czwartek, 3 maja 2012

J. Edgar

  

    Niedawno postanowiłem zabrać się za jedno z najnowszych dzieł w reżyserii Clinta Eastwooda - film biograficzny o J. Edgar Hoover (nie będę odmieniał, polski język jest na tyle niedorobiony, że nie potrafi sobie we właściwy sposób z czymś takim poradzić). Clint słynie z klimatycznych filmów opartych w różnych epokach historycznych. Wyżej opisywani jak najbardziej się w ten trend wpisuje.
      Osią fabuły jest - cóż za zaskoczenie - życie J. Edgara, założyciela FBI. Poznajemy go, gdy pracuje dla prokuratora generalnego przy zwalczaniu bolszewików. Komuniści organizują zamachy bombowe na najważniejsze osoby w państwie. Poczucie zagrożenia czerwoną zarazą już na zawsze odbije się  na psychice młodego Hoovera. Montaż filmu przeplata ze sobą sceny z lat 60-tych z tymi z lat 20 i 30-tych. Poznajemy kilka najważniejszych punktów zwrotnych w tworzeniu Federalnego Biura Śledczego, . m.in. sprawę uprowadzenia dziecka Lindbergha (tego od lotu przez Atlantyk), która została wykorzystana przez dowódcę FBI do osiągnięcia uprawnień śledczych wykraczających poza granice pojedynczych stanów. Jednocześnie mamy okazję obserwować życie prywatne Hoovera - jego kontakty z matką oraz rodzącą się przyjaźń (i jednocześnie miłość) z Clydem Tolsonem. Ciekawie prezentują się też różne zakulisowe rozmowy jakie prowadził np. z Robertem Kennedy'm - prokuratorem generalnym w czasie prezydentury swego słynnego brata. Dyrektor FBI z biegiem lat kolekcjonował teczki niewygodnych faktów na wszystkich. J. Edgar z jednej strony urasta do roli bohatera-wizjonera, któremu udało się stworzyć biuro prowadzące śledztwa zawsze na najwyższym poziomie, z wysokimi standardami technologicznymi. Z drugiej zaś strony - facet ma w życiu sporo problemów. Jest paranoikiem, pedantem i megalomanem. A na dokładkę jego homoseksualizm nie został uznany przez blisko zżytą z nim matkę. Ogółem fabuła jest całkiem sensownie ułożona, ale brakuje mi trochę wydarzeń, nie ma praktycznie lat 40 i 50-tych, szkoda też że nie skupiono się jednak na chronologicznym pokazaniu większej ilości ważnych zdarzeń w historii Biura. Ma się przez to wrażenie że historia przedstawiona na ekranie jest w jakiś sposób wybrakowana.
     Technicznie nie można nic zarzucić obrazowi. Scenografie, kostiumy, muzyka - wszystko to zawsze tworzy klimat danej epoki, którą możemy aktualnie obserwować w filmie. Świetnie też dobrano aktorów do ról, Leo DiCaprio w roli głównej jak zwykle się spisał, Armie Hammer (jako Clyde) również. To co mi nie pasowało, to przedstawienie obu aktorów jako starców w latach 60-tych. Ich charakteryzacje były trochę dziwne, jakby mieli na twarzy 10 kg plasteliny, a głosy zupełnie nie pasowały, były za młode i zbyt pełne werwy. Dziwnie wygląda 60-cio latek mówiący głosem 30-sto latka :/
    Podsumowując, "J. Edgar" to na pewno film warty obejrzenia dla osób pasjonujących się historią. Mamy tu przegląd kilku epok przez pryzmat życia jednego z wizjonerów amerykańskich służb śledczych. Obraz ma dobry klimat, w wielu scenach panuje półmrok i nastrojowa muzyka. Jednocześnie dzieło nie jest pozbawione wad, miejscami wybrakowana historia, a także za duża ilość scen w latach 60-tych i średnio udana charakteryzacja w tychże. Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz