niedziela, 28 lipca 2013

San Diego Comic Con 2013 summary

     Hi ! This is my first note written in english, so please forgive me any mistakes (or even better - point them out to me). I think it is time my blog went a little outside, more international and this is the first step.
     So, San Diego Comic Con 2013 has come to an end a week a go. As always, it has been a remarkable 4 days, full of big news, big events and cosplay ;) I've been promising myself that I will go there for 3 years now. And still, it is a dream (and will become reality hopefully soon, maybe next year ? )
     First of all - cosplay. As always after SDCC, there are plenty of photo galleries, thousands of pictures of half-naked cosplayers. This year one of them was absent - Jessica Nigri. For those of you who don't know who I am writing about: Jessica Nigri Official Fanpage  For me, she's kind of 'Queen of Nerds' (and surely my future wife.....yeah.... ;D ). Among other cosplaying girls, she is the most...normal in her behaviour, a truly girl-next-door type and also as geeky as you can imagine.
But, the real essence of Comic Con for me are.... movies. Since this is my movies & TV series blog, it is obvious that I will pay most of my attention to the panels and some big news from production studios. Speaking of this year TV series panels, I have to admit they were not so fun as 2 or 3 years ago. Every single one of them was pretty much the same - some guy being a host, 4-5 of cast, director and producers, some laugh, some usual questions from the audience, 1 unusual question...that's it. The end. Next please. Od course there were some funny moments, but not as much as 2 years later e.g. Game of thrones season 1 panel, or Big Bang Theory the same year.


      More interesting were of course movie panels. I think the most impressive was the one of "X-men: Days of Future Past". Why, you'd ask ? Because they managed to gather all the cast of old X-men 1-3 and new First Class altogether, in one room. That's impressive - to see Patrick Stewart next to James McAvoy, Ian McKellen next to Michael Fassbender, Peter Dinklage next to oscar-winner Jennifer Lawrence and so on... The sheer number of actors was fenomenal. I don't think any SDCC panel had bigger cast onstage. And also, this one was the only to get standing ovation from Hall H crowd. I really can't wait for "Days of Future Past", it's really going to be something special. I haven't seen "Wolverine" yet, but I heard that there are already some hints for First Class sequel.
      The other big news was of course Batman/Superman movie. At first I loved the news!! But then, when I had more time to think about it and also watched Angry Joe rant (that guy is really great, my seal of approval to him !! Angry Joe about Batman/Superman movie  ) I don't think it is a good idea. Let's be honest - I love Batman more than any other DC character. For me, Superman is kind of...lame :P (same lame level as Cpt. America) Well, I was also expecting a little more from Man of Steel, from my favourite director Zack Snyder. In my review I gave it a 7/10. In my opinion Superman deserves better sequel, something that will define him as a hero, also with correcting some errors in character development, which was poor in MoS. And Batman deserves his own movie. So MoS sequel coming out as Batman/Superman is not so great news. But, I still try to be positive about it and I hope they know what they're doing there (although I don't think DC has a reasonable plan for their Justice League, they clearly don't have a vision, like Marvel does).


      Third to mention is of course Marvel panel. This one was a little dissapointing to me. Maybe because there were no really BIG news (like last year, when they announced phase 2 titles and premiere dates). Od course, gathering "Guardians of Galaxy" cast was kind of event, but we already knew who was who from leaks, rumours so no surprise there... Maybe there's some hope in Vin Diesel, who confirmed that he and Marvel will release some big news by the end of July. Thanos ?? I would put my bet on voice-acting as Groot, but this is only my guess. Besides that, nothing really happened...oh! ...they gave us official "Avengers 2: Age of Ultron" title. Also, there was no "Thor: the dark world" panel, instead we got...Loki (Tom Hiddleston reprising his role specially for this ocasion!) who introduced crowd to new footage from god of thunder movie. And that's pretty much all.
     What striked me this year, there were lots of footage shown on panel. And everything was banned from recording, no one released it later in any official way. So it's kind of dissapointment, cause we - people from outside of SDCC - get nothing really, beside some text-descriptions of what happened in particular videos. And there were some interesting, like first footage from "Guardians of the Galaxy", "Godzilla", "Captain America 2", "Thor 2" and so on. And sadly nothing of it came out till now.


