środa, 24 lipca 2013

Life of Pi


      Z ciekawości postanowiłem obejrzeć niedawny "hit" Oscarów. Film szturmem podbił Akademię w tym roku. Powiedzmy, że zapowiedzi twierdziły coś z goła odmiennego, szkoda mi było kasy żeby na to iść do kina nawet... Ale przemogłem się, głównie z kronikarskiego powodu, żeby poznać na czym cała rzecz polega.
      Historia zaczyna się niejako od końca - tytułowy bohater Pi Patel jest już dorosłym mężczyzną. Opowiada swoją niezwykłą historię dziennikarzowi, który szuka materiału na jakiś dobry artykuł lub książkę. Od tych pierwszych chwil narratorem jest właśnie hindus. Poznajemy jego dzieciństwo, pierwsze chwile spędzone z religijną matką i twardo stąpającym po ziemi ojcem. Rodzina Patel prowadziła niewielkie zoo, przez co chłopiec od dziecka zaszczepioną miał miłość do zwierząt. Niestety, sytuacja materialna rodziny nie jest najlepsza i postanawiają (a właściwie głowa rodu postanawia) że wyjadą do Kanady i sprzedadzą tam zwierzaki, za co kupią sobie swoje miejsce i rozpoczną na nowo. W trakcie podróży statkiem coś idzie nie tak, statek tonie, a Pi zdaje się być jedynym ocalałym z katastrofy. Utyka pośrodku oceanu na łodzi wraz z zebrą, orangutanem, hieną i.... tygrysem bengalskim. Odtąd chłopak musi błyskawicznie dorosnąć i po prostu przeżyć. Przyznaję, że historia opowiedziana w filmie jest dość nietypowa. Momentami nawet ciekawa. Niestety początek obrazu jest kulawy, przez pierwsze 45 minut usypiałem dosłownie. Od katastrofy akcja wcale nie przyspiesza, lecz przynajmniej jest interesująco (w miarę...). Jak się należy spodziewać - opowiadana przez dorosłego Pi historia jest w pewnym sensie alegoryczna, baśniowa wręcz. Sumarycznie, pod względem fabuły, jest ciekawie ale to nie mój typ filmu i jakoś mnie nie porwała cała ta opowiastka, choć doceniam ją.
       Aktorstwo oceniać trzeba głównie przez pryzmat jednej osoby - Suraj Sharma zagrał Pi Patela w całkiem przekonujący sposób. Nie mogę tu zarzucić nic młodemu aktorowi, bardziej scenariusz robił z jego postaci momentami straszną łajzę... Więcej aktorów było tylko na początku filmu, za krótko żeby coś ciekawego wspomnieć choćby.


      Na pewno nie da się ocenić "Life of Pi" bez oceny efektów komputerowych. Przyznam że stoją na bardzo wysokim poziomie. Zwłaszcza CGI zwierząt, które jest super-realistyczne. Szacun dla Twórców. Choć nadal nie rozumiem jak mogło to wygrać w kategorii z Hobbitem czy Avengersami, bo jednak tamtejsze efekty były dużo bardziej zróżnicowane. Problemem "Życia Pi" jest fakt, że pół filmu toczy się na łódce (kręcono sceny w basenie). Oczywiście wspomagane komputerem obrazy są fenomenalne ale za każdym razem tworzone w ten sam sposób. Zwierzęta też, zrobiono dosłownie 4 dokładne modele, a oscara co najwyżej zgarnąć powinien dział animacji za Richarda Parkera - bo takie imię nosił tygrys, który wyglądał jak żywy! Ale nadal, czy to było lepsze od Hobbita ?? Uważam, że nie! Niemniej jednak, poziom efektów jest z półki 'top' .
      Film dostał oscara za muzykę, rzeczywiście miejscami była dość ciekawa i nadawała historii odpowiedniego tonu, choć do score'a Howarda Shore'a czy Hansa Zimmera jest bardzo daleko, kolejna niezrozumiała nagroda wg. mnie.
     Podsumowując, "Life of Pi" to film który warto zobaczyć. Historia jest dość ciekawa, choć miejscami bardzo nużąca. Generalnie bywały momenty że ciągnąłem seans na siłę. Na pewno plusem są piękne obrazy i zdjęcia (częściowo wspomagane komputerami), choć zalatują eko-terroryzmem, animal planet itp. Trochę zbyt sielsko wg. mnie, pro-zielone przesłanie raczej nie podwyższa noty tego filmu w moich oczach :/ Jeśli ktoś jednak lubi takie historie, w dodatku z bardzo wysokiej jakości efektami wizualnymi, to film powinien się spodobać. Ja wystawię 6,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz