślad. Kapitan odczuwa zbliżający się 'sześcian' - statek-matkę cyborgów. Zaskakują oni całkowicie obronę Federacji i przedostają się do samej Ziemii. Wielka kostka zostaje zniszczona, ale wypuszcza kapsułę awaryjną. Borgi w niej umieszczone uruchamiają tunel czasoprzestrzenny i skaczą w przeszłość - do XXI wieku. Tuż za nimi udało się wcisnąć załodze Enterprise-E.
     Kapitan Pickard wraz ze swymi ludźmi musi powstrzymać wrogów przed asymilacją Ziemii, która jest jeszcze nieprzygotowana. Okazuje się, że dokonali skoku w przeddzień tytułowego "pierwszego kontaktu" naszej cywilizacji z istotami pozaziemskimi. Ma się to odbyć dzięki Zeframowi Cochrane, który buduje pierwszą rakietę z napędem 'warp' (warp-drive z angielskiego). Niestety atak Borgów niszczy urządzenia. Jean-Luc z załogą muszą nie tylko pomóc Cochrane'owi by przyszłość mogła się w ogóle wydarzyć, ale też muszą poradzić sobie z zaskakującym zagrożeniem na własnym statku.
    Trzeba przyznać, że fabuła "First Contact" jest poprowadzona w sposób bardzo dobry. Jest tu znakomita mieszanka akcji, humoru (Cochrane'a gra genialny w tej roli James Cromwell i to głównie jego sprawą są wszelkie wesołe scenki) i poważnych tematów filozoficznych. Widz nie tylko może mieć wgląd w szczegóły dotyczące Borgów, ale też może śledzić przygotowania do pierwszego kontaktu ludzkości z kosmitami (Vulkanami ściślej rzecz ujmując).
    Efekty są bardzo dobre, wiadomo to połowa lat 90-tych i już wtedy pewne rzeczy tworzono komputerowo. Stąd w filmie mamy mieszankę ujęć z użyciem animacji poklatkowej miniatur okrętów z ujęciami z grafiką komputerową. Scenografie są świetnie zrobione (zwłaszcza te związane z Borgami) do tego super charakteryzacja i stroje.
     Aktorsko niestety obraz nie porywa. Wyróżnia się tylko wspomniany James Cromwell, może jeszcze ewentualnie Brent Spiner (jako Data). Moim zdaniem załoga z klasycznego serialu, z lat 60-tych miała dużo lepsze możliwości i co najmniej dwie postaci były tam wybitne (Shatner i Nimoy) a reszta i tak b. dobra. Wśród aktorów TNG brakuje takich osobistości.
Podsumowując, "Star Trek: First Contact" można spokojnie polecać wszystkim, nawet ludziom którzy z uniwersum nie mieli wcześniej do czynienia. Może nie jest to aż tak przystępne dzieło jak kinówka JJ Abramsa, ale jednak prezentuje bardzo wysoki poziom. Sumarycznie oceniłbym film na 8,5/10

piątek, 4 maja 2012

How I Met Your Mother s07e22 - "Good Crazy"

     Siódmy sezon HIMYM ma się ku końcowi, wątki podjęte od w tej serii niedługo zostaną zakończone. Przyszły epizod będzie już pierwszą częścią finału sezonu. Motywem przewodnim 22. odcinka było zbliżające się rozwiązanie u Lilly. Przy okazji pokazano też szaleństwo Marshalla w związku ze zbliżającym się dzidziusiem. Jak przystało na sfiksowanego przyszłego tatuśka, facet stara się jak najlepiej przygotować do przybycia dziecka i całymi dniami i nocami ćwiczy rytm dobowy. Oczywiście przy tym zarzuca przyszłej mamie niechęć a nawet to, że "ona tak na prawdę nie chce tego dziecka". Lilly znajduje sposób na męża. Jaki? To już sami zobaczycie ;) Drugim wątkiem podjętym w tym odcinku jest Ted, który wszędzie widzi Robin. Tęskni za nią, ale jednocześnie nie wie jak miałby teraz unormować ich wzajemne relacje. Mamy okazję obserwować nieudane randki, podczas których towarzyszki bohatera zamieniają się w jego dawną miłość.
     Podsumowując, odcinek słabszy niż ostatnie ale z dość ważną (będącą do przewidzenia) końcówką. Szczerze mówiąc nie wiem jak połączyć to co się teraz dzieje w serialu ze ślubem Barneya, który ma być przecież pokazany w finale 0_o. Poczekamy....zobaczymy, na razie jest 6,5/10

czwartek, 3 maja 2012

Game of Thrones s02e05 - "The Ghost of Harrenhal"

      Drugi sezon "Gry o Tron" szybko osiągnął półmetek. Od razu podsumowując mogę powiedzieć, że nie była to świetna ekranizacja. Serial okazuje się być raczej adaptacją niż wiernym odtwarzaniem wydarzeń z tomu drugiego Sagi. Jak pokazało pierwsze pięć odcinków, to zmiany wprowadzane w stosunku do pierwowzoru różnie wypadają - wątki Aryi i Tyriona czy też jeszcze ewentualnie Johna Snow zostały skrócone w sposób logiczny i sensowny. Inne linie fabularne - niekoniecznie :/
    Odcinek 5 tego sezonu przede wszystkim kontynuuje zdarzenia z cliffhangera z końcówki poprzednika. 'Cień' który urodziła Melisandre zabija Renly'ego w obecności Lady Stark i Brienne. Obie są w kręgu podejrzanych o mord króla, stąd chyłkiem uciekają z obozu. W tym czasie na miejscu trwają rozważania i negocjacje - zgromadzona armia prawdopodobnie przejdzie na stronę Stannisa. W stolicy krasnal dowiaduje się o zmagazynowanych zasobach "magicznego ognia" - mikstury alchemików o właściwościach napalmu - jak się należy domyślać z opisów. Dalej na północ, służąc Tywinowi w twierdzy Harrenhall Arya Stark natyka się na Jaqen'a - jednego z trójki więźniów, którym pomogła w jednym z poprzednich odcinków w ucieczce. Ten proponuje jej, że za te trzy uratowane życia on odbierze je wskazanym przez dziewczynę osobom. Muszę tu przyznać, że postać Jaqena i cały watek Aryi najlepiej wypada, jest najsensowniej pozmienianym w stosunku do książek.

Jaqen H'ghar - jedna z najciekawszych postaci 2. tomu

W tym czasie mamy okazję obserwować Theona który zmaga się z niechęcią własnego ludu. Greyjoyowie wyruszają na wyprawę łupieżczą. Na dalekiej północy bękart Starka - John Snow - dociera wraz ze Strażą do Pięści Pierwszych Ludzi. To wzgórze górujące nad okolicą. Ten punkt orientacyjny staje się miejscem spotkania oddziałów Mormonta z oddziałami Qhorina zwanego Półrękim. Trzeba podjąć decyzje co do dalszych działań. Daleko na wschodzie zaś, Dany przebywa w Qarth, w rezydencjach bogatego kupca. Wiedziałem że nie pokażą miasta w serialu !! :/ Tajemnicze postaci, które w książce witały Daenerys u bram, napotykamy zatem podczas uczty u Xaro Xhoan Daxosa. Wśród scen z Dany szokuje mnie obecność Doreah ! Myślałem na początku że to jakiś błąd z mojej strony, ale okazuje się, że na pustyni Twórcy uśmiercili inną służącą niż w książkach 0_o Na Roxanne McKee można oko zawiesić, nie powiem, ale czy aż tak żeby zabijać inną postać zamiast niej?
      Co do efektów komputerowych, to widać że ekipa tworząca serial ich unika. Czasem zręcznie, czasem mniej. Wątek Matki Smoków jest dowodem na cięcia budżetowe. Zaczynam się bać o przyszłość serialu i co będzie w innych sezonach gdy smoki podrosną ?! In plus zaliczyłbym wplatanie wilkorów, te są wstawiane w dobrej ilości tak jak powinny. Przyczepiłbym się też do Pięści, która wg. książek znajdowała się wśród lasów, a tutaj jest na totalnym pustkowiu.... Czy tak trudno zrobić las komputerowo ?
     Podsumowując, odcinek należałoby ocenić na 7/10 - mimo zawodu, nadal serial prezentuje dość wysoki poziom i ogląda się go dobrze. Jeszcze z ogólnych przemyśleń: "Gra o Tron" do połowy sezonu trochę zawodzi. Nie jest to zły serial, nadal mimo wad jest całkiem dobry. Silną stroną są postaci i dobór aktorów, który jest świetny wprost!! Dosłownie wszystkie postaci są takie jakie mają być. Minusem jest unikanie trudniejszych efektowo scen i dziwaczne zmiany w stosunku do książek. W niektórych wątkach te zmiany źle działają (Renly, Melisandre itd.) i widz nie znający pierwowzoru ma prawo się gubić.