     So, to sum up - Comic Con was a real excitement this year, though not as much as a previous one IMO. There were no really shocking news. Instead, we got two or three really BIG panels, like aforementioned "Days of Future Past" or "Marvel's S.H.I.E.L.D." TV series. From pilot episode reviews it is worth waiting for, same as Almost Human (new JJ Abrams - Joel Wyman production) and Sleepy Hollow. And we got plenty of usual marketing-driven stuff. However, I still HAVE TO go there ! Don't know how, don't know when, but some day I HAVE TO BE THERE !!!!! :D

Dear friend - thanks for getting here to this ending point, I hope that any grammar mistakes that I had made didn't spoil reading for you. I will be gratefull for pointing them out to me, so that I could improve my english-writing skills. I think I might come out with english-note like this one from time to time, so stay put. :)

środa, 24 lipca 2013

Life of Pi


      Z ciekawości postanowiłem obejrzeć niedawny "hit" Oscarów. Film szturmem podbił Akademię w tym roku. Powiedzmy, że zapowiedzi twierdziły coś z goła odmiennego, szkoda mi było kasy żeby na to iść do kina nawet... Ale przemogłem się, głównie z kronikarskiego powodu, żeby poznać na czym cała rzecz polega.
      Historia zaczyna się niejako od końca - tytułowy bohater Pi Patel jest już dorosłym mężczyzną. Opowiada swoją niezwykłą historię dziennikarzowi, który szuka materiału na jakiś dobry artykuł lub książkę. Od tych pierwszych chwil narratorem jest właśnie hindus. Poznajemy jego dzieciństwo, pierwsze chwile spędzone z religijną matką i twardo stąpającym po ziemi ojcem. Rodzina Patel prowadziła niewielkie zoo, przez co chłopiec od dziecka zaszczepioną miał miłość do zwierząt. Niestety, sytuacja materialna rodziny nie jest najlepsza i postanawiają (a właściwie głowa rodu postanawia) że wyjadą do Kanady i sprzedadzą tam zwierzaki, za co kupią sobie swoje miejsce i rozpoczną na nowo. W trakcie podróży statkiem coś idzie nie tak, statek tonie, a Pi zdaje się być jedynym ocalałym z katastrofy. Utyka pośrodku oceanu na łodzi wraz z zebrą, orangutanem, hieną i.... tygrysem bengalskim. Odtąd chłopak musi błyskawicznie dorosnąć i po prostu przeżyć. Przyznaję, że historia opowiedziana w filmie jest dość nietypowa. Momentami nawet ciekawa. Niestety początek obrazu jest kulawy, przez pierwsze 45 minut usypiałem dosłownie. Od katastrofy akcja wcale nie przyspiesza, lecz przynajmniej jest interesująco (w miarę...). Jak się należy spodziewać - opowiadana przez dorosłego Pi historia jest w pewnym sensie alegoryczna, baśniowa wręcz. Sumarycznie, pod względem fabuły, jest ciekawie ale to nie mój typ filmu i jakoś mnie nie porwała cała ta opowiastka, choć doceniam ją.
       Aktorstwo oceniać trzeba głównie przez pryzmat jednej osoby - Suraj Sharma zagrał Pi Patela w całkiem przekonujący sposób. Nie mogę tu zarzucić nic młodemu aktorowi, bardziej scenariusz robił z jego postaci momentami straszną łajzę... Więcej aktorów było tylko na początku filmu, za krótko żeby coś ciekawego wspomnieć choćby.


