czwartek, 29 listopada 2012

Revolution s01e10 - "Nobody's Fault But Mine"


       Omawiany epizod jest z założenia punktem kulminacyjnym zdarzeń toczących się od 1. odcinka. Inaczej tzw. 'finał jesieni'. Po nim przerwa nastąpi aż do 7. stycznia, gdy ujrzy światło dzienne kolejny - jedenasty - odcinek serialu. Muszę przyznać, że Revolution nie prezentuje się zbyt dobrze, o czym wielokrotnie już pisałem. Miewa swoje lepsze momenty, ale też wiele słabszych. 10. "Nobody's Fault But Mine" należy do tych drugich. Jest wprawdzie lepiej niż w poprzednim "Kashmir", lecz czegoś zabrakło mi, żeby uznać dziesiątą odsłonę za dobrą.
      Fabuła, jak należałoby się domyśleć, toczy się w całości w Filadelfii. Miles wraz z "drużyną", wkraczają sobie jak by nigdy nic do miasta. Nie ważne, że są poszukiwani, chodzą sobie po mieście przez jakiś czas :D Postanowili dopiero z opóźnieniem, że chyba jednak należałoby się schronić. Wybierają dom jedynej osoby, której były generał milicji mógłby zaufać. Kip to jego dawny znajomy. Niestety, Neville nie jest w ciemię bity i szybko odnajduje ekipę. Milesa nie zastaje jednak. Wujaszek obmyślił plan, przy pomocy którego ma zamiar uwolnić Danny'ego, + jeszcze Charlie Aarona i Norę. Generalnie wątki zawiązują się w byłej elektrowni (czy tam fabryce...), gdzie 'Bass' chce uruchomić swój magiczny generator energii. Ma tam też miejsce rodzinne spotkanie Rachel z dziećmi. Wyszło moim zdaniem jakoś mało wzruszająco, wręcz durnie, powiedziałbym. Przez większość epizodu bohaterowie biegają to u to tam. Akcję kończy trochę nazbyt oczywisty cliffhanger, taki że i tak wszyscy wiemy co będzie potem :/ Inna sprawa, że scenarzyści muszą teraz obmyśleć nowy cel dla "drużyny wisiorka".
      Mało tu aktorskich popisów, poza samym Monroe. To był jego dzień! To było jego 40 minut, to przyznam! David Lyons świetnie i błyskotliwie pokazał skomplikowany charakter Sebastiana Monroe. Jego i Milesa łączy braterska więź od dzieciństwa. Dlatego spotkanie tych dwóch było okazją do paru retrospekcji. Muszę przyznać, że bardzo dobrze ta część fabuły wypadła, najlepiej w epizodzie. Podobnie jak sierżant Strausser (David Meunier), jego mi ostatnio zabrakło i mam nadzieję że to się już nie powtórzy bo postać ma potencjał. Szkoda mi z kolei Marka Pellegrino, którego bohater pojawił się dosłownie na 2 minuty, potem w tle jako jeden z milicji, niewykorzystana postać totalnie! Wielka szkoda i minus dla Twórców.
     Podsumowując, było lepiej niż ostatnio. Generalnie mogło być ale dupy nie urywało, trochę za mało na mini-finał. Chyba było tak jak przystało na cały sezon. Obawiam się, że Revolution zostanie anulowane. I dobrze, bo żeruje tylko na znanych nazwiskach Abramsa i Kripke. Finał jesieni oceniam na 6,5/10.

American Horror Story s02e06 - "The Origins of Monstrosity "


      Po paru na prawdę rewelacyjnych odcinkach pora na nieco słabszy. "The Origins of Monstrosity" kontynuuje przede wszystkim dwa wątki: dr. Ardena a także Lany porwanej przez Thredsona. Pomimo, iż wyraźnie jest to kolejny krok w fabule, to jednak miałem wrażenie, że odcinek nie zaskoczył niczym specjalnym, brakowało mi tej magii z poprzednich.
      Przez epizod na przemian przewijają się sceny z Laną i Bloody-facem (czyli dr. Thredsonem), oraz z siostrą Jude i dr. Ardenem. Wynajęty przez nią poszukiwacz nazistów faktycznie coś znalazł! Potrzebne są jednak odciski palców, dla 100% pewności. Siostra podejmuje się niebezpiecznej rozgrywki z lekarzem żeby je zdobyć. Jednocześnie ma problemy, bo Ojciec Howard zamierza się jej pozbyć za pijaństwo. A także za zbędne wścibstwo, bo nie Monsignor Timothy Howard nie jest takim niewiniątkiem, jakim mógłby się z początku wydawać. W cały wątek wmiesza się jeszcze opętana przez diabła Mary Eunice. Także było nawet ciekawie, aczkolwiek nie jakoś mega zaskakująco. Ciekawiej za to jest w piwnicy Olivera Thredsona :) Dzięki znakomitej grze aktorskiej zaczynamy mu współczuć, że stał się tym, kim się stał. Widzowie, wraz z Laną z ust psychiatry usłyszą jego smutną historię. Co ciekawe, dziennikarka postanowiła grać w jego grę i zobaczymy co z tego wyniknie. Poza tymi dwoma głównymi wątkami, inne przewijały się dosłownie marginalnie. Generalnie miałem wrażenie, ze niewiele się wydarzyło w całym odcinku. To znaczy wydarzyło się trochę, ale nie tyle co np. w takim 3. epizodzie.
     Zachary Quinto udowodnił właśnie tutaj jak świetnym potrafi być aktorem. Serial AHS pozwolił mu rozwinąć aktorskie skrzydła i tym bardziej oczekuję jego powrotu jako Spocka u JJ Abramsa. Nie sposób też nie wspomnieć Josepha Fiennesa, który w tym odcinku w końcu był już częściej na ekranie (jako Monsignor Howard). Myślę, że wątek jego postaci dopiero nabierze rumieńców.
    Podsumowując, pomimo obniżenia lotów (chwilowego mam nadzieję) AHS nadal jest dobrym serialem i z niecierpliwością oczekuję kolejnych odsłon. Ocena: 7,5/10.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Revolution s01e09 - "Kashmir"


      Ostatnio akcja w tym, nie bójmy się użyć tego słowa, średnim serialu, nieźle zaczynała przyspieszać. Wydawać by się mogło, że coś jeszcze z tego będzie. Niestety ten odcinek znów był dużo słabszy. Niby służył zgłębieniu psychiki kilku głównych postaci. Mamy też nawet jeden zwrot akcji. Jednakże wszystko to jakieś takie miałkie, trochę bez logiki i w dużej mierze niewiele w głównym wątku się wydarzyło :/
       Osią scenariusza tego epizodu jest wędrówka grupy Milesa do bazy milicji. Nora załatwiła im spotkanie z rebeliantami pod Filadelfią. Ci zgodzili się zaprowadzić ekipę jakąś podziemną drogą do tylnych drzwi kwatery Monroe. W tunelu są miny, ich wybuch zasypuje wyjście i odcina drogę ucieczki. Teraz bohaterowie mają tylko jedno wyjście - przeć dalej. Problem w tym, że idiotyczni scenarzyści wymyślili sobie, że w przepastnym labiryncie tuneli zaczyna brakować powietrza.... nie wiem jakim cudem! Z tego też tytułu postaci zaczynają mieć omamy (ale idą twardo dalej!! WTF!? wydawało mi się, że w pierwszej kolejności powinni paść na glebę ze zmęczenia i niedotlenienia....). Jest też głupia scena, w której Charlie traci przytomność, właściwie niby prawie umiera, ale cudem budzi się i normalnie idzie dalej. Generalnie w epizodzie pełno takich bzdetów. Na przykład dziwi fakt, że do kwatery głównej milicji, w jej stolicy, może prowadzić jakaś mało uczęszczana droga, zabezpieczona paroma minami tylko. Trochę naciągana sprawa. W dodatku zaczął mnie denerwować wątek Rachel, która raz potrafi zabić kogoś z zimną krwią, żeby za chwilę się rozpłakać, a po 2 sekundach znów na zimno coś mówić, dziwna postać :/
     Aktorsko nie ma już rewelacji. Cała główna ekipa wkurza, są nudni, ale bardziej to chyba wina scenariusza, w którym NIC SIĘ NIE DZIEJE !!!! Jedyne parę ciekawszych postaci, to członkowie milicji, w dodatku raczej 2-planowe role, więc za rzadko widujemy Giancarlo Esposito, czy też Marka Pellegrino.
    Podsumowując, o ile poprzednie odsłony powoli budowały nadzieję, że ten serial może się rozkręcić, o tyle niniejszy odcinek tę nadzieję pogrążył w ciągu 40 minut :/ Ocena 5/10.

niedziela, 25 listopada 2012

Fringe s05e07 - "Five-Twenty-Ten"


      Jest to ostatni odcinek przed 3-tygodniową (a właściwie już teraz 2-tygodniową) przerwą serialu. 7. i 14. grudnia zostaną wyemitowane następne dwa epizody, później chyba będzie świąteczna przerwa i serial wróci na ostatnie 4 odsłony w styczniu. W każdym razie, kluczem do fabuły niniejszego odcinka jest przemiana Petera za sprawą wszczepionego urządzenia.
      Po cliffhangerze ze świetnego 6. epizodu, jasnym się stało że będziemy teraz patrzeć jak jedna z głównych postaci przeobraża się w obserwatora. Team 'Fringe' znajduje kolejną taśmę. Jest w niej podane, że do 'Planu' są potrzebne dwa urządzenia łysych - słynne "torpedy", których używają jako punktów odniesienia w czasoprzestrzeni. Były one ukryte w sejfie Williama Bella, który jest zabezpieczony biometrycznie, na rozpoznawanie kształtu dłoni (stąd odcięta ręka w s04e19). Okazuje się, że budynek jest zawalony i potrzebne są technologie, żeby dostać się do podziemii. Bohaterowie zwracają się z tym do dawno niewidzianej postaci Niny! W sumie jest to dla mnie dziwne, że dopiero teraz ją wprowadzono do sezonu, ale cóż.... To dobra okazja do konfrontacji i przemyśleń Waltera, który obserwuje własną przemianę po ponownym wszczepieniu fragmentów mózgu. Szczerze, wątek Niny wypadł moim zdaniem trochę słabo, tak jakby na siłę chcieli go tu zakończyć już... Wracając do Petera, równolegle uczy się on wykorzystywać swoje nowo nabyte zdolności. Ma dar widzenia bliskiej przyszłości (a przynajmniej którejś z jej wersji). Do tego staje się bardzo zamknięty w sobie, wręcz "wyprany" z uczuć. Na pewno jest to częściowo spowodowane śmiercią ukochanej córki, którą wciąż wraz z Olivią wspominają. W tym odcinku młody Bishop spróbuje wykorzystać swoje 'moce' do walki z najeźdźcami. Epizod kończy się bez większego cliffhangera :/ - raczej dość przewidywalnie jak dla mnie. Tym bardziej szkoda, bo w ostatniej scenie była szansa na fajne "zawieszenie" fabuły ale Twórcy nie skorzystali, nie wiem czemu.
      Warto wspomnieć, że dział efektów robi świetną robotę! Z wszystkich sezonów Fringe, w tym jest chyba najwięcej CGI, które wciąż pojawiają się w tłach. I są na bardzo dobrym (jak na seriale) poziomie. Twórcom wciąż udaje się dobrze wciągać widza w 2036 rok za pomocą mieszanki scenografii i wspomnianych efektów właśnie. Będzie mi tego brakowało :(
       Podsumowując, ten epizod nie był aż tak genialny jak poprzednie, ale solidnie budował fabułę pod następne. Trochę szkoda, że wątek Niny został tak spłycony i w zasadzie chyba zakończony, praktycznie w 2 scenach. Ogółem ocenię epizod na 8/10.

wtorek, 20 listopada 2012

Person of Interest s02e07 - "Critical"


      Drugi sezon najlepszego debiutu 2011 roku już jest w pełni. "Person of Interest" jak dotąd nie zawodzi. Wciąż scenarzyści mają mnóstwo pomysłów na fabułę i realizują je w sposób wręcz bezbłędny. Dodać do tego świetne aktorstwo, sporo humoru i kilka ciekawych wątków pobocznych, wyjdzie z tego jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Siódmy odcinek zdaje się tę tezę tylko potwierdzać.
      Osią fabularną epizodu jest doktor Madeleine Enright. To kardiochirurg pracująca w szpitalu w Nowym Jorku. Ma ona do przeprowadzenia bardzo ważną operację szefa dużej korporacji. Musi skutecznie lawirować, by zapewnić wymaganą dyskrecję (osoby zarządzające korporacją nie chcą by operacja wyszła na jaw). Do pani doktor zgłasza się też mężczyzna, który sugeruje uśmiercenie pacjenta na stole. Facet grozi jej partnerce życiowej, że zabije ją jeśli lekarka nie posłucha. Zdaje się on mieć wszystko pod kontrolą. Finch i Reese mają nie lada orzech do zgryzienia. Muszą nie tylko powstrzymać dr Enright przez morderstwem na pacjencie, ale przy tym uratować jej partnerkę. Ta ostatnia znajduje się w parku, pod stałą obserwacją i w celowniku snajpera. Tym razem głowni bohaterowie dostają kogoś do pomocy. Na początku odcinka Harold mówi, że wyskoczył po raz drugi czyjś numer (a to się jak dotąd nie zdarzyło), okazuje się że należy do Leona Sung (wystąpił w 1. odcinku 2. sezonu). Azjata musi zaleczyć rany, więc przy okazji pomaga Finchowi siedząc przy jego komputerach, gdy ten z Johnem rozpracowują całą sytuację. Generalnie, epizod wciąż trzyma w napięciu, wydaje się, że nie ma wyjścia z tej sytuacji i ciężko cokolwiek zrobić, by nie 'uszkodzić' osób, na których bohaterom zależy. Do tego sądzę, że wprowadzony został nowy wątek, który będzie powracał w kolejnych epizodach. Nie zdradzając za wiele, powiedzmy iż Reese napotkał w końcu godnych przeciwników ;) Jest też kontynuacja pobocznej (lecz kto wie czy nie głównej w tym sezonie) części historii, związanej z agentem Snow. Także jest co oglądać, gwarantuję, że te 42 minuty zlecą jak z bicza strzelił.
      Warto pochwalić Kena Leung, który gra Leona. Na pewno wprowadził on trochę humoru do obsady i w sumie nie obraziłbym się, gdyby od czasu do czasu pomógł Finchowi. Do tego jego interakcje z psem były fajne (a rozmowa Fincha z Bearem przez telefon wygrała!!! ).
     Podsumowując, PoI wciąż w wysokich lotach. Z seriali które oglądam w tym momencie prezentuje on (wraz z Fringe) najlepszy poziom! Ocena 9/10.

poniedziałek, 19 listopada 2012

American Horror Story s02e04-05 "I Am Anne Frank"


      Tym razem będzie recenzja podwójnego odcinka serialu. "I Am Anne Frank" jest bowiem fabułą rozłożoną na dwa epizody drugiego sezonu AHS.
     Ciężko w tym serialu wskazać jednoznacznie główny motyw, ale zaryzykuję stwierdzenie, że będzie to w tym odcinku historia pacjentki jaka trafia do szpitala. Kobieta twierdzi, że jest słynną Anną Frank - żydówką, która pisała w obozach pamiętniki, zmarłą pod koniec wojny. Cała opowieść kobiety wydaje się być sensownym wytłumaczeniem dlaczego wszyscy mieliby uznawać ją za zmarłą, bo zaszła pomyłka i błędnie zidentyfikowano ciało w trakcie wojny. W każdym razie, najważniejszym wynikiem przybycia nowej pacjentki są nowe pytania i wątpliwości ws. przeszłości dr. Ardena. Jak podejrzewałem od początku, doktor ma najprawdopodobniej nazistowską przeszłość. "Anna Frank" rozpoznaje w nim lekarza z SS, który eksperymentował na więźniach Oświęcimia. Dodatkowo, w jednym z poprzednich epizodów mogliśmy przecież oglądać nazistowskie pamiątki w domu Ardena. Siostra Jude postanawia wszcząć swoje śledztwo w tej materii, co przypłaci bardzo dużymi problemami z przełożonym i pogarszającymi się stosunkami z samym doktorem. Drugi główny wątek, to trójkąt relacji: Kit - Grace - dr. Thredson. Psychiatra namawia Kita do szczerego przyznania się do morderstw. Uważa on bowiem, że chłopak wyparł z umysłu niewygodną prawdę. Całkiem ciekawie ta część fabuły jest prowadzona, na prawdę jako widz zacząłem się przejmować losem Kita i Grace. Przy okazji tego wątku poznamy w końcu tożsamość 'Bloodyface'a'. Podwójny odcinek daje nam podwójną ilość zwrotów akcji, praktycznie do samego końca nie wiadomo co jest prawdą a co nie. Twórcy idealnie wciągają widza w świat podejrzeń i złudzeń. Gdy już wydaje się, że coś się za chwilę stanie, to nic się nie dzieje, i na odwrót.
       Aktorsko, tutaj wybija się James Cromwell jako doktor Arden. Ciekawie gra, bo w zasadzie nadal nie wiemy czy rzeczywiście jest on byłym nazistowskim lekarzem czy nie. AHS nauczyło już mnie kilkukrotnie, że nic nie jest takie jakim się wydaje z początku. Zachary Quinto zaczyna też odgrywać większą rolę niż dotychczas. Jego postać jest ważna w tym epizodzie, myślę że druga po dr. Ardenie. Zastanawia też co się dalej będzie działo z siostrą Jude. Z kolei Mary Eunice, grana przez Lily Rabe, jakoś nie powalała na kolana, jak widać jej "5 minut" już było i na razie jej część fabuły nie jest rozwijana.
        Podsumowując, podwójny i solidny odcinek. Zdecydowanie sporo się działo, ale też nie sięgnął tak blisko szczytu jak poprzednie dwa. Oceniłbym na 8,5/10 i czekam z niecierpliwością na kolejne odsłony.

niedziela, 18 listopada 2012

Supernatural s08e07 - "A Little Slice of Kevin"


      Po paru odcinkach odpoczynku od głównej fabuły, powracamy do głównej osi scenariusza 8. sezonu - Kevina i zamknięcia bram piekła. W 7. epizodzie do głównej obsady powraca Castiel (czyli Misha Collins) !! Przy okazji dostajemy solidną porcję retrospekcji z Czyśćca, pokazujących ostatni etap ucieczki Deana, Benny'ego i Cassa. Okazuje się, że Dean przez cały ten czas obwiniał się o los anioła i o to, że nie zdołał go przeprowadzić przez wrota na Ziemię. Ten, po powrocie, pociesza go i przypomina jak było na prawdę - to anioł sam wybrał sobie dalszą mękę w Czyśćcu, bo czuł się winny swoich postępków z poprzednich sezonów. Teraz powrócił, przy pomocy tajemniczych aniołów (w roli Naomi występuje Amanda Tapping !!! słynna Samantha Carter z SG-1 !!). Wracając jednak do głównego wątku - ktoś porywa na całym świecie ludzi i nie wiadomo czemu. Okazuje się, że związek z tym ma Crowley, chcący odczytać Słowo Boże. Kevin jest zagrożony, jakby było tego mało, jego matka wynajmuje wiedźmę do odszukania składników na bomby przeciw demonom (taką bombę użył prorok w pierwszym odcinku, by wyrwać się z łap Króla Piekła). Z tego mogły narodzić się tylko kłopoty.... W każdym razie Sam, Dean i Castiel muszą ruszyć z pomocą i powstrzymać Crowleya. Osobiście główny wątek tego sezonu nie wydaje mi się aż tak głupi jak Lewiatany z poprzedniego, ale do dawnych potyczek z Lucyferem itp nadal nie dorównuje. Fajnego smaku tajemnicy nadaje scena zamykająca odcinek - gdzie Crowley rozmawia z Naomi. Może ta grupa coś namiesza, zobaczymy.
      Bardzo cieszę się z powrotu Mishy Collinsa do obsady. Zdecydowanie to jeden z aktorów, których brakuje, znów trochę świeższego powietrza wniesie swoją grą. Inna sprawa, że będzie interesująco jeśli na stałe dołączyłby Ty Olsson (wampir Benny). Wtedy na pewno moglibyśmy spodziewać się ciętych dialogów ze strony tej dwójki. Może Amanda Tapping też by się skusiła na dłuższy występ, byłbym rad, bo oglądając teraz już 8 sezon SG-1 - zdecydowanie obsada tego serialu była jedną z fajniejszych w serialach sf w ogóle!
       Podsumowując, wracamy do wątku głównego i to w całkiem dobrym stylu. Powraca Castiel, a także pojawia się całkiem ciekawa Naomi. Odcinek zasługuje na solidne 8,5/10.

Arrow s01e06 - "Legacies"

