czwartek, 24 lipca 2014

Dawn of the Planet of the Apes


     Od ładnych paru lat WETA z każdym swoim filmem dokonuje ewolucji w dziedzinie efektów wizualnych. "Władca Pierścieni", "King Kong", "Avatar", "Geneza Planety Małp". Właśnie wczoraj miałem okazję oglądać sequel tej ostatniej produkcji. Muszę przyznać, że ze sporym zainteresowaniem oczekiwałem na seans, gdyż ciekawiło mnie co tym razem zaprezentują nam spece z Nowej Zelandii. Na pewno pod tym względem nie zawiodłem się, ale po kolei.
      Fabuła "Ewolucji Planety Małp" - bo taki tytuł nadali polscy tłumacze (angielskie "dawn" tak bardzo oznacza "ewolucję", Panie - Ty widzisz i nie grzmisz??!!! ) - toczy się 10 lat po poprzedniej części. W międzyczasie, pochodząca od małp grypa wybiła 90% ludzkości. Zainteresowanych szczegółami odsyłam na YouTube do cyklu krótkometrażówek, zapełniających 10-letnią lukę. Przez ten czas, małpy niepodzielnie zaczęły panować w lasach, a niedobitki ludzkości chronią się w resztkach opustoszałych miast. Początek filmu jest niczym dokument wyjęty z National Geographic. Widzowie mają okazję obserwować społeczność małp, zarządzaną przez Ceasara - głównego bohatera cyklu. Te nie tylko mają przy sobie prostą broń, polują, ale nawet posiadają własny rodzaj szkoły, gdzie młode mogą uczyć się podstawowych liter! Po jakimś czasie, przenosimy się do najbliższej ludzkiej społeczności - San Francisco. Niedobitki cywilizacji Homo Sapiens potrzebują prądu, a ten może im dać tylko obiekt znajdujący się w centrum terenów kontrolowanych przez małpy. Czy i jak uda się dwóm gatunkom dogadać, to już sami musicie obejrzeć. Ja jedynie odniosę się do ogółu scenariusza. Jest on, w moim odczuciu średni. Przede wszystkim film cierpi na syndrom "środkowej części" - nie ma tak do końca wprowadzenia, a nawet jeśli to jest ono zbyt krótkie. Główna oś opowieści niby pokazuje różnice i podobieństwa między ludźmi a małpami, tylko, że to się czasem strasznie rozmywa i już potem nie wiadomo o co chodziło. Wadą fabuły jest jej nierównomierność - raz mamy napakowane akcją sceny ataku małp, za chwilę strasznie wiele "przegadanych" minut. To, co warto docenić w tej historii, to pokazanie jak niewiele różni nasze gatunki. Sporo scen i ujęć jest tak skonstruowanych, że oglądając Ceasara, czy Kobę widzimy tak naprawdę naszych przywódców - tych dobrych i tych złych. Twórcy postawili właśnie na lustrzane odbicia, mamy historię dwóch rodzin - Ceasara i Malcolma. Obaj dbają o przyszłość swojego potomstwa, swoich kobiet i swoich przyjaciół. Obaj, z przymusu, znaleźli się po innych stronach barykady, a jednak starają się znaleźć rozwiązania, które pozwoliłyby zażegnać konflikt. I tak chyba za dużo już napisałem, najlepiej ten film po prostu zobaczyć. Mnie fabuła średnio przekonała, uważam ją za przeciętny element produkcji.