      Na pewno nie da się ocenić "Life of Pi" bez oceny efektów komputerowych. Przyznam że stoją na bardzo wysokim poziomie. Zwłaszcza CGI zwierząt, które jest super-realistyczne. Szacun dla Twórców. Choć nadal nie rozumiem jak mogło to wygrać w kategorii z Hobbitem czy Avengersami, bo jednak tamtejsze efekty były dużo bardziej zróżnicowane. Problemem "Życia Pi" jest fakt, że pół filmu toczy się na łódce (kręcono sceny w basenie). Oczywiście wspomagane komputerem obrazy są fenomenalne ale za każdym razem tworzone w ten sam sposób. Zwierzęta też, zrobiono dosłownie 4 dokładne modele, a oscara co najwyżej zgarnąć powinien dział animacji za Richarda Parkera - bo takie imię nosił tygrys, który wyglądał jak żywy! Ale nadal, czy to było lepsze od Hobbita ?? Uważam, że nie! Niemniej jednak, poziom efektów jest z półki 'top' .
      Film dostał oscara za muzykę, rzeczywiście miejscami była dość ciekawa i nadawała historii odpowiedniego tonu, choć do score'a Howarda Shore'a czy Hansa Zimmera jest bardzo daleko, kolejna niezrozumiała nagroda wg. mnie.
     Podsumowując, "Life of Pi" to film który warto zobaczyć. Historia jest dość ciekawa, choć miejscami bardzo nużąca. Generalnie bywały momenty że ciągnąłem seans na siłę. Na pewno plusem są piękne obrazy i zdjęcia (częściowo wspomagane komputerami), choć zalatują eko-terroryzmem, animal planet itp. Trochę zbyt sielsko wg. mnie, pro-zielone przesłanie raczej nie podwyższa noty tego filmu w moich oczach :/ Jeśli ktoś jednak lubi takie historie, w dodatku z bardzo wysokiej jakości efektami wizualnymi, to film powinien się spodobać. Ja wystawię 6,5/10.

niedziela, 21 lipca 2013

Pacific Rim


       Kiedy Guillermo del Toro ogłaszał na Comic Conie (bodajże w 2011 roku) swój nowy projekt od razu czułem podekscytowanie. Wielkie potwory walczące z wielkimi robotami. Czy może być lepszy hołd dla kina mojego (i nie tylko mojego) dzieciństwa ? :D
Stąd, po pierwszych bardzo obiecujących trailerach padła decyzja: na ten film jedziemy do IMAXa. I tak, wczoraj wraz z Coenem, Magdą i Kornelem (których z tego miejsca serdecznie pozdrawiam!) udaliśmy się w 250 km podróż do Poznania, żeby uczestniczyć w uczcie dla kinomaniaków. Od razu powiem, że podchodziłem do tego filmu w miarę spokojnie, zwłaszcza po dość mieszanych recenzjach jakie czytałem.
       Zaczyna się z grubej rury, od razu jesteśmy wprowadzeni w paru zdaniach w historię. W 2013 roku pierwszy Kaiju (bo tak określają te stwory) wyszedł z wód Pacyfiku i uderzył na jedno z miast (w USA bodajże). Od tamtej pory trwa wojna ludzi z potworami, które przerastają ich najśmielsze koszmary. Aby wyrównać szanse, nasi stworzyli gigantyczne roboty - Jaegery, sterowane przy pomocy dwóch osób. I właśnie dwóch takich bohaterów już na starcie filmu musi się zmierzyć z kolejną bestią. Bitwa kończy się dość tragicznie, lecz napędza tym samym łańcuch wydarzeń prowadzący do prób zepchnięcia jednostki Jaegerów na boczny tor. Dzieje się to właśnie wtedy gdy są najbardziej potrzebni, bo ataki stają się coraz częstsze. Gen. Pentecost (w tej roli Idris Elba) musi na nowo zebrać grupę weteranów i nowicjuszy i stawić czoła wszystkim przeciwnościom. Brzmi tanio i gdzieś już to widzieliście ? Ale tak właśnie ma być. Ten film nie udaje czegoś, czym nie jest (jak np. "Man of Steel"). To proste kino. Utkwiła mi w głowie wypowiedź samego del Toro brzmiąca mniej więcej tak (wybaczcie jeśli niedokładnie cytuję): "na ten film idziesz po to, żeby zobaczyć jak wielkie roboty biją się z wielkimi potworami". I to najlepiej podsumowuje fabułę. Tak się składa że te 2-3 momenty gdzie próbowano wprowadzać trochę głębszych wątków, lekko hamowały akcję. Prawdziwe clue filmu to walki Jaegerów z Kaiju! Scenariusz dzieła Guillermo del Toro jest rzeczywiście prosty ale też i skuteczny. Choć nie obraziłbym się gdyby było inaczej, można było niektóre wątki lepiej rozwinąć, bo sama idea na film ma potencjał na dużo ciekawsze i bardziej złożone historie.