Daenerys i Pyat Pree - jeden z czarnoksiężników Qarth

J. Edgar

  

    Niedawno postanowiłem zabrać się za jedno z najnowszych dzieł w reżyserii Clinta Eastwooda - film biograficzny o J. Edgar Hoover (nie będę odmieniał, polski język jest na tyle niedorobiony, że nie potrafi sobie we właściwy sposób z czymś takim poradzić). Clint słynie z klimatycznych filmów opartych w różnych epokach historycznych. Wyżej opisywani jak najbardziej się w ten trend wpisuje.
      Osią fabuły jest - cóż za zaskoczenie - życie J. Edgara, założyciela FBI. Poznajemy go, gdy pracuje dla prokuratora generalnego przy zwalczaniu bolszewików. Komuniści organizują zamachy bombowe na najważniejsze osoby w państwie. Poczucie zagrożenia czerwoną zarazą już na zawsze odbije się  na psychice młodego Hoovera. Montaż filmu przeplata ze sobą sceny z lat 60-tych z tymi z lat 20 i 30-tych. Poznajemy kilka najważniejszych punktów zwrotnych w tworzeniu Federalnego Biura Śledczego, . m.in. sprawę uprowadzenia dziecka Lindbergha (tego od lotu przez Atlantyk), która została wykorzystana przez dowódcę FBI do osiągnięcia uprawnień śledczych wykraczających poza granice pojedynczych stanów. Jednocześnie mamy okazję obserwować życie prywatne Hoovera - jego kontakty z matką oraz rodzącą się przyjaźń (i jednocześnie miłość) z Clydem Tolsonem. Ciekawie prezentują się też różne zakulisowe rozmowy jakie prowadził np. z Robertem Kennedy'm - prokuratorem generalnym w czasie prezydentury swego słynnego brata. Dyrektor FBI z biegiem lat kolekcjonował teczki niewygodnych faktów na wszystkich. J. Edgar z jednej strony urasta do roli bohatera-wizjonera, któremu udało się stworzyć biuro prowadzące śledztwa zawsze na najwyższym poziomie, z wysokimi standardami technologicznymi. Z drugiej zaś strony - facet ma w życiu sporo problemów. Jest paranoikiem, pedantem i megalomanem. A na dokładkę jego homoseksualizm nie został uznany przez blisko zżytą z nim matkę. Ogółem fabuła jest całkiem sensownie ułożona, ale brakuje mi trochę wydarzeń, nie ma praktycznie lat 40 i 50-tych, szkoda też że nie skupiono się jednak na chronologicznym pokazaniu większej ilości ważnych zdarzeń w historii Biura. Ma się przez to wrażenie że historia przedstawiona na ekranie jest w jakiś sposób wybrakowana.
     Technicznie nie można nic zarzucić obrazowi. Scenografie, kostiumy, muzyka - wszystko to zawsze tworzy klimat danej epoki, którą możemy aktualnie obserwować w filmie. Świetnie też dobrano aktorów do ról, Leo DiCaprio w roli głównej jak zwykle się spisał, Armie Hammer (jako Clyde) również. To co mi nie pasowało, to przedstawienie obu aktorów jako starców w latach 60-tych. Ich charakteryzacje były trochę dziwne, jakby mieli na twarzy 10 kg plasteliny, a głosy zupełnie nie pasowały, były za młode i zbyt pełne werwy. Dziwnie wygląda 60-cio latek mówiący głosem 30-sto latka :/
    Podsumowując, "J. Edgar" to na pewno film warty obejrzenia dla osób pasjonujących się historią. Mamy tu przegląd kilku epok przez pryzmat życia jednego z wizjonerów amerykańskich służb śledczych. Obraz ma dobry klimat, w wielu scenach panuje półmrok i nastrojowa muzyka. Jednocześnie dzieło nie jest pozbawione wad, miejscami wybrakowana historia, a także za duża ilość scen w latach 60-tych i średnio udana charakteryzacja w tychże. Ocena: 7/10