SPOILER
    Muszę odnieść się jeszcze do kwestii rozwoju cywilizacji małp. Moim zdaniem zaprzepaszczono ogromną szansę pokazania ich jako skróconej wersji naszej własnej historii. Idealnym rozwiązaniem byłoby społeczeństwo na wzór średniowiecznego, z kawalerią, łucznictwem itd. A tutaj, małpy dostają w połowie filmu broń palną i od razu mamy ich "awans" do rangi społeczeństw z karabinami, szkoda wg. mnie. Zabrakło też scenki po napisach, a czekaliśmy z kumplem do ostatnich sekund, wkurzając na pewno całą obsługę kina :P
    Muszę jednak pochwalić Twórców za numer z "zabiciem" Ceasara. Mimo, iż nie wierzyłem, że pozbyliby się kluczowego dla serii aktora, to i tak serce mi stanęło, gdy Ceasar obrywał kulką.
Parę momentów sprawiało, że miałem uczucie "Co ja pacze?" , np. Koba na koniu z dwoma karabinami w rękach....rly??, tudzież Koba w czołgu. Niestety ta groteskowość przyczynia się do obniżenia oceny filmu, bo w jedynce takich głupot nie było.
KONIEC SPOILERA
      Zdecydowanie bardzo dobrym za to, ogłaszam aktorstwo!! Andy Serkis (czyli Ceasar) to mistrz godny oscarów, co udowadniał już nie raz. Jego Ceasar posiada osobowość, posiada duszę, a jednocześnie wciąż...jest małpą ;) Nie trudno zgadnąć, że to właśnie słynny odtwórca Golluma kradnie film. Po piętach depczą mu jednak inni, np. odtwórca roli Koby - Toby Kebell, czy Blue Eyes, syna Ceasara - Nick Thurston. Po stronie Homo Sapiens, aktorzy głównych ról mają, stosunkowo, mniej roboty i też słabiej wypadają. Zawodzi Gary Oldman, który ostatnio gra głównie...Gary'ego Oldmana - takie odnoszę wrażenie. Jednak nie ma co się rozwodzić, bo wiadomo, że wszyscy i tak patrzą praktycznie tylko na "małpią" obsadę, a ta wymiata jeszcze lepiej niż w poprzedniku z 2011 roku.


     Co do efektów wizualnych, to te stoją na najwyższym poziomie. Absolutnie! WETA po raz kolejny udowadnia kto wiedzie prym w produkcjach opartych o vfx. Jaki postęp dokonał się przez 3 lata? Chociażby futra, które wyglądają tutaj jak prawdziwe. Co więcej, ich faktura, wygląd, zmieniają się w zależności czy osobnik jest suchy, czy mokry. Twarze małp i ich oczy, to kolejny element który uległ ewolucji. Jedyne czego im brakuje, to jeszcze lepsza mimika. Jest ona naprawdę dobra i oddaje w pełni gesty aktorów, tylko wciąż czegoś mi tu brakuje. W mojej opinii, małpy z "Dawn of the Planet of the Apes" wychodzą nawet z "uncanny valley", bo rzeczywiście mało spostrzegawcze osoby mogłyby się dać nabrać, że to prawdziwe okazy z zoo, a nie postaci wygenerowane komputerowo. Pod względem innych efektów, compositingu, oświetlenia, to wszystko jest w należytym porządku i na wysokim poziomie, zwłaszcza sceny ze zrujnowanego miasta, Scenografie, wbrew pozorom, są w dużej mierze prawdziwe, film kręcono w plenerach i to widać, znacznie pomaga w urzeczywistnieniu opowiadanej historii. Nie jestem w stanie ocenić wersji 3D, gdyż widziałem zwykłą. Nie czułem potrzeby oglądania tej produkcji w okularach.
      Muzyka Michaela Giacchino podkreśla klimat filmu, choć momentami najwyraźniej ustępuje pola postaciom i ich dźwiękom. Te są świetnie nagrane, zwłaszcza niedokładne i prostackie formowanie słów w wykonaniu małp. Jedynie, przyczepiłbym się tutaj do dziwnego rozwiązania fabularnego, gdyż raz człekokształtne nie mówią na głos nic, by za chwilę rozmawiać pełnymi zdaniami, brak tu konsekwencji.
       Podsumowując, film jest zdecydowanym must-see dla miłośników techniki filmowej, CGI lub fanów wszystkiego, co robi WETA. Tylko, że same efekty to nie wszystko. Pod względem fabuły, wolałem pierwszą część. Wprawdzie, tutaj tragedii nie ma, bo wydźwięk wielu scen jest dość głęboki i widać, że Twórcy nie celowali w zrobienie typowego blockbustera. Niestety, chwilami historia jest zbyt monotonna, a chwilami wchodzi w niepotrzebną groteskę. Przed aktorami chylę za to czoła, bo dokonują rzeczy wspaniałych, które mam nadzieję w końcu zrewolucjonizują spojrzenie na grę motion-capture. W ogólnym rozrachunku "Dawn of the Planet of the Apes" otrzymuje notę 7,5/10.