      Co do aktorstwa, to szału nie zrobiło. Wyróżnia się niewątpliwie Idris Elba. Jego Stacker Pentecost jest postacią patetycznie nadętą i na okrągło strzela tekstami o honorze i nadziei, blablabla..... Ale przyznać trzeba, że wychodzi mu to dość dobrze, ze sporą dawką charyzmy. Kiedy mówi, że "kasuje apokalipsę" to tak jest i basta!! Spróbowałby ktoś zaprzeczyć :P Oprócz niego na pewno ciekawie zaprezentowała się, nieznana mi dotąd, Rinko Kikuchi - jako Mako Mori. Staje się ona pilotem jednego z robotów. Zarazem jej historia kryje w sobie sporą głębię. Właśnie postać Mako najbardziej przywodziła na myśl wszelkie wątki manga/anime. Niektóre obrazy z nią związane są jakby żywcem wyjęte z mang. Głównym bohaterem, przynajmniej w teorii, jest Raleigh, grany przez Charliego Hunnama. Nie jestem jednak w stanie nic ciekawego o nim powiedzieć poza faktem, że był. Bardzo miłym dodatkiem była obecność Charlie Day'a, Burna Gornmana i Rona Perlmana. Cała trójka tworzyła jakby troszkę osobny, bardzo komediowy wątek. Był on dobrą wstawką, trochę spuszczał z tonu po większych dawkach patosu i epickości.
       Jeśli zaś chodzi o efekty, to....cud, miód i orzeszki. ;) Uczta dla kinomaniaka i jeden z głównych powodów, dla których ten film należy obejrzeć w kinie IMAX. Wprawdzie tuż po seansie nie byłem przekonany na 100% czy było warto jechać, lecz przekonuje mnie na pewno fakt, że cały film jest w dość ciemny (większość scen w nocy) i polaryzacyjne okulary 3D w kinach IMAX nie przyciemniają tak obrazu jak te systemu Dolby w naszych, szczecińskich placówkach. Ale do rzeczy - CGI jest obłędnie wykonane. Dla mnie te roboty na prawdę istnieją! Na pewno pomógł w tym fakt, że spora część wnętrz Jaegrów była kręcona w studio. Cały system kombinezonów, ich podpinania do interfejsów maszyny i całe jej wnętrze - zostały stworzone w rzeczywistości, na siłownikach generujących "wstrząsy" w trakcie bitwy z potworami. Pod tym względem jest więc super!


     3D jest w bardzo dużej i dobrej dawce...aż za dobrej na mój gust. Chodzi o to, że miejscami głębia jest tak duża, że aż ciężko do niej przywyknąć. Zwłaszcza - i tu spory minus - że niestety powtórzony został klasyczny błąd. Oczywiście chodzi o zły montaż. W całym wstępie filmu nie nadążałem w trakcie bitwy za tym co się działo na ekranie. W późniejszej części filmu sytuacja troszkę się poprawia, lecz do ideału nadal brakuje. Niemniej jednak, warto zobaczyć "Pacific Rim" w trójwymiarze.
      Na pewno trzeba wspomnieć o ogromnej pracy artystycznej, jaką włożono w pre-produkcji dzieła del Toro. Wszystkie roboty i Kaiju są dopracowane od A do Z i to przekłada się na ekran! Niestety, troszeczkę zmarnowano potencjał, umiejscawiając akcję w nocy. Spokojnie można by zrobić chociaż jedną bitwę w całości w dzień. Być może jednak Twórcy nie chcieli ryzykować sytuacji gdy jakieś niedoróbki CGI wyszłyby na jaw? Ale to tylko moje gdybanie...
Cóż, muzyka ? Odgłosy walki były muzyką dla moich uszu ;) Nic poza tym powiedzieć nie mogę.


