środa, 29 lutego 2012

Star Trek IV: The Voyage Home

Plakat promujący Star Treka IV :)

    Czwarta kinówka spod znaku ST, to dobre uwieńczenie trylogii, jaką stanowią II, III i IV film z serii Star Trek.  Myślę, że to najlepsza z obejrzanych przeze mnie dotychczas części. Dzieje się tak głównie ze względu na wątki humorystyczne. W poprzedniej kinówce jednak wyraźnie brakowało Spocka' do kompletu ekipy! Vulkanin wprowadza fajny element do zespołu, taki "Sheldon" 20 lat przed Sheldonem z BBT :D
    Fabuła filmu tym razem opiera się na dziwnym obiekcie ('the Probe') który zmierza w kierunku Ziemii. Wszystkie statki i bazy jakie mija natychmiast tracą wszelkie zasilanie i łączność. Sama planeta zostaje natychmiast odcięta, a w jej atmosferze zaczynają się dziać dziwne rzeczy. W tym czasie załoga Bird-of-Prey wylatuje z rodzinnej planety Spocka i udają się do domu. Tuż przed dotarciem na miejsce odbierają transmisję z Dowództwa z prośbą o nie zbliżanie się. Po analizie sygnału wysyłanego przez 'Probe' okazuje się, że jest to.... dźwięk humbaków - gatunku wieloryba, który wymarł już dawno przed 23. wiekiem. Admirał Kirk podejmuje rozpaczliwą decyzję o skoku w czasie do XX wieku po to aby odnaleźć żyjące wieloryby i przewieźć je ze sobą w przyszłość. I właśnie ten pomysł powoduje, że 4. kinówka Star Treka jest najlepsza. Jest zdecydowanie najlżejszą w odbiorze częścią z dużą dawką humorystycznych dialogów na linii McCoy-Spock, czy też Kirk-Spock. Przy tym pojawienie się załogi Enterprise w San Francisco lat 80-tych XX wieku musiało, rzecz jasna, przynieść wiele dowcipów sytuacyjnych - Scotty próbujacy rozmawiać z komputerem - 'Hello Computer'  (aż się legendarny IT Crowd przypomina! :D ), czy też Spock, który chodzi z obandażowaną głową (dla zasłonięcia uszu) i w jakimś dziwnym ubiorze - z daleka wygląda na dziwaka i tak też się zachowuje xD Mam zarzut do scenarzystów, że czasem postępowali nielogicznie (np. Uhurę teleportowano z lotniskowca na statek,a Chekova niby już nie mogli, w sumie nie wiem czemu :P ). Brakuje mi też takiego klasycznego finału. Wyraźnie widać, ze w Star Trekach tempo akcji jest sinusoidalne, ale nie zmierza do jakiegoś epickiego końca, jak to ma miejsce w produkcjach XXI wieku. Cóż, należy się chyba do tego przyzwyczaić.
    Podsumowując, film oceniłbym na 9/10 - najlepsza część z trylogii i na prawdę dobry film do obejrzenia, nie tylko dla fanów sf, nie tylko dla fanów Star Treka. Całą trylogię oceniłbym na trochę podciągniete 8/10 - może rewelacji nie ma, ale jest to klasyka kina s-f i warto się zapoznać. Myślę, ze każdy coś tu znajdzie dla siebie.

How I Met Your Mother s07e18 - "Karma"

    Ze zdziwieniem stwierdzam, że serial stać jeszcze na dobre odcinki. Ten zdecydowanie do takich należy.
Fabuła kręci się wokół Quinn - laski niedawno poznanej przez Barney'a na imprezie. Problem w tym, że zawróciła mu w głowie i Stinson zdaje się czuć do niej coś więcej (świat stanął na głowie - Barney się zakochał !!! 0_o ). Wraz Tedem siedzą w night-club'ie i są "obsługiwani" przez miłe panie. Co najlepsze równocześnie rozmawiają o dość ciężkich filozoficznie tematach. Scena wymiata !!! Za chwilę, jako atrakcja wieczoru, wychodzi striptizerka Karma, którą się okazuje być nie kto inny jak Quinn. Barney wykupuje wciąż od niej kolejne 'lap dance' byle tylko jeszcze trochę z nią pogadać. W każdym razie okazuje się potem, że wydał na nią niezłą fortunę ;) W tym czasie Ted nie może się odnaleźć w mieszkaniu opuszczonym przez Robin. Ta natomiast spędza parę dni u Lilly i Marshalla. Jednakże życie na przedmieściach jest udręką dla wychowanej w mieście kobiety. Okazuje się, że Marshall i Lilly czują się tak samo. Sam wątek w tym odcinku jest wyraźnie mniej ciekawy, ale skądinąd ważny, jak się okazuje w końcówce odcinka. Nie będę zdradzał, powiem tylko że warto oglądać. Liczę że Quinn zostanie już ostatecznie żoną Barneya (pasują do siebie), bo w końcu to by pchnęło fabułę w przód (i rzeczywiście mam wrażenie, że w końcu akcja troszkę przyspieszyła od paru odcinków). Ocena: 8,5/10

wtorek, 28 lutego 2012

Star Trek III - "The Search for Spock"

    Niniejsza recenzja będzie krótsza od poprzedniej ze Star Treków, gdyż już tam napisałem wiele rzeczy które się pokryją z przemyśleniami z oglądania trzeciego kinowego filmu tej słynnej serii s-f.
     Gra aktorska i sprawy techniczne pozostają na podobnym poziomie co poprzednia część (w końcu premiery obu filmów dzieliło tylko 2 lata). Jedyne co dodałbym po obejrzeniu trzeciej kinówki, to zauważalna zmiana aktorki grajacej porucznik Saavik (Kirstie Alley zastąpiona została przez Robin Curtis). Myślę, że wpłynęło to raczej korzystnie na postać, która jest teraz mniej drewniana. Śmiesznie oglądało się Christopher'a Lloyd'a jako klingona Kruge - dowódcę statku Bird-of-Prey. Ten aktor jednak na zawsze pozostanie dla mnie szalonym naukowcem. Klingoni wydawali mi się w tym filmie raczej śmieszni niż straszni. Wiem z 'wiki', że ich wygląd i cały 'lore' dopiero się kształtował, stąd jest to wybaczalne na tym etapie. Brakowało mi Leonarda Nimoya, ale z oczywistych względów pojawił się dopiero na końcu.
     Otóż, fabuła w tej części kinowych Star Treków jest łącznikiem pomiędzy 'Wrath of Khan' a 'Voyage Home'. I to się czuje. Historia toczy się wokół próby przywrócenia życia Spock'owi. Do tego potrzebne są jego ciało i dusza (a raczej jej część, jakiś ślad w pewnym sensie). To drugie posiada w sobie dr McCoy, któremu Vulkanin zaszczepił cząstkę siebie zanim odszedł był.... Ciało spadło na planetę Genesis, która powstała w finale drugiej kinówki. W związku z tym Kirk musi wyruszyć w podróż do tego miejsca. Nie jest to takie proste, gdyż najpierw trzeba porwać Enterprise (ponieważ nie wydano oficjalnie zgody na lot statku). Fabuła nie powala, po prostu bohaterowie krok po kroku dążą do celu, bez jakichś zwrotów akcji czy innych zaskakujących elementów. Warto jednak obejrzeć ten film dla samej końcówki - rytuału przywrócenia Spocka do życia. Świetna scenografia, stroje, cały klimat tej sceny jest super! Czekam teraz co się wydarzy w części następnej. Ocena - 6,5/10. Trochę zabrakło w warstwie fabularnej...

Plakat Star Trek'a III

poniedziałek, 27 lutego 2012

Spartacus s01e05 - "Libertus"

    Z zaskoczeniem stwierdzam, że ten odcinek Spartacusa przynosi nam miłą odmianę w postaci akcji, a przede wszystkim powrotu jednego z głównych bohaterów. Ale po kolei,
   Fabuła podąża, podobnie jak ostatnio, 2-torowo. Z jednej strony mamy Illythię, która jest bliska rozwiązaniu małżeństwa, jedyne co jeszcze pozostało, to usunięcie ciąży. Mamy też wątek grupy Spartacusa, która natyka się na opuszczone domostwo i odnajdują tam sojusznika - myślę że postać Rzymianina może w przyszłości okazać się ważną dla losów ekipy. Cała grupa postanawia ratować Crixus'a i resztę z walki na arenie. W tym celu tworzą cały misterny plan, który wypełni się w finale odcinka. Co najlepsze - powraca Gannicus !! Czyli kolejna dobra postać. Niestety twórcy spaprali w tym odcinku Agrona robiąc z niego geja ;(  (no kurwa po co ??!! 0_o ) no cóż, bywa.... W każdym razie w finale odcinka mamy sporo walk, które może nie dorównują choreografią tym z poprzednich sezonów, ale dobrze się je ogląda. Mam zastrzeżenie do paru elementów, m.in. po kiego grzyba ciągają wszędzie Mirę ? Nie wiem czemu na siłę ładuje się tę postać do każdej akcji Spartacusa, dodatkowo plan byłyvh gladiatorów jest dość naiwny - wejście do samego centrum miasta, w którym przebywa dwóch pretorów ze swoją gwardią nie wydaje się dobrym pomysłem :P A jednak scenarzystom to nie przeszkadza xD Po raz pierwszy od początku sezonu jestem zadowolony z miejsca, w którym zakończono odcinek, może w końcu akcja nabierze tempa i bohaterowie zaczną używać mózgów...
  Technicznie przyczepiłbym się do efektów w tym odcinku. Mam wrażenie, że efekty ludzkich wnętrznosci, krwi itp. są słabsze niż w pierwszych dwóch sezonach. Dodatkowo pożary na arenie nie są raczej najwyższych lotów. Mam wrażenie, że czasem zawodzi oświetlenie scen renderowanych, jest jakieś takie sztuczne. Być może przydałoby się więcej pieniędzy na efekty. Muszę za to pochwalić montaż finałowych scen, bo był na prawdę fajnie zrobiony, w dobrym tempie, z dobrze dobraną muzyką.
  Podsumowując, Spartacus w końcu ma szansę nabrać rumieńców i znów osiągnąć poziom z poprzednich serii. Ocena - 8,5/10

Gannicus powraca w chwale :D

sobota, 25 lutego 2012

Fringe s04e14 - "The End of All Things"