środa, 2 maja 2012

Iron Sky

"Świat jest chory, a my jesteśmy lekarzami"

      Jeśli chorobą tego świata jest powszechnie sztywniactwo, a także pokazywanie nazizmu III Rzeszy w jedyny słuszny sposób, to chyba znaleźliśmy na to lekarstwo. Fińskim twórcom "Iron Sky" udało się połączyć ze sobą pastisz współczesnych polityków, nazistów oraz po prostu dobrą i niezobowiązującą rozrywkę. Do tego wmieszano parę poważniejszych scen (być może nawet zbyt poważnych na taki film) i oto jest - dowód na to, że kino europejskie wciąż stać na dobry film równający poziomem do hollywoodzkich blockbusterów (tych dobrych rzecz jasna, nie Michaela Baya broń Boże !! )



       Fabuły chyba nie trzeba zbytnio opisywać, ale postaram się parę zdań sklecić. Otóż jest ona stosunkowo prosta: w 1945 roku Niemcy uciekli na księżyc, po jego "ciemnej" stronie tworząc bazę. W 2018 roku na ziemskiego satelitę dociera misja astronautów. Jeden z nich zostaje zabity, a drugi wzięty do niewoli przez nazistów. Tak oto rozpoczyna się krótki, acz treściwy i pełen świetnych 'gagów' film. Poznajemy panią "ziemiolog" Renate Richter (w tej roli przeCUDNA Julia Dietze - zakochałem się <3 ), Klausa Adlera - aspirującego do miana nowego Fuhrera, a także samego następcę Hitlera - Wolfganga Kortzfleischa. W USA z kolei rządzi pani prezydent (nie bez kozery przypominająca Sarah Palin ;) ) - stereotypowa, głupawa amerykanka, która za doradczynię ma dużo inteligentniejszą Vivian Wagner. Nie ma co ukrywać - IV Rzesza planuje inwazję na Ziemię. Oczywiście przy tym dochodzi do serii śmiesznych sytuacji i scen. Finał filmu toczy się w kosmosie - świetna bitwa pomiędzy nazistami a siłami ONZ. Scenariusz filmu jest zdecydowanie dobry - zakłada niezobowiązującą rozrywkę, jednocześnie jadąc po bandzie po dzisiejszym świecie polityki i jej reprezentantach. Mamy naśmiewanie się z głupoty Amerykanów, Koreańczyków, Finów w końcu też i dostaje się rzecz jasna mocno nazistom i ich megalomańskim dążeniom do osiągnięcia czystości rasowej.
       Myślę, że dobór obsady sporo dobrego daje temu obrazowi. Zdecydowanie jednak to Julia Dietze wyróżnia się in plus i myślę że ma teraz szansę na wypłynięcie na szersze wody. Poza nią nie wyróżniłbym więcej nikogo innego. Trzeba przy tym przyznać, że "Iron Sky" to w pewnym sensie bardzo 'kobiecy' film. To płeć piękna gra tu pierwsze skrzypce, kobiety są przyczynkiem wszystkich zdarzeń fabuły, to one wręcz kierują tym filmem. Koniecznie muszę przy okazji tu napisać o tym, co czytałem też w innych recenzjach. Otóż w filmie - wyjątkowo jak na czasy Gry o Tron i Spartacusa - mało jest nagości. Jednocześnie za pomocą charakteryzacji i ubioru udało się Twórcom tak odpowiednio ukazać np. Renatę, że jest ona dalece bardziej sexowna niż wszelkie laski z GoT razem wzięte, Jej przemowa w Białym Domu autentycznie ma w sobie coś erotycznego, mimo że ledwo jej widać kawałek dekoltu!! Dodatkowo Julia Dietze jest chyba jedyną osobą na świecie, w której ustach język niemiecki brzmi dobrze (a nie tylko i wyłącznie jak rozkaz do eksterminacji :P ) i nie byłoby głupim pomysłem zachęcanie przez ten film ludzi do nauki języka Goethego.