     Tytułem zakończenia, "Pacific Rim" jest tym czym jest - prostym kinem stworzonym po to by bawić. Jednocześnie, uniwersum które zostało przy tym zaprojektowane sprawia wrażenie na prawdę bogatego i posiada spory potencjał na kolejne historie. Obraz w reżyserii Guillermo del Toro jest jednym wielkim hołdem dla japońskiego kina nurtu Kaiju oraz wszelkich mecha-anime i mang (Evangelion najprędzej przychodzi tu na myśl, ale także Gundamy, Code Geass, a nawet Tengen Toppa Gurren Lagann !! ). Oprócz tego znajdzie się sporo odniesień popkulturowych np. do Matrixa lub serii gier Portal. Nie jest to kino idealne, lecz na pewno takie jakiego oczekiwałem - zapewniające świetną rozrywkę, ze świetnymi efektami. Ma także swoje wady - prosty scenariusz można by w jakiś sposób skomplikować. Aktorów do głównych ról można było troszkę lepiej dopilnować, a montaż lepiej wykonać. Lecz jak można nie kochać tego filmu widząc jak Jaeger bierze duży statek handlowy i używa go jak kija bejsbolowego, okładając przy tym stwora wielkości 10-piętrowego bloku ?! :D Moja ocena 8/10.

UWAGA: w trakcie napisów końcowych jest jeszcze scenka, niestety nic o tym nie wiedziałem i obejrzałem dopiero na YouTube, jeśli jednak się wybieracie, to pamiętajcie żeby zostać jeszcze w trakcie napisów :)

piątek, 19 lipca 2013

Trzy ostatnio widziane filmy

     Ostatnio widziałem parę filmów ale żaden z nich nie wywarł na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Zatem, postanowiłem że zrecenzuję je w jednym i zwięzłym tekście. Taka forma pozwoli mi wypowiedzieć się na temat każdego z obrazów, jednocześnie bez zbędnego rozpisywania się (bo niestety ale nie ma o czym się rozpisywać).
 

Silver Linings Playbook


      Film ten zarobił w zeszłym roku mnóstwo nominacji i przyniósł jednego oscara. Nagrodę otrzymała Jennifer Lawrence - młodziutka aktorka, ujmująca mnie swoją szczerością oraz niebanalnym, acz inteligentnym i zabawnym, zachowaniem poza sceną. Historia w "Silver Linings Playbook" skupia się na mężczyźnie o imieniu Pat (w tej roli Bradley Cooper). Wychodzi on z leczenia psychiatrycznego i wraca do domu Rodziców. Możemy obserwować jego zmagania z otoczeniem i starania o powrót do normalności po udrękach szpitala i własnej głowy. Rodzicom też nie jest lekko. Pat poznaje jednak Tiffany, równie zawiłą postać co on sam. Od tej pory sprawy przybierają inny bieg dla obojga. Nie muszę dodawać, że film jest typowym romansidłem. O ile sama fabuła średnio mi przypadł do gustu, bo historia w nim przedstawiona nie leży zupełnie w moich klimatach, o tyle Jennifer Lawrence zasłużyła jak najbardziej na powyższe wyróżnienie. Jej Tiffany to postać której nie da się zapomnieć. Kobieta tak pokręcona i wykrzywiona przez los, że człowiekowi się robi żal. Sztuką jest zagrać tak dziwną i skrzywdzoną postać ale JLaw - jak mówią na nią przyjaciele - wyszła z tego z Oscarem! Sumarycznie, oceniłbym tę opowieść na 6,5/10. Warto obejrzeć dla dwóch głównych ról, zwłaszcza dla Jennifer Lawrence, lecz poza tym to szału nie ma.