    Ten odcinek mojego ulubionego serialu mnie wprost ZMIAŻDŻYŁ !!!!! 0_0 W tygodniu pojawiało się wiele trailerów, promek i innych filmów zapełnionych spoilerami. Zgodnie z moją zasadą - obejrzałem tylko promo odcinka, to które jest nadawane po końcówce poprzedniego. Chciałem wytrzymać, bo zgodnie z zapowiedziami twórców miał to być przełomowy odcinek, wbijający w fotel. I zaiste tak się dzieje ! :D
     Fabuła jest kontynuacją końcówki poprzedniego epizodu. Olivka znajduje się w jakimś ciemnym pomieszczeniu razem z .... tak samo przywiązaną do krzesła Niną Sharp. Okazuje się, że obie uwięził mr. Jones :D Próbuje on na agentce Dunham wymusić zapalanie lampek (odniesienie do 1. sezonu gdzie miała robić dokładnie to samo), gdyż wykształciła odpowiednie zdolności przez wstrzykiwanie jej cortexiphanu. Wątek w laboratorium Waltera jest jeszcze lepszy: Peter wraz z Astrid i ojcem próbują przeszukać nagrania z kamer, które ludzie Jonesa zainstalowali w mieszkaniu Olivii. Gdy zaczynają wpadać na trop, nagle pojawia się ranny September. Walter go operuje, ale obserwator może w każdej chwili umrzeć, więc Peter decyduje się na połączenie swego umysłu z umysłem Sept'a (tak jak w pilocie s1 Fringe zrobiła to Olivia ze Scottem ! ). To co się dzieje w środku jest GENIALNE !!! Znowu ekipa od efektów się popisała !!! Mamy dziwne oszklone pomieszczenie wokół którego jest ni to dym, ni to mgła. Za oknem widać rozbłysk. W pokoju pojawia się September i tłumaczy Peterowi że właśnie obserwuje Wielki Wybuch :D Obserwator opisuje w paru zdaniach tak oczekiwane przez nas pochodzenie swoje i pobratymców: są naukowcami z przyszłości, którzy osiągnęli zdolność poruszania się po liniach czasowych i różnych wymiarach. Syn Waltera widzi wszystkie najważniejsze wydarzenia: September w laboratorium Walternate, Sept nad jeziorem Reiden, poznanie Olivii, w końcu synek Bolivii i Petera - Henry. Okazuje się, że coś po interwencji nad jeziorem poszło nie tak i dziecko urodziło się nie u tej Olivii co trzeba. A ma to wg. obserwatora znaczenie dla przyszłości. Na końcu September mówi że "idą po niego" i nakazuje Peterowi "wrócić do domu". Ten budzi się w laboratorium. Przyznam że cała ta scena to jedna z najlepszych w serialu, będę ją zapewne wiele razy oglądał, podobnie jak wejście Bella do gabinetu w finale s1 ;) Wracamy do wątku agentki Dunham: nie potrafi ona odnaleźć w sobie mocy, w końcu rozmawia z Niną, która się nią opiekowała w dzieciństwie. Panią Sharp zaczyna boleć brzuch i wyprowadzają ją ludzie Jonesa. Przyznam że tego się nie spodziewałem: Nina okazuje się być jednak alt-Niną z redverse. To oznacza, ze jej alter-ego w orangeverse jest niewinne (o czym tamtejsza ekipa nie wie) porwania Olivki! Peter postanawia potraktować słowa Septembera dosłownie: wraca do swojego mieszkania, gdzie przejmują go ludzie Jonesa. Olivia widząc ukochanego wprowadzonego z nożem na gardle nie tylko odpala lampki, ale wściekła zdalnie rozwala żarówki w drugim pomieszczeniu i razi wyładowaniami elektrycznymi większość ekipy. David Robert i Nina zwiewają do redverse. Przedtem jednak, agentka Dunham z Peterem doganiają ich i próbują strzelać. Okazuje się, iż Jones jest kuloodporny jakimś cudem :D Szkoda, że tu scenarzyści nie pokusili się o przecięcie go na pół portalem, tak jak to miało miejsce w finale s1. Ale zapowiada to powrót tej świetnej postaci :P

Pojawienie się Septembera prowadzi do kluczowej w tym sezonie (i prawdopodobnie serialu) sceny !!!

     Odcinek kończy rozmowa Petera i Olivii. Facet uważa, że jednak nie jest ona 'jego' wersją Olivii i postanawia, że musi "wrócić do domu" - zgodnie z tym co mówił obserwator. Scena jest dosyć wzruszająca i słowa Petera można przełożyć bardziej uniwersalnie... :P Zobaczymy jak dalej się akcja potoczy ;)
    Podsumowując, jest niewiele rzeczy do których można by się czepić - może lekko dziwne zachowanie Petera, ale wybaczone zważywszy w jak ciężkiej sytuacji się znajduje. Scena w umyśle Septembera jest po prostu WYJEBANA W KOSMOS :D Akcja z Jonesem (genialny Jared Harris!) i Niną była super !! Ocena 10/10 a teraz przerwa 4 tygodnie ;(

piątek, 24 lutego 2012

Person of Interest s01e16 - "Risk"

    W tym tygodniu akcja Person of Interest skupia się na giełdzie na Wall Street. I jest tak samo "pasjonująca" jak obserwowanie kursów walut. Przyznam, że odcinek zawiódł mnie dość mocno, spodziewałem się (zwłaszcza po entuzjastycznych opiniach kolegi) wypasu, a dostałem jeden ze słabszych epizodów w sezonie.

Reese infiltruje środowisko maklerów giełdowych

    Jak wspomniałem we wstępie, scenariusz "Risk" toczy się wokół sprawy brokera inwestującego pieniądze klientów na giełdzie. Facet lubi ryzyko, jest młodym rekinem finansjery :P . Reese i Finch dostają od Maszyny jego numer. Okazuje się, że ktoś czyha na życie faceta i prawdopodobnie jest to związane z jego pracą. Właściwie na tym mógłbym zakończyć opis głównej linii fabularnej, bo polega ona głównie na odkryciu machlojek finansowych, co mogłoby zaciekawić chyba tylko księgowych :/ Sorry, ale ekonomia, finanse, bankowość to dla mnie synonimy słowa NUDA. Ale w sumie to bym przebolał, dla mnie zabrakło przede wszystkim typowej akcji głównych protagonistów - niesztampowej, dobrze przemyślanej rozgrywki z zaskakującymi rozwiązaniami. Wprawdzie mamy wątek dobrze zorganizowanej grupy, która szykuje zamach na brokera (np. udaje im się sparować własny telefon z jego urządzeniem, mają widać dostęp do zaawansowanego sprzętu) ale wątek został zmarnowany i praktycznie objawia się tym, że w pewnym momencie filmu wylatuje paru panów w kominiarkach i mają fajne laserki przy pm-ach, oczywiście Reese rozwala ich z palcem w dupie. Kolejny wątek "niby" poruszony, to przeszłość wyżej wspomnianego. Poznajemy miejsce w jakim się ukrywał i bezdomną która się nim opiekowała. W sumie nic specjalnego i należało się domyślać, że będąc bezdomnym nie sypiał w Hiltonie, więc mega odkrycia tu nie ma.... Jeden z niewielu pozytywów odcinka to zakonczenie - na prawdę ciekawe, powraca pewien dawno nieruszany wątek i daje nadzieję na to, że akcja przyspieszy już do finału.
    Podsumowując, nie wiem czy było to zamierzeniem twórców ale odcinek wyszedł im dość nudny, właśnie tak jak giełda. Gdyby nie końcówka to zarobiłby 6/10, ale powiedzmy, że za ostatnie 10 sekund i za przeszłość Reese'a (choć nie sądzę by więcej wracano do wątku jego bezdomności) dam 7/10, ale z nadzieją, że za tydzień PoI wróci do normalnej formy :)

The Big bang Theory s05e18 - "The Werewolf Transformation"

    Dzisiejszym odcinkiem BBT udowadnia, że jest aktualnie jednym z najlepszych (o ile nie najlepszym) sitcomów komediowych amerykańskiej TV. Epizod opiera się na dwóch wątkach: Howard'a który udaje się na przygotowania do wylotu w kosmos, oraz przede wszystkim Sheldona, którego fryzjer się ciężko pochorował, w związku z czym obcięcie włosów jest opóźnione "już" o parę dni :D Jak zwykle wynikają z tego ciekawe implikacje, np. dr Cooper stwierdza, że przestanie dbać o swoje 'zasady' i zaczyna zachowywać się chaotyczne. Chaos w mniemaniu Sheldona objawia się, jak czytelnik może się domyślać, różnymi fajnymi zachowaniami ;) Nie ma co tu się rozpisywać, bo to trzeba zobaczyć - nie bez kozery Jim Parsons dostał za tę rolę nagrody Emmy oraz Złotego Globa... Muszę przyznać, że w dzisiejszym odcinku wątek 'pomocniczy' ćwiczeń Howarda w NASA również przysparza zabawy widzom, szczególnie Howard po obozie "survivalowym" :D W zasadzie ciężko coś więcej napisać na temat 20-minutowego odcinka. Mogę jedynie powiedzieć, że zadziwia mnie iż twórcy nadal w 5. sezonie istnienia serialu potrafią wciąż zachować świeże pomysły przez co Big Bang cieszy się ratingiem 5.2 i pobił oglądalnością 'Idola' !!!! Ocena: 8,5/10 - bardzo solidny odcinek.

czwartek, 23 lutego 2012

Star Trek II: The Wrath of Khan

Plakat reklamujący Star Treka II
    
     Niniejszą reckę należałoby zacząć chyba od tego, iż nigdy Star Trek mnie specjalnie nie wciągnął. Kiedy byłem dzieckiem, to w polskiej TV leciały jakieś Star Treki, które nawet czasem oglądałem, ale jakoś nic szczególnego mi w pamięć nie zapadło z nich (oprócz postaci). Te seriale to, jak się później dowiedziałem, The Next Generation i Deep Space Nine. Postaci z obu zmieszały mi się w pamięci, a jakimś dziwnym trafem w ogóle nie kojarzyłem ekipy klasycznego The Original Series 0_o Także po latach kapitan Kirk miał dla mnie twarz Pickarda :D, a Spock mylił mi się z Worfem XD I tak, po wielu latach kumpel (za co jestem mu wdzięczny - Dzięki ci panie inż. Tomasz !! :D) namówił mnie w 2009 roku, żeby pójść na nowego Star Treka w reżyserii JJ Abramsa. Nie ukrywam, że przede wszystkim podziałały tu na mnie nazwiska reżysera, a także Leonarda Nimoy'a (obu znam z mojego ulubionego Fringe) i Zachary'ego Quinto (którego już wtedy zdążyłem poznać w Herosach). Trailery wyglądały zachęcająco, dodatkowo zmotywował mnie fakt, że film jest 'restartem' w związku z czym jako nieobeznana osoba, miałem szansę na poznanie bohaterów ST. Film okazał się świetny na tyle, że nawet zakupiłem go do mojej małej kolekcji na Blu-Rayu (a raczej zakupił mi go Święty Mikołaj XD ). Zdecydowanie zostałem przekonany do uniwersum, aczkolwiek nie wiem czy będzie mi się chciało oglądać seriale (no, może w jakieś deszczowe wakacje ;) ), a "kinówek" jest zdecydowanie mniej ;)
    Wracając do tematu recenzji - mając już niejakie wstępne pojęcie o uniwersum ST postanowiłem sobie obejrzeć jeden z najbardziej znanych kinowych filmów z klasyczną obsadą - The Wrath of Khan z 1982 roku. Fabuła tego filmu (podobnie jak innych kinówek z obsadą TOS) rozpoczyna się w momencie gdy James T Kirk jest już admirałem, z czym wiążą się obowiązki zdecydowanie nudne i odległe od eksploracji kosmosu. W tym samym czasie Spock ćwiczy świeżą załogę Enterprise. Oglądamy słynny test Kobayashi Maru, do którego tym razem przystępuje młoda porucznik Saavik (w tej roli ówcześnie chyba nieznana Kirstie Alley ! ), oczywiście nie udaje jej się go zdać. Wszystkiemu przygląda się jej mentor - Spock, a także z zewnątrz Admirał Kirk. Okazuje się, że tego dnia są jego urodziny, w związku z czym otrzymujemy kilka scen z dość głębokimi rozważaniami na temat przemijania, wieku itp. Mianowicie, starego drucha odwiedza (z alkoholem w ręku rzecz jasna ! ) dr McCoy. Namawia zgorzkniałego James'a, żeby powrócił do dowodzenia statkiem Enterprise. W tym samym czasie załoga statku USS Reliant (wśród nich Chekov ze starej ekipy Kirka) eksploruje planetę Ceti Alpha VI w ramach misji powiązanej z projektem naukowym 'Genesis'. Na powierzchni globu dokonują szokującego odkrycia i od tamtego momentu fabuła nabierze tempa. Nie zamierzam dalej opisywać jej szczegółowo - powiem tylko tyle, że Kirk znów będzie musiał pokierować załogą swojego statku i zmierzyć się z jednym ze swoich najtrudniejszych przeciwników. Akcja dość gładko przechodzi pomiędzy poszczególnymi scenami, z tym że uważam że Khan jakoś rewelacyjnie nie wypadł w roli adwersarza. Co prawda nie odmówiłbym magnetyzmu tej postaci, ale w tych śmiesznych wdziankach on i jego załoga wyglądają co najmniej dziwnie. Charakteryzatorzy osiągnęli tym chyba niezamierzenie ośmieszający efekt... Przyznam szczerze, że najbardziej zaskoczył mnie koniec całego filmu, z rozwiązaniem którego się totalnie nie spodziewałem (tym bardziej znając wydarzenia oryginalnej linii czasowej - tej z TOS - wspomnianej w Star Treku z 2009 roku ) !!

Khan Noonien Singh - główny antagonista filmu

    Co do aktorstwa w tym filmie, to moim zdaniem szału nie ma, wyróżniają się Nimoy (Spock) oraz Montalban (Khan), reszta aktorów mieści się w średniej krajowej :P (możliwe że to dlatego, że zdecydowana większość nie miała za wiele do grania). Rzecz jasna trzeba brać pod uwagę, iż film powstawał na początku lat 80-tych, stąd może dziwna miejscami 'maniera' niektórych z obsady. 
    Efekty w filmie są całkiem fajnie zrobione, muszę przyznać, że biorąc pod uwagę ile lat minęło od tamtej pory to wcale aż tak bardzo się nie postarzały - nadal wiele rzeczy wygląda wiarygodnie - a jest tu parę scen efektowo trudnych dla ekipy (np. sceny bitwy między statkami). Podobał mi się efekt 'teleportacji'. Scenografie też wyglądają dobrze, a niektóre wręcz świetnie jak na tamte czasy.
   Podsumowując, drugi film kinowy Star Treka podobał mi się, może nie było jakichś rewelacji (zwłaszcza w fabule, która mam wrażenie była trochę prosta, może lepiej jakby film był dłuższy o te 30 minut), ale końcówka filmu sama zachęca do obejrzenia kolejnego (The Wrath of Khan jest pierwszą częścią luźno powiązanej trylogii trzech "kinówek"), co niedługo zamierzam uczynić. Ocena - 7,5/10 .

Alcatraz s01e07 - "Johnny McKee"

    Mam wrażenie, że Alcatraz przez całą do tej pory wyemitowaną część sezonu trzyma dość równy i dobry poziom. Dobry, lecz nie wybitny. Brakuje temu serialowi jakiegoś elementu 'wow' - odcinka który by podbił stawkę, o którą grają postaci, odcinka który by wywrócił wszystko do góry nogami.
    Aktualny epizod zdecydowanie nie jest taki. Mamy kolejną sprawę, tym razem policjantka Madsen wraz z dr Soto ścigają chemika, który lubi truć ludzi. Tenże przestępca został przedstawiony w miarę ciekawie i wiarygodnie, co czyni go jednym z lepszych w tym sezonie (póki co przynajmniej). Z biegiem fabuły poznajemy motywy działania więźnia, jest też jeden dość zaskakujący zwrot akcji. Myślę, że ważniejsze rzeczy dzieją się jednak niejako 'przy okazji' wątku głównego. Rebekka uzyskuje zgodę na rozmowę z Jackiem Sylvane, przez co bohaterowie dowiadują się o tajemniczych podziemiach więzienia (myślę, że można śmiało łączyć to z 'magicznym' pokojem otwieranym trzema kluczami). Rozwinięty zostaje nieco wątek uczucia, jakie Hauser żywi do dr Sangupty, choć akurat nie jest to mega pasjonujący element serii. Cieszyła mnie obecność Nikki - koronerki. Myślę, że stanowi ona ciekawy obiekt uczuć dla dr Soto i scenarzyści to wykorzystują tworząc luźny i przyjemny wątek.
    Podsumowując, brakowało mi czegoś w tym odcinku, niby pojawia się coraz więcej wątków, ale też nie są one jakoś kosmicznie pasjonujące. Dodatkowo rdzeń "mitologii" (podziemia) został tylko ledwie naruszony. Jeśli Alcatraz nie przyspieszy tempa to raczej nie mają szans na drugi sezon (a szkoda, bo z zapowiedzi wynika, że akcja może się rozkręcić). Ocena: 7/10 - mogłoby być lepiej.

McKee specjalizuje się w truciznach

wtorek, 21 lutego 2012

Californication s05e07 - "Here I Go Again"

     Nowe Californication przynosi ciekawe zamieszanie akcji, muszę przyznać że sezon się rozkręca i nadal potrafi być ciekawy...
     W odcinku kontynuowany jest wątek Hanka z Karen. Oczywiście po noclegu u pisarza, kobieta chce wracać do domu. Zanim jednak wyjdzie, do drzwi puka jej zalany w 3 dupy mąż ;) Hank go ukrywa, po czym wygania Karen. Wychodzi z tego całkiem fajna sytuacja ;) Oczywiście Bates po pijaku narozrabiał i Hank podejmuje dość zaskakującą decyzję, która jak sądzę w przyszłości jeszcze zaważy na jego związku z byłą/przyszłą żoną i ich córką. Super rozwija się wątek Charliego i opiekunki do dziecka. Runkle nie próżnuje i przejął taką rolę, jaką pełnił Moody w pierwszych sezonach serialu - tzn. naczelnego ruchacza wszystkiego wkoło (bo inaczej ująć się tego nie da xD ) Zadziwiające, że postać chłopaka Becky nie jest tu tak denerwująca jak ostatnio, myślę, że wkrótce będzie on bardziej sprzymierzeńcem Hanka niż wrogiem... poczekamy zobaczymy ;) Californication w dobrej formie - 7,5/10 :)

Spartacus s02e04 - "Empty Hands"

     Kolejny epizod drugiego sezonu przynosi nam kontynuację wątków napoczętych w poprzednim odcinku. Nie wypada może najgorzej, ale mam wrażenie że twórcy to charakterystyczne "przerysowanie" serialu naginają do granic możliwości, te granice mogą wkrótce pęknąć...
       Fabularnie mamy kontynuację wątku Naevii - resztki grupy desantowej uciekają lasami w kierunku Wezuwiusza. Niestety pobyt w kopalniach nie wpłyną rewelacyjnie na samopoczucie wybranki Crixus'a i wpędza ona grupę w kłopoty - zaczyna panicznie uciekać ściągając na siebie przeszukujących las wartowników. Ostatecznie w wątku tym pada trochę ofiar, w tym ciężko ranny zostaje Syryjczyk. Kontynuowany jest pomysł na Mirę-wojowniczkę i wychodzi to znów tak sobie, tzn. Mira z doskoku wali kogoś nożem w plecy i znów się chowa i tak w kółko, nie wiem czy to ma jakiś sens wogle :/ Koniec odcinka przynosi ulgę w postaci odsieczy Agrona z resztą ekipy spod Wezuwiusza.... Drugi wątek - dom Batiatusa (a aktualnie rezydującego tam Glabera z Ilythią ). Organizowane jest przyjęcie dla znamienitych gości, w tym teścia Glabera oraz pretora Variniusa. Całe przyjęcie to jedna wielka orgia, na której każdy próbuje ugrać coś dla siebie kosztem pozostałych. Wszyscy zabiegają o względy wpływowego Variniusa, ale też i o względy Bogów, przez co szacunkiem cieszy się Lucretia. W wątku dzieje się wiele na raz i ciężko byłoby go chociażby skrótowo opisywać, trzeba to zobaczyć.
        Technicznie, mam zarzut że 'slow motion' jest wykorzystywane zdecydowanie za dużo! Dosłownie w walkach już niemal non-stop, co robi się karykaturalne. Również krew, bo wychodzi że gdzie nie wsadzisz miecza w ciało to zawsze krew tryska hektolitrami na 2m a tak nie jest :/ Rozumiem 'komiksowość' ale tutaj to już gruba przesada. Podoba mi się za to wprowadzanie nowych plenerów, to znacznie odświeża serię...
      Podsumowując, serial trzyma jako taki poziom, ale reweli póki co nie ma, zdaje mi się, że albo twórcy nie do końca przemyśleli fabułę albo jeszcze główny wątek się nie zarysował... ocena: 7/10

Na wystawnym przyjęciu wszyscy zabiegają o względy Varinius'a (w środku)

poniedziałek, 20 lutego 2012

Supernatural s07e15 - "Repo Man"

       Muszę ze sporym zaskoczeniem przyznać, że ten odcinek Supernaturala podniósł poziom i dorównuje staremu dobremu serialowi z s1-5.
        Fabuła obraca się wokół wypędzenia demona 4 lata temu przez Sama i Deana. Okazuje się, że najprawdopodobniej (choć wydaje się im to co najmniej dziwne) demon powrócił w to samo miejsce i znów zabija. Początkowo kręciłem nosem na takie usilne przywoływanie klimatu pierwszych sezonów, ale tutaj to się udało bardzo dobrze. 'Sprawa tygodnia' jest w tym epizodzie przedstawiona na prawdę dobrze, z ciekawymi zwrotami akcji. Clue odcinka są jednak wizje Sama, który znów zaczyna widzieć Lucyfera w swojej wyobraźni. W rolę Upadłego po raz kolejny wciela się niezastąpiony Mark Pellegrino. Bardzo lubię tego aktora, bo pokazał, że umie zagrać nietuzinkowe postaci (Lucyfer w SN, czy Jacob w 'Lost'). Tu również początkowo uważałem powrót 'Lucka' za wysilony, ale w ogólnym rozrachunku rzeczy wyszło to bardzo ciekawie i z perspektywą na kolejne odcinki. W aktualnym epizodzie dostałem kolejne potwierdzenie, że wątek Lewiatanów się nie sprawdza i scenarzyści wprost uciekają od niego... na początku odcinka Dean rozmawia znów przez telefon z zaprzyjaźnionym informatykiem szpiegującym Dicka Romana. Scena praktycznie nic nie wnosi, a tylko sztucznie przypomina: "pamiętajcie widzowie, że głównym wątkiem są Lewiatany, to nic że z 15 odcinków s7 były tylko w 5 i że to beznadziejny przeciwnik ale słowo się rzekło, trzeba coś z tym zrobić" :/

Powrót genialnego Pellegrino jako Lucyfera !!

        Tytułem zakończenia, dzisiejszy odcinek pozwala przywrócić pewną nadzieję, że Supernatural mógłby się jeszcze odrodzić, ale warunkiem w mojej opinii jest powrót sprawdzonych aktorów: Pellegrino - Lucyfer, Richings - Śmierć no i przede wszystkim Misha Collins jako Castiel. Sam powrót nie wystarczy, musi być jeszcze sensowna fabuła. Chętnie widziałbym tu powrót do wojny między Piekłem oraz Niebem, a może Śmierć by się wmieszała i np. sam Bóg ?.... Byłoby ciekawie ;) Odcinek otrzymuje notę 8,5/10 :)

niedziela, 19 lutego 2012

Spartacus s02e03 - "The Greater Good"

        Trzeci, zaległy, odcinek Spartacusa nie specjalnie przypadł mi do gustu, niewiele się działo, a jak się działo, to raczej ukazywało bezsens myślenia postaci i drewniane aktorstwo :P
       Pomimo motta z tytułu odcinka, grupa Spartacusa nie za bardzo dążyła do spełnienia "wyższego dobra" (w domyśle dobra całej grupy, a nie jednostki). Szaleńczy pościg śladami Naevii dalej trwał. Jedyna zdrowo myśląca osoba w tamtym towarzystwie - Agron - próbował nakierować grupę na inny, właściwy im, cel - Neapol, w którym można by znacznie powiększyć szeregi. W tym celu zabił Rzymianina, który twierdził że ma info dot. Naevii. Ratunek grupy nie powiódł się, bo nowa maskotka zespołu - Syryjczyk - zdradza w końcu Crixus'owi prawdę :/ Niestety Spartacus (Liam McIntyre gra czasem ok, ale czasem jak drewno, dosłownie duka teksty z pamięci jak 5-latek) stwierdza, że nadal chce podążać za mrzonkami swego galijskiego przyjaciela. Grupa zostaje podzielona, część idzie do kopalń, w których jakoby znajduje się Naevia, a reszta za Agron'em w kierunku Wezuwiusza. Cały wątek kończy się zwrotem akcji, który nawet by mnie jarał gdyby nie to, że znów grupa będzie ganiać za jedną osobą, tym razem inną.... Zadziwiła mnie Mira, której nagle się znudziła rola 'świecącej cyckami' i przywidziało zostać wojowniczką. W związku z tym wykorzystuje swoje dwa atuty po to by zdobyć informacje od strażnika w kopalni, jakoś mało przekonująca ta scena i dziwne mam wrażenie że zbędna... scenarzyści na siłę próbują nagle awansować kobietę-wojowniczkę do grona głównych bohaterów. Co do Naevii, to zastąpiła ją nowa aktorka (brzydsza niestety :/ ), nawet - co zaskakujące - w retrospekcjach z 1. sezonu serialu. Nie wiem może to względy finansowe. W wątku  Kapui najlepiej spisał się Glaber, który swoją przemową potrafił poruszyć tłum na arenie i zyskać sobie przychylność plebsu (ku dezaprobacie towarzyszących gości ze stolicy). Aszur wypada denerwująco, jak taka żmija, ale przez to jest przekonywujący.
      Technicznie miejscami zawiodły efekty, szczególnie w ujęciach gdzie ostrze miecza przechodzi na wylot przez ofiarę, widać złe oświetlenie bądź jakiś inny błąd w renderingu. Jucha jak zwykle jest przekoloryzowana, aczkolwiek to akurat stylowo pasuje serii.

Spartacus z ekipą ruszają do kopalni w poszukiwaniu Naevii

       Podsumowując, bohaterowie zachowują się trochę bez sensu, niektórzy aktorzy nadal grają dobrze (Manu Bennett jako Crixus i Daniel Feuerriegel jako Agron czy Craig Parker jako Glaber), inni wydają się być jak drewno (niestety Liam McIntyre jako Spartacus ). Końcówka odcinka znów sprawia, że grupa musi odłożyć "wyższe dobro" na bok i gonić za czymś innym, a szkoda bo miałem nadzieję że w końcu po znalezieniu kobiety galijczyka ruszą ku ciekawszym celom :/ Ocena: 7/10

sobota, 18 lutego 2012

Fringe s04e13 - "A Better Human Being"

         Uważam, że po świetnym odcinku z zeszłego tygodnia dziś mamy obniżenie lotów. Mam wrażenie, że w jakiś dziwny sposób wykorzystano 'powrót wspomnień Olivii' z końcówki zeszłego epizodu. A 'sprawa tygodnia' była dziś wyraźnym zapychaczem dla fabuły.
         Od początku jednak. Odcinek rozpoczyna się od rozmowy Petera z Olivią. Okazuje się, że zaczynają do niej napływać wspomnienia jej 'niebiejskiej' wersji, a sama postać jest tym wyraźnie zmieszana. W następnych scenach tego wątku Walter bada Olivię, a ta coraz więcej sobie 'przypomina'. Mam wrażenie, że reakcja Petera jest jakaś dziwna, koleś jest jakoś zbyt spanikowany, a gdy Walter oskarża go o bycie przyczyną stanu Olivii - Peter zaczyna się zachowywać zupełnie nieswojo i dziwnie patrzy na każdego :P Jakoś aktorsko coś tu nie wyszło moim zdaniem. Sama Olivia zaś jest zadziwiająco spokojna, co też nie wyszło naturalnie - w końcu napływają do niej wspomnienia z innej linii czasowej to chyba choć trochę powinna się przejąć ? 0_o Wątek kończy się dość zaskakującym wydarzeniem, sugerującym ciekawy przyszły odcinek. Razem z główną osią fabularną przeplata się 'sprawa tygodnia' , którą jest tym razem dziwny chłopak słyszący głosy. Okazuje się, że ma on połączenie z innymi osobami w tym samym wieku. Jak to się wszystko kończy nie chcę zdradzać, ale sądzę, że ta sprawa była jedną z najgorszych w tym sezonie, totalny zapychacz jak dla mnie. Od 30. minuty tempo trochę wzrasta, pojawia się wątek Niny i wypadł on bardzo ciekawie w tym odcinku (również sugeruje kontynuację w kolejnym epizodzie).

Kiedy pojawia się Nina, to wiadomo że będzie się dziać ;P

       Technicznie wszystko na standardowym fringe'owym poziomie, w aktualnym epizodzie nie potrzebne były żadne zaawansowane efekty, więc nie ma co tu opisywać.
           Śmiem twierdzić, że dzisiejszy odcinek był tylko łącznikiem pomiędzy świetnym poprzednikiem i GENIALNYM (sądząc po promo) następnym. Po zapowiadanym epizodzie ma być przerwa 3 tygodnie, więc nic dziwnego, że prawdopodobnie będziemy mieli za tydzień taki 'midseason-final', a zapowiada się baardzo miodzio :D Za dziś jednak Fringe otrzyma ode mnie 7,5/10 - czegoś mi zabrakło....

Person of Interest s01e15 - "Blue Code"

        Odnoszę wrażenie, że w tym tygodniu serial Person of Interest trochę obniżył loty. Nie wiem czemu, ale jakoś dzisiejszy odcinek nie dorównał moim zdaniem poprzednim, może to główny temat przewodni (gliniarz 'undercover') a  może późna pora....
     W każdym razie fabuła aktualnego epizodu obracała się wokół sprawy policjanta, który rozpracowywał handel narkotykami, próbując dotrzeć do szefa. Reese dostaje jak zwykle cynk o niebezpieczeństwie grożącym glinie i sam 'wkręca' się w grupę. Cała ta akcja z gliniarzem jakoś mnie nie zachwyciła, widywałem ciekawsze momenty tego serialu. Na pewno jasnym punktem epizodu były retrospekcje Reese'a z jego pierwszego powrotu do USA od czasu przyjęcia pracy w 'Agencji' (bynajmniej nie towarzyskiej :P ). Mało w dzisiejszym odcinku było Finch'a, a więcej detektywa Fusco, którego wątek jakoś mnie nie zafascynował i trochę wydaje mi się po dzisiejszym epizodzie przekombinowany.
       Technicznie nie ma co się rozpisywać, bo nic się takiego nie działo w odcinku, co wymagałoby jakichś nadzwyczajnych efektów, może poza płonącymi samochodami...
      Podsumowując, Person of Interest nieco obniżył loty, ale myślę, ze to jednorazowa 'wpadka' (trudno to tak nawet nazwać bo odcinek ogółem był dobry), ocena: 7,5/10 

piątek, 17 lutego 2012

The Big Bang Theory s05e17 - "The Rothman Disintegration"

        W aktualnym sezonie Big Bang wciąż trzyma dobrą kondycję. Dzisiejszy odcinek skupiał się na walce Sheldona z Kripke o gabinet po emerytowanym profesorze. Odcinek był solidny, ale bez jakichś rewelacji. Zdecydowanie najlepszą sceną była gra w koszykówkę. Warto obejrzeć, chociażby po to, żeby zobaczyć co się dzieje jak się nie uprawia nigdy żadnego sportu, choćby odrobinę ;). Wątek z Amy i jej obrazem raczej stanowił dodatek, oderwany od głównej osi odcinka... Podobało mi się też wspomnienie gry 'scissors-paper-rock-lizard-spock' XD Wprost geniusz Jimmy'ego Parsons'a, tylko on mógł w ten sposób zagrać tę scenę XD. Podsumowując te parę słów - aktualny epizod Big Banga kontynuuje dobrą passę serialu, postawiłbym 8/10 w dużej mierze za sceny na sali gimnastycznej :P

czwartek, 16 lutego 2012

American Horror Story s01e12 - "Afterbirth"

        W końcu udało mi się obejrzeć zaległy finał pierwszego sezonu American Horror Story. Muszę przyznać się, że mam mieszane uczucia co do fabuły wieńczącej cały sezon. W niniejszej recenzji postaram się najpierw opisać bezpośrednio dany odcinek, a potem jeszcze podsumuję lekko moje wrażenia z całego serialu.
        Finał sezonu rozgrywa się w lekkim oderwaniu od końcówki poprzedniego odcinka. Odczuwam tutaj fabularną lukę pomiędzy narodzinami dzieci, a terapeutą latającym po domu i szukającym swojej zmarłej rodziny. Sama fabuła odcinka nie była zła, spodziewałem się pewnych rozwiązań (śmierć ostatniego członka rodziny Harmon'ów oraz przejęcie dziecka przez Constance), a inne mnie zaskoczyły (pokazano pojawienie się nowej rodziny + dalsze życie duchów w domu). Znów denerwował mnie w całym odcinku emo-Tate :/ Koleś po prostu wkurza samą swoją mimiką, szlag mnie trafia kiedy go widzę - jakoś tak mam i już :P Przyznam, że wzruszająco wypadło całe pożegnanie Ben'a z Vivien i Violet, udało się scenarzystom dobrze tę scenę rozpisać. Wspomniałem już o tym, iż pokazano dalsze życie duchów w domu. Mamy Boże Narodzenie w opuszczonym budynku, świętowane przez duchy zebrane wokół choinki - dziwna i dość surrealistyczna scena. Przyczepiłbym się do ostatnich scen odcinka - Constance, która wygłasza monolog u fryzjerki a potem wraca do domu i zastaje nianię rozsmarowaną na pół mieszkania przez 3-latka, który najwyraźniej jest antychrystem. Problem tej sceny polegał, że była do bólu przewidywalna i odczuwałem jakieś takie deja vu ;) Ten motyw po prostu był nudny.
       Technicznie, denerwowało mnie ukazywanie wielu ujęć przy słabej głębi ostrości. W zamyśle to chyba miało dodać scenom niepokoju, niestety efekt został spieprzony poprzez zbyt częste użycie. Po prostu 80% odcinka to jakieś takie rozmyte sceny i kręcone kamerą odchyloną od pionu... Muzycznie fajny był motyw w ostatnim ujęciu odcinka (motyw ten przewijał się zresztą wcześniej w serialu). Ogółem oceniłbym odcinek na 8/10 - było ok, zakończenie w miarę sensowne, ale zabrakło jakiegoś 'wow' i kilka pomysłów na odcinek okazało się chybionymi.

Ben musi zaopiekować się jedynym przy życiu członkiem swojej rodziny

         Całościowo, oceniłbym serial dość solidnie, ale z mieszanymi odczuciami. Klimat miejscami był dziwny i zbyt posrany jak dla mnie (najgorzej wypadł pilot) a miejscami wprost genialny (np. w odcinkach na Halloween). Pomysł na serial sprawdził się, ale wydaje mi się że postawiono na zbytnią abstrakcję i dziwne Lynch'owskie klimaty niczym z Miasteczka Twin Peaks. Czasem odnosiłem wrażenie, że twórcy na siłę chcą przypisać postaciom tajemniczość, mimo że te od dawna takie nie były... Technicznie serial zrealizowany poprawnie, ale bez fajerwerków, czasem denerwowała praca kamery, a za montaż odcinka pilotażowego ktoś powinien umrzeć! Mocnymi punktami była obsada postaci drugoplanowych oraz kilka fajnych zwrotów fabularnych (np. moment śmierci Violet). Do tego ciekawa muzyka i wyszedł całkiem ciekawy serial. Wprawdzie spodziewałem się po nim czegoś troszkę innego, ale i tak wypada dobrze i czekam na drugi sezon. Całą serię oceniłbym na 7,5/10. AVE!! ;D

wtorek, 14 lutego 2012

Alcatraz s01e06 - "Paxton Petty"

          No muszę przyznać, że z każdym odcinkiem Alcatraz coraz bardziej mnie wciąga. Nadal nie jest to poziom Fringe, czy Person of Interest, ale i tak uważam że serial warto oglądać, chociażby dla Sama Neilla, który znów pokazał że jest fenomenalnym aktorem.
         Fabuła dzisiejszego epizodu toczyła się wkoło faceta mającego nietypowe hobby - ot, robi sobie z parków i placów zabaw pola minowe. W odpowiednim momencie wszystko pierdut! - i jest 'elo'. Myślę jednak, że kwintesencją odcinka było wyjaśnienie więzi łączącej Hausera z dr. Sengupta. To już kolejna cegiełka do wyjaśnienia tego co się tak na prawdę stało 21. marca '63 w Alcatraz.... Poza tym mieliśmy okazję poznać panią koroner ( nom... fajna jest , nie powiem ;P ) - możliwe że przyszły obiekt mokrych snów dr. Soto ;D Poczekamy, zobaczymy.... Przyczepiłbym się do przewidywalności jednego z momentów. Ostatnia akcja saperów do bólu przewidywalna niestety, ale co zrobić :/ Sam w sobie Paxton Petty jakoś mnie nie porwał, inni więźniowie stanowili ciekawszą oś fabuły.
        Zasmuciła mnie wiadomość o spadku oglądalności serialu, aktualny odcinek obejrzało o 17 % mniej widzów niż poprzedni, 6,19 mln z ratingiem 1.9. (tu link do newsa na hataku: http://hatak.pl/aktualnosci/seriale/19183/Slaba_ogladalnosc_Alcatraz_duzy_spadek_Smash/) To dość kiepski rating, biorąc pod uwagę, że takie Fringe w środku 4. sezonu ma 1.1, w porywach do 1.2. A tu mamy 6. odcinek nowiuśkiego serialu. Szkoda byłoby gdyby nie dostał kolejnego sezonu. Nie uważam Alcatraz za objawienie sezonu, ale nawet nieźle się ogląda, poza tym i tak wolę to niż 2. sezon Terra Novej :/ Być może jednak twórcy spróbowaliby trochę przyspieszyć tempo akcji, dać więcej tajemnic, bo widać, że za mocno skupiają się na samych postaciach, a to jeszcze na tym etapie zbyt wcześniej i serial się robi miejscami przyciężki. Odcinek jednakże dobry i dam 8/10.

To bardzo personalna sprawa dla Emerson'a Hauser'a

How I met Your Mother s07e16 - "The Drunk Train"

         Walentynkowy odcinek HIMYM na prawdę zarządził !! Możliwe nawet, że to najlepszy odcinek w tym sezonie.  Zdecydował o tym w dużej mierze powrót starego dobrego Barney'a Stinson'a. Ale po kolei.

Barney i postać na którą liczę w przyszłych odcinkach - Quinn :D


       Fabuła odcinka zaczęła się tradycyjnie od rozmowy 6 przyjaciół w loży w ulubionej knajpie. W trakcie dialogu Barney dowiedział się o istnieniu ostatniego danego dnia pociągu z Nowego Jorku, którym pijane towarzystwo wraca z imprez do domu.... Ci co znają Barneya to już chyba wiedzą czego mogą się spodziewać ;) Bardzo ciekawy pomysł z tytułowym odcinkiem. Dodatkowo w wątku fabularnym Barneya pojawia się nowa postać - Quinn (grana przez bardzo 'fapable' Becki Newton http://www.imdb.com/name/nm1182048/ ). Po jej rozmowie ze Stinsonem mam wielkie nadzieje związane z tą postacią, zapowiada się bardzo fajnie :) Wątek Lilly i Marshalla w tym sezonie wypada dość kiepsko i tak jest również w aktualnym epizodzie. Co do Robin i Kevina, to - żeby za wiele nie zdradzić - przeżywają swoje niewesołe dni. Na szczęście scenarzystom udało się nie zrobić tutaj melodramatu i jakoś sensownie cały wątek uciągnąć. Przyczepiłbym się jedynie do końcówki tego odcinka - przesada już z Tedem, ja wiem że koleś już sam siebie nie ogarnia ale no bez jaj! 
       Poza tym odcinek na prawdę bardzo dobry i polecałbym wszystkim. Ocena 9/10

Californication s05e06 - "Love Song"

       Dzisiejszy odcinek Californication różnił się od poprzednich. Klimat znacznie cięższy, bardziej nastawiony na wątki romantyczne. Z zaskakującym (lub nie, w obliczu całego serialu) zakończeniem. Najbardziej podobały mi się retrospekcje Hanka i Karen tuż po tym jak przyjechali po raz pierwszy do LA, pełni marzeń i pasji. Jako widzowi jest mi autentycznie szkoda, że im się to trochę posypało potem. Znaczy się - scenarzystom udało się zrobić na prawdę świeży odcinek z mało świeżym już tematem. Dialogi jak zwykle - I klasa - zwłaszcza rozmowa Hanka z kochanką. Brakowało mi dziś tylko Charliego, tzn. za mało go było jednak. To on w tym sezonie ciągnie akcję ku lżejszym tonom, Hank już miał tak w życiu ciężko, że chyba nie wróci do stukania się z każdą przygodną panną (bo stuka się z jedną i tą samą przygodną panną :P ) Jeśli ktoś lub klimaty miłosne, przemyślenia (tudzież ma aktualnie fazę na takie sprawy.... :-|  ) itp to polecam odcinek. Jeśli nie - to i tak warto się przemęczyć dla samych retrospekcji i końcówki która przynosi ciekawy 'twist' fabularny. W każdym razie, w tej króciutkiej recenzji oceniłbym epizod na solidne 9/10. AVE!

niedziela, 12 lutego 2012

The Three Musketeers

      Właśnie obejrzałem ten film i muszę przyznać, że mam bardzo mieszane odczucia. Z jednej strony jest bardzo dobra obsada oraz całkiem przyzwoite efekty, z drugiej zaś - skopana fabuła, nieistniejące prawa fizyki i wymuszone miejscami poczucie humoru...Ale po kolei.
      Fabuła tego "dzieła" toczy się w trakcie XVII wieku we Francji rządzonej przez kardynała Richelieu. Głównymi protagonistami są trzej muszkieterowie: Atos, Portos i Aramis, do których dołącza d'Artagnan. Wiek ostatniego - późne gimnazjum - trzeba Wam bowiem wiedzieć, że według scenarzystów tego filmu w tamtych czasach kiedy chłopiec osiągał tenże magiczny wiek dostawał 15 złotych pieniążków, konia i wysyłany był do Paryża, żeby zostać.... muszkieterem xD Ok, przejdźmy dalej: fabuła toczy się wokół gierek politycznych kardynała (granego przez Christoph'a Waltz'a) oraz hrabiego Buckingham (w tej roli Orlando Bloom całkiem nieźle wypadł). Z pomocą pewnej pięknej złodziejki wykradają oni szkice maszyny Leonarda da Vinci. I tu dochodzimy do jednej z rzeczy, które mi się nie podobają: obecność steampunku w tym filmie. Uwielbiam steampunk, ale tutaj nie pasował, za wczesna epoka i steampunkowe konstrukcje wyglądają tu miejscami .... dziwnie. W każdym razie fabuła jest jaka jest - nie ma czym się podniecać, trochę wymyślona z przymusu. W finale mamy bitwę okrętów, którym udaje się pokonywać wszelkie prawa fizyki - po prostu facepalm ;(  i nic więcej nie powiem.

Od lewej: Atos, d'Artagnan, Portos i Aramis

        Same postaci, jak wspominałem, są dobrze obsadzone. Udało się fajnie wybrać aktorów, których twarze wcale tak często nie są widoczne na ekranach. Miło było zobaczyć Millę Jovovich w gorsecie ;) muszkieterowie też byli fajnie obsadzeni, jedynie mam zarzut, że Atos bywał denerwujący miejscami i jakiś sztuczny, a Portos trochę za bardzo próbował być śmieszny (tzn. scenarzysta kazał mu próbować :P ). Najlepiej więc spisał się Luke Evans, który grał Aramisa - typowego asasyna żywcem wziętego z Assassin's Creed 2 ;D d'Artagnan nie do końca mnie przekonał, można było dobrać parę lat starszego aktora, albo jakiegoś który nie wygląda jak gimnazjalista. Muszę przyznać, że chyba najlepiej wypadł grający kardynała Christoph Waltz oraz właśnie wspomniana Milady - czyli Milla Jovovich.
       Technicznie film całkiem fajnie zrobiony. Efekty może nie są na poziomie tegorocznych hollywoodzkich blockbusterów, ale są jak najbardziej zadowalające. Bardzo podobały mi się tła - Paryż czy Londyn z XVII wieku fajnie zostały oddane zabudowania i stroje. Muzyki nie uświadczyłem, co oznacza że była tak samo bezbarwna jak w 90% filmów jakie oglądam. Dałbym też plusa za scenografie bo były na prawdę ciekawie zrobione.
         Podsumowując, oceniłbym film na 6,5/10 - troszkę lepiej od ostatnio widzianego Underworlda, ale dobra ( w większości) obsada i techniczna część to za mało - musi być fabuła, a tutejsza była dość niskich lotów...

Supernatural s07e14 - "Plucky Pennywhistle's Magic Menagerie"

          Po całkiem niezłym odcinku z zeszłego tygodnia, tym razem dostajemy dość kiepskiego średniaka. Miałem w tym epizodzie wrażenie, że cała fabuła - "sprawa tygodnia" - jest naciągana i po prostu wymyślona na poczekaniu :/ To co było do tej pory siłą Supernaturala - dialogi między braćmi, powiedzonka Deana - nawet to zaczyna zawodzić. Zaczynam odnosić wrażenie, że wszyscy są tam sobą zmęczeni i serial jest ciągnięty dla kasy... Dzisiejsza sprawa do rozwiązania - dziwne zabójstwa - okazała się być powiązana z jakimś rytuałem jakiegoś w sumie kolesia z dupy wziętego. Brakowało nawet jakichś prób wyjaśnienia zasad na jakich niby koleś stworzył rytuał przywołujący bestie  z dziecięcych rysunków.... Na siłę trochę wyciągnięto stary motyw lęku Sam'a przed klaunami, miało być śmiesznie, a wyszło trochę żalowo :/ Tym razem na temat głównej fabuły sezonu było tylko jakieś 30 sekund. Dean dzwonił do kogoś i pytał o info nt. Dicka Romana. A ja chciałbym zadzwonić i spytać: po chuj wymyślać jakieś tam Lewiatany, Dicka Romana itp. żeby potem pojawiły się może w 4 odcinkach łącznie (z 14 dotychczasowych) ?? To tylko dowodzi mojej teorii że scenariusz 7. sezonu powstawał na grubej imprezie....zbyt grubej :P
            Technicznie muszę się przyczepić do jednego efektu - jedną z ofiar gonił jednorożec, a jego róg wyglądał jak domalowany w paincie !!! Rozumiem że w pierwszym sezonie 6 lat temu coś takiego było możliwe, ale na tym etapie w dzisiejszych czasach tego typu kiepskie f/x są karygodne. No chyba że widać już efekty jakichś cięć budżetowych = początek końca tego serialu.
           Podsumowując, odcinek zasługuje na 6/10 (7/10 to za dużo, z kolei jeszcze nie było tak tragicznie żebym dawał 5/10)

Wygląd tego klauna idealnie oddaje stan serialu - miało być śmiesznie, ale klaun się najebał i chce cię zabić xD

sobota, 11 lutego 2012

Fringe s04e12 - "Welcome to Westfield"

        Nooo, Fringe nam się rozkręca !! Każdy kolejny odcinek mnie czymś zaskakuje, skończyły się już dawno średniaki i teraz cisną fabułę na wysokim poziomie tak jak w poprzednim sezonie!
       Dzisiejszy epizod zaczyna się od miłej, romantycznej sceny między Olivią a Peterem - wydaje mi się, że chyba po raz pierwszy pokazano ich w takiej sytuacji (o ile mnie pamięć nie zawodzi). Jak się okazuje - nie przypadkowo ta scena dziś otwierała odcinek ;) "Sprawa tygodnia" znów jest całkiem świeża, nie ma uczucia 'deja vu'. I po raz kolejny twórcom udaje się wpleść te wydarzenia w 'main plot'. Super pokazane są w aktualnym odcinku relacje między bohaterami, widać że między Peterem i resztą zaczynają się budować więzi i coś czuje że nie będzie mu lekko opuszczać tę linię czasową.
      W przeciwieństwie do poprzednich epizodów - wątek obserwatorów chwilowo został odłożony na bok. Ale za to wraca nasz ulubieniec - Mr. Jones. Wprawdzie powrót ten jest nie personalny, ale widzimy w tym epizodzie skutki działań Jones'a. To co się dzieje w miasteczku Westfield (oraz w GENIALNEJ końcowej scenie) stawia też pytania co do natury planów Niny i Jonesa ;) 
     Ostatnia scena, myślałem że będzie to takie romantyczne spotkanko i nawiązanie więzi pomiędzy nową Olivią i Peterem, tymczasem pojawia się ktoś niespodziewany..... XD I za to odcinek dostaje 9,5/10 :D Powiem szczerze że czegoś takiego się nie spodziewałem (a glify potwierdzają to co myślę na temat ostatniej sceny), a już na pewno nie spodziewałem się tego na tym etapie sezonu. Fringe kopie dupska !!!! GIEV ME MOAR !

Peter i Olivia rozwiązują sprawę miasteczka Westfield

Person of Interest s01e14 - "Wolf and Cub"

          Person of Interest to moim zdaniem jak dotąd debiut sezonu! Serial w ko-produkcji JJ Abramsa i Jonathana Nolana już poprzez same nazwiska zapowiadał się wyśmienicie! Dodatkowo w jednej z głównych ról gra jedna z najjaśniejszych gwiazd Lost'a - Michael Emerson. Kiedy mój przyjaciel po obejrzeniu pierwszego odcinka polecił mi, sam postanowiłem się zabrać za serial. I nie żałuję!
      Producentom udało się w jakiś sposób stworzyć sensacyjno-kryminalne show nie ulegając stereotypom scenariuszowym a'la wszelkie NCIS i inne tam kryminalne zagadki itp. shit.... Dodatkowo jest tu sporo tajemniczych wątków - przede wszystkim "Maszyna" - właściwie do końca nie wiemy czym jest. Jedyne co nam wiadomo to to, że Maszyna, korzystając z informacji monitoringu miejskiego oraz rozmów telefonicznych, maili i wszelkich innych informacji uzyskiwanych legalnymi (lub mniej legalnymi) drogami przez rząd USA, stwierdza zagrożenie życia danej osoby (bądź że zagrozi ta osoba komuś) i drukuje jej numer ubezpieczenia. W en sposób do akcji wkracza bohater - Reese. Grany przez Jima Caviezela, były agent (jego historia też jest niejasna i w sumie niewiele wiadomo poza tym że był jakimś agentem XD ) który z pomocą konstruktora maszyny - Harolda (bezbłędny Michael Emerson) - ingeruje w sprawy tak, żeby powstrzymać ewentualne morderstwo.
       Wraz z rozwojem fabuły dochodzi coraz więcej wątków, pojawiają się urywki z przeszłości obu bohaterów słowem, serial mocno się komplikuje. I bardzo dobrze to wychodzi. Pojedyncze odcinki są ciekawe i dobrze wyważono "sprawę tygodnia" z wątkami głównej fabuły. Sporo epizodów posiada zwroty akcji. W ten sposób praktycznie nie ma odcinka gdzie nic by się nie działo.
         Technicznie serial jest zrobiony na najwyższym poziomie (jak przystało na produkcje Bad Robot - firmy JJ Abramsa), podobają mi się wszelkie wstawki z monitoringu oraz czasem wstawki wydające się być tym co "widzi i myśli" maszyna. Całość sprawia, iż serial chce się oglądać i jestem niemal pewny 2. sezonu (o ile już nie dostał, nie pamiętam w tej chwili). Odcinek dzisiejszy - w którym Reese wraz z Haroldem ratują chłopca z "czarnej" dzielnicy oceniam na solidny. Chłopakowi zabito brata, mimo że jest małolatem próbuje się mścić. Reese i spółka dbają o to, żeby nie zszedł na złą drogę, przy czym wynika kilka fajnych dialogów. Ogółem jednak rewelacji wielkich nie ma. Jest jednakże kontynuacja jednego z wątków fabuły głównej i baardzo ciekawa końcówka rokująca dobrą akcję w końcówce sezonu 1. Ocena: 8/10 (nie wiem co mi tak wszystko 8/10 idzie w tym tygodniu :P )

Reese i chłopak, którego wyciągają z tarapatów

piątek, 10 lutego 2012

The Big Bang Theory s05e16 - "The Vacation Solution"

        Big Bang Theory jest na tyle genialnie wymyślonym serialem, że pomimo 5. już z rzędu sezonu nadal się nie nudzi. Jakimś cudem producenci wciąż są w stanie wymyślać nowe przygody dla grupy fizyków, którzy są głównymi bohaterami serii. Oczywiście zdarzają się czasem słabsze odcinki, ale mimo tego serial i tak trzyma nadal wysoki poziom....
      Dzisiejszy odcinek wpisuje się w to co wyżej napisałem. Sheldon dostaje nakaz pójścia na przymusowy urlop xD Oczywiście nie byłby sobą gdyby tak wprost się zgodził na coś takiego :P Stąd, postanawia spędzić czas wolny od pracy w sposób inny niż normalni ludzie, wiadomo - Sheldon do normalnych nie należy z całą pewnością ;). Oprócz tego mamy w dzisiejszym epizodzie na tacy Howarda i wstępne planowanie ślubu z Bernadette. W tym wątku wstępnie zapowiedziano moim zdaniem wizytę Ojca przyszłej panny młodej, bo z jego opisu wynika, że byłoby to baardzo ciekawe dla fabuły ;) Podsumowując tę króciutką recenzję: BBT w dobrej kondycji, nadal bawi mimo w miarę zaawansowanego stadium produkcji - ocena 8/10.

Sheldon w trakcie "wakacji"

A Very Harold & Kumar 3D Christmas

         Wczoraj obejrzałem (niestety tylko w wersji 2D) ten zacny film. Muszę przyznać, że ta komedia kontynuuje wysoki poziom poprzednich części. Mamy tu wszystko: ujaranego Kumara, 3-latkę na gastrofazie, Meksykanów którym przewodzi Danny Trejo, Ukraińską mafię, Barney'a Stinsona.... tfu! wróć!! - Neila Patricka Harrisa ;) ,  no i najważniejsze: zakonnice-lesbijki pod prysznicem xD Słowem - ten film nie mógł się nie udać.

NPH, tancerki oraz dwójka głównych bohaterów ;)

         Fabuła - podobnie jak w poprzednich częściach - składa się z różnych 'gagów' sytuacyjnych, które dzieją się w trakcie ciężkiej wyprawy H&K po choinkę. Cieszą postaci drugoplanowe - Danny Trejo jako teść Harolda i Neil Patrick Harris jako on sam (czyli Barney Stinson xD ) . Jedyne czego żałuję, to to że obaj bohaterowie (a zwłaszcza NPH) mogliby trochę dłużej pobyć na ekranie :/ Ale i tak NPH w pełnej formie, zdążył prawie że skończyć na plecach jednej z tancerek oraz podpierdolił (nie powiem komu - niespodzianka! :P ) 2 lasencje :D Przyczepię się tylko do tego, że tym razem nie wszystkie wątki były genialne (irytujący kolega Harolda z wkurwiającą córką) i film mógłby być te pół godziny dłuższy.
     Jak przystało na komedię - twórcy wielokrotnie puszczali oczko w kierunku publiczności. Szczególnie widać to było w scenach, które były robione najwyraźniej tylko po to, żeby był "fajny efekt" w stereoskopii. Stąd też żałuję, że film oglądałem 2D :( reszta f/x spoko, jak na taki film oczywiście ;) Po kolejnej udanej części przygód H&K następny film jest tylko formalnością (zgodnie z zapowiedzią NPH :P ) Ocena - solidne 8/10 - jeśli jesteś fanem H&K, NPH lub lesbijskich zakonnic to warto zobaczyć ;D AVE!! \m/

czwartek, 9 lutego 2012

Spartacus s02e02 - "A Place in This World"

         Drugi sezon Spartacusa przede wszystkim upływa w cieniu smutnego wydarzenia jakim była śmierć aktora grającego tytułową rolę - Andy'ego Whitfield'a. ;( Niestety 'show must go on' i na jego miejsce zatrudniono Liam'a McIntyre. Póki co spisuje się on całkiem nieźle, aczkolwiek sprawia troszku bezbarwne wrażenie w porównaniu do swego nieodżałowanego poprzednika. Reszta obsady się nie zmieniła. Drugi już z kolei odcinek przynosi niespodziewane fabularne posunięcie - scenarzyści zadecydowali pokazać nam przeszłość Doctore :) Nawet podobała mi się przedstawiona historia, choć przyznam, że walki były troszkę nudnawe i jakoś mi się przy nich przysypiało. Poza tym fabuła nieznacznie ruszyła w przód, Spartacus ze swoją grupą robią wjazd na chatę jakiemuś Rzymskiemu szlachcicowi a w dawnym 'ludus' Batiatusa (gdzie urzęduje aktualnie Glaber) pojawiają się starzy znajomi. Ogółem odcinek był niezły, ale szału nie robił.
         Technicznie ok, ale mam wrażenie że przesadzono z ilością slow motion i krwi. Spartacus od zawsze był przerysowany, ale w aktualnym odcinku przegięto IMO. Wystawiłbym 8/10 - solidny epizod.

Doctore - w panierce ?? 0_o


All hail Lelouch !! All hail Britannia !!

      W poniedziałek ostatecznie dokończyłem po raz drugi najlepsze anime EVER - Code Geass: Lelouch of the Rebellion. W niniejszej recenzji postaram się napisać co tak na prawdę czyni CG absolutnie najlepszym i jedynym na 10/10 wg. mnie. (Od razu zaznaczam, że dzielę anime na krótsze a'la CG i tasiemce a'la Dragon Ball bo ciężko porównywać 51 odcinków oraz 300 odcinków :/ - w niniejszej recenzji porównuję z ewentualnymi anime o podobnej długości co CG )
          Anime składa się z dwóch serii po 26 i 25 odcinków. Fabuła zaczyna się w w 2017 roku a.t.b. (ascension throne of britannia). Świat przedstawiony jest alternatywą w stosunku do naszego, ale wydaje się, iż możemy założyć, że lata a.t.b. mniej więcej pokrywają się z naszym kalendarzem. Wracając do sedna: młody i nad wyraz inteligentny student brytyjskiej szkoły - Lelouch Lamperouge - urywa się z zajęć i gra o kasę w szachy z bogatymi szlachcicami. W drodze powrotnej wplątuje się w rozgrywkę pomiędzy terrorystami, a władzą brytyjską. Trzeba Wam wiedzieć, że akcja toczy się w tzw. Strefie 11, którą to nazwę nadano Japonii podbitej w 2010 a.t.b. przez Wielką Brytanię. Dokonano tego przy pomocy tzw. "Knightmare Frame" - mechów sterowanych przez ludzi. (tak - anime jest jednym z tych opartych na mechach) Po wspomnianym podboju na świecie są 3 siły: Brytannia, UE oraz Chiny+Indie. O skutkach tego podziału przyjdzie nam się przekonać w trakcie fabuły. Ta z kolei jest napisana wprost genialnie !! Nie oglądałem innego anime, które miałoby tak wyważoną ilość akcji jak i spokojniejszych (także romantycznych) momentów. Praktycznie w każdym odcinku coś się dzieje. Bohater uzyskuje tzw. Geass - "Moc Królów" za sprawą tajemniczej C.C. (uznawanej często w rankingach za jedną z najlepszych postaci kobiecych anime w historii - i słusznie !!! ) . Dzięki uzyskanej mocy wybiera drogę do zemsty na Brytanni i stworzenia lepszego świata dla swojej młodszej siostry. Droga ta jest trudna i po brzegi wypełniona krwią, ale 'Lulu' się nie poddaje tak łatwo. Więcej nic nie napiszę, bo to trzeba samemu zobaczyć :D

Lelouch Lamperouge

         Praktycznie wszystkie postaci wykreowane w anime (a jest ich od cholery) posiadają własne cele, marzenia, dążą do czegoś - daje to im niesamowitą głębię i autentycznie człowiek się wzrusza widząc los co poniektórych ;( Powiem szczerze, że fabuła jest tak utkana wraz z losem postaci, że widząc wszystkie zwroty akcji (a jest ich więcej niż w jakimkolwiek innym anime jakie widziałem) to zakończenie na prawdę ściska w gardle.... Ale jest genialne takie jakie jest właśnie ;) Wracając jeszcze do tematu postaci, to właściwie ciężko napisać ulubioną, wybrałbym kilka: Lulu, CC, Euphemia i Cornelia, Kallen.
         Muszę przyznać, że na początku ciężko się było przyzwyczaić do specyficznego stylu, w jakim stworzyło postaci studio Sunrise. Są bardzo wysokie i szczupłe, ale z czasem oko się przyzwyczaja. Co do kreski i jakości to jest nowocześnie, widać korzystanie - częściowo co najmniej - z grafiki komputerowej.
       Tematy muzyczne są nieźle ułożone, najbardziej zapadają w pamięć wszystkie endingi oraz jeden opening z drugiego sezonu. Z tematów w trakcie anime najbardziej spodobał mi się "Requiem of Zero" - ma to coś!
         Jedyną chyba wadą serialu (a jednocześnie zaletą w sumie) jest duże nagromadzenie postaci i przeplatanie się wielu wątków na raz przez co musiałem często odpalać 'code geass wiki' żeby sobie przypominać nazwy niektórych Knightmare Frame'ów...


Guren mk.2 - jeden z najbardziej kluczowych mechów w całym anime

         Podsumowując, Code Geass ma wszelkie prawo aby być uznawanym wręcz za kanon anime z gatunku 'mecha' oraz w ogóle anime jako całości. Niestety, z jakichś przyczyn, tak się nie dzieje - bardziej popularne są Death Note czy Fullmetal Alchemist: Brotherhood. Do tego pierwszego miałem dwa podejścia: za pierwszym po 8 odcinkach odpuściłem, za drugim po 18 - po prostu nuda, brakuje czegoś co by mnie zaangażowało w fabułę. FMA z kolei jest świetnym anime (gorąco polecam!! ) aczkolwiek nie aż tak 'napakowanym' jak omawiany tu CG, stąd stawiam je oczko niżej. Był jeszcze Tengen Toppa Gurren Lagann - ale to trochę inne klimaty i ciężko tak oba porównywać, (TTGL ma u mnie 8/10, bo za wolno trochę się rozkręcał...) Jest jeszcze klasyk w postaci Evangeliona, ale to też ciężko przyrównywać, bo NGE ma duużo cięższy klimat, czasem ocierający się (zwłaszcza w końcówce) o psychodelę.
Code Geass po prostu mnie uwiódł jako całość... mam ochotę dołączyć się do zebranych tłumów przy przemówieniu Imperatora: "All hail Britannia!! All hail Britannia!! All hail Britannia!!..." ;D

Underworld: Awakening 3D

          Powiem tak: jeśli kochacie serię Underworld tak jak ja, to nie idźcie na ten film :( Bezsensowny scenariusz i fabuła totalnie odarły film z klimatu poprzednich części. Zamiast tych 19 zł na kino, lepiej dołożyć te 7 zł i je wydać na dobrą whisky+cola, bo to zdecydowanie bardziej produktywne XD
Zacznę może od technicznych aspektów: f/x rozróżniłbym na 2 kategorie: Lykanie i efekt 3D. Co do tych pierwszych to przeżyłem duuży zawód :( lykanie w pierwszym filmie byli lepsi niż tutaj, ci z najnowszego Underworlda przypominają plastelinowe ludziki niestety :/ Co do efektów stereoskopowych (czyli 3D ) to muszę przyznać, że stoją one na zaskakująco dość wysokim poziomie! Film mimo ciemnych barw nie jest wcale zbyt ciemny do systemów Dolby3D, w jakie wyposażone są kina sieci Helios i Multikino. Dodatkowo wiele scen było ciekawie zrobionych w 3D (efekty z rozwaloną przednią szybą w vanie, Selene za taflą lodu). Najciekawsze, że 3D zawsze świetnie się prezentowało w scenach gdy bohaterowie kroczyli w atmosferze wypełnionej jakimiś cząsteczkami, np. dymem, lub w wodzie - wtedy 3D na prawdę było widać. Poza tym w zwykłych scenach efekt głębi był też widoczny ale już nie tak bardzo jak w wyżej wymienionych (moim zdaniem słusznie, nie można epatować zbyt wysoką głębią obrazu). W scenach akcji efekt stereoskopowy miejscami się rozmywał i czułem dyzonans pomiędzy lewym i prawym okiem - coś było po prostu nie tak. Moim zdaniem ktoś coś tu gdzieś spierdolił mówiąc krótko! ;) Aktorsko film prezentuje się miernie - ratuje go właściwie tylko Kate Beckinsale w lateksie (omnomnom mlask :D ). Inne postaci wieją nudą i szucznością a jeden gejo-wampir śmierdzi na kilometry Twilightem (a tfu!!! ), jedyny wampir ze starszyzny nie dorasta nawet do pięt Victorowi granemu przez Bill'a Nighy.

Na focie jeden z niewielu pozytywów w tym filmie - Kate Beckinsale, bez niej ten film dostałby 3/10 XD

Fabularnie - kupa. Właściwie mógłbym na tym skończyć, ale co tam popiszę trochę. Fabuła jest wymyślona jak dla mnie na kolanie, Selene ucieka z laboratorium, goni za czymś co okazuje się jej córką (12-latka, ale po głosie widać, że już taka bliska raczej 16-tki - gratuluję doboru aktorki XD ). Dostaje się do gniazda gejo-wampirów, po czym po ataku Lykanów próbuje odbić córkę z ich rąk znów z laboratorium. W laboratorium scena finałowa - bójka między Selene (która nawiasem dostała nowe moce - umie rzucić samochodem XD ) a Lykanem-tankiem. Wszystko przyprawione szczyptą sztucznego wątku miłości matki do dziecka. Na końcu oczywiście pojawia się gejo-wampir a'la Twilight (nie wiem po co) i ucieka z laboratorium Corvinus (można było postać szerzej wykorzystać, a nie na zasadzie że robimy urwaną końcówkę i reszta w następnej częsci :/ ). Szczerze - widać po tym filmie, że wybicie starszyzny wampirów i Lykanów spowodowało, że praktycznie nie ma już o czym robić fabuły, brakuje "mitologii" - może za dużo ukazano w poprzednich częściach. Aktualny film lepiej by wypadł gdyby był prequelem, np. jak Victor przygarnął Selene.... ale nie po co :P lepiej zrobić kupę XD Recenzje o tym, że jeśli ktoś lubi serię to wtedy film jest ok - proszę włożyć między bajki XD Mógłbym się jeszcze przyczepić do nielogiczności fabularnych (tak - wampiry używają latarek, jasne no przecież kurwa logiczne że nie widzą w ciemności xD ) ale mi się już nie chce. Oceniam film na podciągane 6/10 za Kate Beckinsale w lateksie i dobre 3D oraz dlatego że wypiłem Ballentines'a i jest mi zajebiście XD dziękuję dobranoc !! :D

środa, 8 lutego 2012

Alcatraz s01e05 - "Guy Hastings"

       Muszę przyznać po dzisiejszym odcinku, że Alcatraz zapowiada się całkiem ciekawie. Mamy tajemnicę - zniknięcie całej załogi z więźniami w '63 roku, mamy dobrych aktorów do postaci 2-planowych (dyrektor więzienia !!) oraz pierwszoplanowej (Sam Neill jako Hauser !!). Zeszły odcinek miał genialną końcówkę - ujawnienie kluczy i tajemniczego pokoju w więzieniu :D W dzisiejszym odcinku spodobało mi się zawiązanie wątku Ray'a Archera, coraz więcej wiemy o dziadku agentki Madsen. Sprawia to, że jej wątek nabiera trochę kolorów, okazuje się że nie przypadkiem została zwerbowana do teamu. W aktualnym epizodzie rolę strażnika grał lubiany przeze mnie (z True Blood'a) Jim Parrack - dobrze wywiązał się z roli i wypadł wiarygodnie. Technicznie serial jest na wysokim poziomie, więc nawet nie ma sensu się wypowiadać. Na razie fabuła serialu rozkręca się dość powoli (porównując chociażby z takim Person of Interest) i póki co niezbyt wiele wątków tak na dobrą sprawę się pojawiło. In plus należy zaliczyć pomysły na niektórych przestępców (snajper z drugiego odcinka był super! ) oraz oczywiście samą tajemnicę więzienia (z kluczami itp.). Liczę, że stopniowo fabuła nabierze szybszego tempa. Ryzykowne zdaje się nazywanie każdego odcinka od nazwiska przestępcy, no i póki co każdy odcinek to "sprawa tygodnia", w dodatku do tej pory poszczególne wątki (dziadka Madsen, 'nowego' Alcatraz, zniknięcia więźniów i strażników, przeszłość Diego Soto, rola Hausera itd.) zbyt wolno się łączą i zbyt mało jest ich na raz. Po serialach typu Fringe można się przyzwyczaić do szybszego tempa.  W każdym razie ocenę odcinek otrzymuje 8/10 jako solidny i chociaż trochę pchnięto fabułę w przód. Jedno wiem na pewno, wolę najnudniejszy odcinek Alcatraz 100x bardziej niż posraną Terra Nove Stevena FAILberga :P Dlatego niezależnie od jakości Alcatraz wolę żeby kolejny sezon dostał Fringe, a w drugiej kolejności właśnie serial o więzieniu. Bajeczkom z dinozaurami podziękujemy już.....

Jim Parrack jako Guy Hastings - pierwszy z prawej + genialnie grający naczelnika  Jonny Coyne trzeci z prawej

wtorek, 7 lutego 2012

How I Met Your Mother s07e15 - "The Burning Beekeper"

    Sezon 7 dla fabuły HIMYM nie jest zbyt łaskawy. Niestety przez 15 odcinków niewiele się wydarzyło, mam wrażenie, ze byłoby lepiej gdyby to ten sezon był ostatnim... Jednym z niewielu jasnych punktów są poszukiwania różnych sposobów narracji, jakie mogliśmy zaobserwować w różnych odcinkach. Muszę przyznać, że chociaż to producentom wychodzi dobrze (+ ojciec Lilly, jedna z lepszych postaci w tym sezonie). I w dzisiejszym epizodzie też mieliśmy ciekawą narrację, przedstawiał on bowiem te same 5 minut tylko w różnych pomieszczeniach w trakcie imprezy. Całkiem fajny pomysł i dobrze wyszedł. Niestety same wydarzenia były dość słabe jak na HIMYM, już nawet sam Neil Patrick Harris przestaje ratować ten tonący okręt. Jeśli tak dalej będzie to, mimo fajnych nowinek, serial pójdzie wkrótce na scenariuszowe dno. Myślę, że dobrym pomysłem dla producentów byłoby jak najszybsze zakończenie "tasiemca" i produkcja spin-offu z Barney'em Stinsonem, bo myślę że leży tam jeszcze spory potencjał. Dzisiejszy odcinek otrzymuje notę 8/10 - głównie za pomysł na narrację... To by było na tyle :P

Jak zjebać niezłą markę:

Twórcy najnowszego Spider-Mana powinni napisać podręcznik: jak spierdolić film oparty na komiksie.
  1. Niech Peter Parker będzie nastolatkiem
  2. Peter jest gnębiony przez wielkich, złych i groźnych chłopców ze starszej klasy
  3. Oczywiście musi być wątek romantyczny, no po prostu najważniejszy w tym filmie, FFS
  4. Lizardman to nie lizardman, tylko Croc z Batmana - może komuś się rypły uniwersa, tylko że to taki lekki FAIL pomylić MARVELa z DC :D
Oto trailer na dowód:

Ogółem to wygląda, jakby ktoś celowo się umówił na zrobienie gniota ze Spider-Manem w roli głównej, można już lepiej było robić część 4..... żal.pl :/  To tyle, zaraz się biorę za HIMYM i Alcatraz, potem dam znać ;)

Californication s05e05 - "The Ride Along"

        Zgodnie z obietnicą, czas na krótką reckę aktualnego odcinka Californication. Kiedy rozpoczął się sezon 5, miałem wrażenie, że scenarzyści ciągną go na siłę i bez sensu dokładają nowe przygody Hank'owi. Ale po tych paru początkowych epizodach muszę przyznać, że serial nadal bawi. Z tym, że jakby "rolę" Moody'ego - pieprzenie każdej kobiety (i nie tylko xD ) jaka się napatoczy - przejął Charlie Runkle :D I bardzo dobrze zostało to zrobione, gdyż Charlie zdecydowanie dzięki temu stał się postacią nr.1 w serialu. Hank jak to Hank - miota się i zawsze coś mu się spierdoli (jak to w życiu bywa). Bardzo świeżo wypada cały wątek rodzinny Karen, Becky i ich facetów. Całą czwórkę da się lubić i stanowią o barwie tego sezonu. Ogólnie sam wczorajszy odcinek zawierał jak dla mnie rewelacyjny wątek Charli'ego + fajną końcówkę w wykonaniu faceta Karen :D Nie ma to jak zrobić striptease i pokazywać "męską cipkę" w jakiejś restauracji :D Jeśli sezon utrzyma takie tempo akcji i takie pomysły, to nie jest z tym Californication jeszcze wcale źle... ocena: 9/10
Absolutny MISTRZ w tym sezonie ;)

Life is a joke.

      Taki dzień jak wczoraj zdarza się raz na rok może.... Wstając nie sądziłem, że będę kładł się spać w takim nastroju, nie ma co - fajnie :P ("Bunkrów nie ma ale też jest zajebiście") Przy okazji w trakcie dnia dowiedziałem się, że moje (i szkoda że nie tylko moje) życie jest ostro posrane i wszystko się w którymś momencie musi popierdolić... W takich chwilach "Watchmen" i nic więcej....

Obiecuję dziś nadrobić zaległość w blogu, bo obejrzałem Californication i muszę przyznać, że pomimo tego co mówiłem pewnej osobie - sezon 5 zaczyna się rozkręcać ;) mam coraz bardziej pozytywną opinię na jego temat. AVE! \m/