Renate Richter

      Efekty w "Iron Sky" zaskakująco wypadają bardzo dobrze. Powiedziałbym, że ten film zawstydza niektóre amerykańskie produkcje zarówno kinowe jak i telewizyjne. 'Terra Nova' Spielberga - najdroższy ponoć serial w historii -  chowa się przy jakości grafiki komputerowej użytej w fińskiej produkcji. Zeppeliny, latające spodki, w końcu pojazdy kosmiczne Narodów Zjednoczonych - wszystkie wyglądają realistycznie i na prawdę niewiele dałoby się przyczepić.
Muzyka jest w paru momentach zauważalna. To jeden z tych niewielu filmów, gdzie część dźwiękowa jest widoczna i jest ważna (np. scena bijatyki między politykami a w tle przeróbka amerykańskiego hymnu! ). Również udźwiękowienie scen jest dobre. Słowem - tak się powinno tworzyć filmy!
       Podsumowując, Finom udało się stworzyć genialny film na majówkę - prosty, niezobowiązujący, ale jednocześnie bawiący i wpadający w pamięć. Było też parę błędów, niektóre wydają się celowe, w "klimacie" produkcji, a inne chyba jednak niezamierzone. Ogółem też dzieło jest troszkę za krótkie, chciałoby się więcej. Nie jest to też jakiś arcy-wybitny film, ale taki w sam raz! I za to otrzymuje solidną notę 8/10 . Cieszę się też, że pomału scenarzyści z odwagą zaczynają podchodzić do pokazywania nazizmu na ekranie. Liczę że to dobry krok w kierunku nie tylko lżejszego traktowania ideologii III Rzeszy, ale też powszechnej edukacji społeczeństwa na temat tego co rozpętało II wojnę i co robić, żeby coś takiego jak nazizm czy inna skrajna ideologia się nigdy więcej nie powtórzyło!

Supernatural s07e20 - "The Girl with the Dungeons and Dragons Tattoo"

Lubię "geekowe" nawiązania, ale zdecydowanie nie w takim wykonaniu :/

   Po zdecydowanie dobrym odcinku z zeszłego tygodnia przychodzi czas na, niestety, dużo słabszy moment w sezonie. Twórcy stwierdzili, że chcą powrócić do sprawy wątku głównego - Lewiatanów. Nie wyszło im to niestety zbyt korzystnie.
    Fabuła epizodu skupia się na młodej dziewczynie pracującej w firmie Dicka Romana. Ma ona za zadanie złamać zaszyfrowany dysk, który Lewiatany przejęły od zabitego Franka Devereaux (informatyk, który pomagał braciom Winchester). Rolę Charlie - głównej postaci odcinka - grała Felicia Day, znana w środowisku geeków. I taki też był ten epizod w zamierzeniu scenarzystów - pełen nawiązań do ogólnie przyjętego świata geeków i nerdów. Problem jednak polega na tym, że te nawiązania w wielu miejscach były na siłę i zbyt wiele na raz. Jedyne które mnie autentycznie ubawiło, to dialog dotyczący San Diego Comic Con (mekka dla wielbicieli komiksów, filmów, gier itd. - jedno z tych miejsc, które trzeba odwiedzić przed śmiercią choć raz xD ). Wracając do SPN, to sama konstrukcja odcinka miała ciekawą formę. Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły, w pewnym momencie zastosowano zmianę chronologii zdarzeń. Podobało mi się to nawet, Niestety Lewiatany nie stanowią, o czym już miliard razy pisałem, przeciwników choćby do pięt dorastających demonom. Nie mają ani charyzmy, ani polotu. A ich plan - cóż za "zaskoczenie" - polega na zjedzeniu ludzkości... Charlie jako główna postać epizodu nie sprawdziła się, po prostu Felicia Day aktorsko posysa :/ Jedna z niewielu ciekawych spraw, to zachowanie Bobby'ego i podejrzenia braci o to, że jest on "vengefull spirit".
    Podsumowując, tym razem Supernatural obniżył loty. Bywało nieźle, ale ogółem odcinek stracił przez zbytnie skupienie się na postaci Charlie i zbyt usilne wciskanie nawiązań do kultury geeków. Ocenę dałbym 6/10 Czekam jednak z niecierpliwością na kolejną odsłonę, gdyż wg. spoilerów ma wrócić Castiel...