Jack Reacher


       Jack Reacher to kryminał, trochę thriller z nutą tajemnicy i zagadkowości. Początkowo sprawiał wrażenie jakby czegoś na poziomie Person of Interest. Ciekawy tytułowy bohater, portretowany przez Toma 'Scjentologa' Cruise'a, oraz niebanalny początek fabuły - zwiastowały dość inteligentną rozrywkę, podobną do wyżej wymienianego genialnego serialu. Niestety, z czasem widziałem coraz bardziej naiwne zagrywki ze strony scenarzystów aż w końcu ich dzieło ukazało swoją prawdziwą twarz - dobrego, solidnego kryminału ale bez tej inteligentnej zaciętości, charakteryzującej PoI, bez tak gęstej i logicznej fabuły. Może właśnie o fabule parę słów: od kul snajpera ginie 5 osób. O zamach zostaje oskarżony weteran z Iraku, wszystkie dowody wskazują na niego. Leżąc w szpitalu wymienia tylko jedno nazwisko: Jack Reacher. Co gorsza, taki człowiek oficjalnie nie figuruje w bazach danych, lecz łaskawie zdecydował się przybyć (co znacznie ułatwiło scenarzystom całą opowieść) i pomóc w badaniu sprawy zamachu. Film do pewnego momentu trzyma w napięciu ale miejscami bywa jak dla mnie zbyt naiwny i prosty. Może za dużo naoglądałem się majstersztyków PoI ale cóż, bywa.... Jack Reacher 5 lat temu mógł odnieść sukces, dziś nie robi na mnie większego wrażenia. Warto jednak poświęcić mu wieczór, gdyż zapewnia godziwą rozrywkę i mimo wszystko jest filmem dobrym. 7/10

No Country for Old Men


     Coen (ale nie jeden z braci, reżyserów tego dzieła, zbieżność nicków czysto przypadkowa ;) ), który polecał mi ten film twierdził, że odbiję się od jego początku. Jakież było moje zdziwienie gdy cała historia wydała mi się zgoła ciekawa. Mamy wczesne lata 80, Teksas. Llewelyn Moss (w tej roli Josh Brolin) znajduje 2 mln $ , które miały posłużyć w transakcji narkotykowej. Bezpośredni dostawcy pieniędzy zginęli w strzelaninie, zaś właściciele teczki pilnie jej poszukiwali. Wysłany został Anton Chigurgh. A może sam się wysłał? To tak zagadkowa i enigmatyczna oraz psychopatyczna postać, że w sumie nie wiadomo. Jego rolę obłędnie wypełniał Javier Bardem!! Mistrzowska rola tego Pana. Większa część filmu opowiada o zabawie w kotka i myszkę między dwoma głównymi bohaterami. Moss ucieka, Chigurgh goni. Do tego mamy szeryfa (w tej roli Tommy Lee Jones) i agenta federalnego (Woody Harelson) Końcówka obrazu zaś, jak dla mnie bardzo negatywnie zaskakuje i jako widz poczułem się oszukany. Pomimo paru znamienitych ról, wkurzyłem się na tyle że stawiam 5/10. Troszeczkę szkoda IMO było czasu (choć z reguły, i tu też, nie żałuję filmów które obejrzałem, nawet gniotów) , być może mogłem w tym czasie obejrzeć dwa odcinki SGA :P

piątek, 12 lipca 2013

"Now You See Me"


         Lato w końcu się rozpoczęło i nastał czas blockbusterów. Do jednych podchodzi się na serio, czeka się od momentu ogłoszenia. Do innych podchodzę bardziej lajtowo, czasem idę na film, o którego istnieniu 2 tygodnie wcześniej nie miałem jeszcze pojęcia. Tak jest w przypadku "Now You See Me" (czyli po polsku "Iluzja"). Wybrałem się na ten obraz bez żadnych oczekiwań, nie spodziewałem się górnolotnej fabuły ani niebotycznych efektów CGI czy oscarowego aktorstwa. Wiedziałem tylko tyle, że opowiada o magikach, ma niezłą - choć mało opatrzoną - obsadę i należy do nurtu 'heist movie' - filmów z "obrobieniem banku/kogoś" w treści.
        No właśnie, jak to jest z tą treścią ? A no całkiem dobrze. Na początek, w krótkich scenkach poznajemy czterech głównych bohaterów: magika-karciarza Daniela, mentalistę Merritta, magiczkę Henley oraz złodziejaszka Jacka. Zostają oni zebrani przez tajemniczą personę (rozdającą karty tarota) w jednym miejscu i na tym kończy się wstęp, po którym następuje skok w czasie. Czwórka bohaterów jest już dobrymi kumplami i występują ze swoim magicznym show w Las Vegas. W jego trakcie, rabują bank.....w Paryżu. Jak należy się domyśleć - organy ścigania, których reprezentantem jest Dylan Rhodes, żywo się zainteresowały grupą. Na pomoc sprowadzają też weterana sztuk magicznych - Thaddeusa. Akcja filmu cały czas płynie dość wartko. Nie nudziłem się nawet przez moment. A co najciekawsze, same magiczne show grupy "Czterech Jeźdźców" - jak siebie nazwali - było tak przedstawione, że łapałem się na tym, iż z rozdziawioną gębą oglądam i oczekuję na ciąg dalszy triku. Autentycznie, powróciłem chwilowo do wspomnień z dzieciństwa i namiętnego oglądania Davida Copperfielda. Fabuła obfituje w kilka niezłych zwrotów akcji. Zdarzyły się przewidywalne, lecz wiele innych było bardzo zaskakujących. Dialogi i wiele scen napisano z humorystycznymi akcentami. Czasem ma się wrażenie że ogląda się komedię, zrobioną w inteligentny sposób oczywiście. Jeśli chodzi o powiązania z 'heist movie' to w tej materii do "Ocean's Eleven" dużo brakuje ale to nie ten rodzaj filmu. "Now You See Me" (wybaczcie że wolę oryginalne tytuły od tłumaczeń kretynów) to film mający zapewnić letnią, lajtową i przyjemną rozrywkę, w sam raz na spontaniczne wyjście ze znajomymi. W tym sensie scenariusz filmu spełnia swoje zadanie.


       Aktorsko jest bardzo ciekawie. Nie mówię, że genialnie lecz na pewno interesująco. Zwłaszcza pochwała należy się Markowi Ruffalo, grającemu Dylana. To świetna rola tego aktora, choć nie ukrywam, że nadal widzę w nim Hulka ;) W dalszej kolejności pochwaliłbym Jesse Eisenberga (Daniel) Woody'ego Harrelsona (Merritt) i Islę Fisher (Henley) - stworzyli fajne charaktery, każdy na swój sposób inny. W grupie świetnie się uzupełniali. Troszkę słabiej spisał się Dave Franco (Jack), w sumie jak dla mnie mało pasował, taki trochę dodatek-nowicjusz, ale może to zabieg celowy bo jego postać była w sumie nowicjuszem. Niestety Morgan Freeman (Thaddeus Bradley) i Michael Caine (Arthur Tressler) ról życia tu nie zagrali. Jak to określił mój Tata - "czymś na chleb muszą zarobić". I to najlepiej podsumowuje ich występy, po prostu kolejny punkt w filmografii, lecz szału nie zrobili. Na pewno warto też wspomnieć i pochwalić Melanie Laurent (francuska policjantka z Interpolu, Alma Dray). Jej udało się wytworzyć postać dość tajemniczą, na tyle że sama jej obecność rodziła wiele ciekawych pytań i pomysłów co do rozwiązań fabularnych.


      Technicznie, niewiele jest do opisywania. Efektów było mało, lecz jednak BYŁY. W końcówce nawet sporo, lecz był to moim zdaniem zabieg jak najbardziej celowy. W końcu prawdziwa magia też być musi, nie wszystko jest iluzją i trikiem ;) Generalnie, tam gdzie były potrzebne efekty, to je dawano ale nic na siłę, wszystko ze smakiem. Bardzo podobał mi się montaż, bo sprawiał że wracałem pamięcią do występów Copperfielda.
Muzycznie - było spoko, lecz nic poza tym.

 
      Podsumowując, "Now You See Me" to dobry i przyjemny film wakacyjny. Z dobrą obsadą i dialogami. Nie jest dziełem wybitnym, ma swoje wady. Oceniając go w podobnych kategoriach co hobbity, supermany, iron-many itp. i rozkładając wszystko na dokładne detale dałbym mu pewnie z 6,5/10 ale tutaj sądzę że skala powinna być troszkę łagodniejsza bo jako widz otrzymałem wszystko co chciałem od letniego blockbustera dostać, dlatego sumaryczna ocena będzie 8/10.