 
      W ciągu pierwszych odcinków mieliśmy jeden schemat - Oliver eliminujący kolejne osoby z listy swego ojca. Rzecz jasna, że nie mogło to trwać wiecznie i trzeba jakoś urozmaicić. I tak właśnie jest w tym epizodzie - z pozoru nie związanym z listą, ale tylko z pozoru.... ;)
    Głównymi przestępcami staje się tym razem grupa napadająca na banki. Są to cztery osoby, za każdym razem schemat jest ten sam. Diggle namawia Olivera na złapanie złoczyńców, ale ten odmawia. Nie interesują go takie "drobne" sprawy. Zamierza bowiem całkowicie poświęcić się naprawianiu szkód wyrządzonych przez ojca i inne grube ryby Starling City. Jednocześnie, w trakcie rozwoju fabuły, w retrospekcjach dostajemy ciąg dalszy przygód młodego Queena po tym jak zasypało go w jaskini. Młodzieniec jest na granicy wyczerpania, praktycznie już się poddał. We śnie odwiedza go nie kto inny, a własny ojciec i namawia do ogarnięcia się. Generalnie ten wątek jest o tyle ważny, że poznajemy jakiś fragment 'mitologii' serialu - ten dotyczący dziennika. Wracając do teraźniejszości, pomimo początkowej niechęci, Oliver zajmuje się sprawą rabunków. Jak się okazuje, to też w pewnym sensie będzie droga do naprawienia czynów swego rodziciela. W tym samym czasie, obserwować możemy zmagania Toimmy'ego i Laurel, niby coś ich łączy ale nie jest to takie proste. Żeby było ciekawiej, ewidentnie Thea ma ochotę na przyjaciela swego brata. Świetnie się ogląda sceny, gdy ona niemal się na nim wiesza, a on lawiruje tak, żeby nie pokrzywdzić dziewczyny, która dla niego jest praktycznie jak siostra.... Ogółem więc, mamy raczej lekki progres głównej fabuły, odniosłem wrażenie że ten epizod bardziej budował nastój, miał za zadanie dać trochę widzom odetchnąć.
     Nie sposób nie napisać parę słów właśnie o wspomnianych postaciach drugoplanowych. Tommy (Colin Donnell) , Laurel (Katie Cassidy), Thea (Willa Holland) - cała trójka tworzy dobrą odskocznię od 'poważnych' spraw. Nie da się ukryć, że ta odskocznia często ma charakter lekko melodramatyczny ale wciąż Twórcy nie przesadzają zbytnio jak na razie i mam nadzieję, że nigdy nie będą. Zwłaszcza osobiście polubiłem Wille(-ę?) Holland, fajna młodziutka aktorka, jest na czym oko zawiesić, a grać siostrzyczkę z charakterkiem też potrafi. Obyśmy ją zobaczyli wkrótce także w innych produkcjach.
     Podsumowując, nie był to na pewno najlepszy odcinek "Arrow", dość średni biorąc pod uwagę poprzednie, ale też nie był zły, po prostu taki lekki (ale wciąż na poziomie)"wypełniacz".
Ocena 7,5/10.

piątek, 16 listopada 2012

Revolution s01e08 - "Ties That Bind"


      Revolution od samego początku prezentuje się średniawo. Nie ma tragedii jak w Walking Dead, ale nie jest też zbyt dobrze. Brakuje temu serialowi kilku rzeczy: dobrej, wciągającej fabuły i ciekawej mitologii (choć to w omawianym epizodzie się zmienia na lepsze), dobrych aktorów (tych można policzyć na palcach jednej ręki i wszyscy zdają się być tylko w milicji) i ciekawych scenografii/plenerów itd.
     Odcinek ósmy pierwszego sezonu debiutującego "Revolution" zmienia trochę z tych rzeczy na lepsze. Przede wszystkim - fabuła jest szybsza. Mamy więcej akcji, bo nasza dzielna 'drużyna' natyka się na przeszkodę w postaci sierżanta Straussera. To człowiek tak poryty, że sam Miles mówi "Gdy byłem generałem milicji, jedyną osobą której się bałem był Strausser". I rzeczywiście szaleństwo widać, ale też jest pasja i obłąkane oddanie sprawie gen. Monroe. Co więcej, sierżant nie cofnie się przed niczym i jest bardzo sprytny w swoich działaniach przeciw drużynie pierścienia....ekhem.... wisiorka znaczy się ;) W każdym razie, ekipa nie może przekroczyć rzeki, musi szukać innego sposobu na przedostanie się w okolice Philadelphii. Natkną się też na młodszą siostrę Nory. W tym epizodzie retrospekcje opowiadają właśnie historię sióstr, o tym jak musiały same sobie radzić w okrutnym świecie bez Rodziców. Charlie robi się jakby mniej denerwująca, choć wciąż jest najgorszą postacią całej drużyny. Aaron stał się interesującym bohaterem, ważnym członkiem zespołu. Drugim, pomocniczym jakby, wątkiem jest kapitan Neville, który musi zabiegać o względy Sebastiana Monroe po tym jak jego syn próbował pomagać Charlie. Te parę scen jeszcze lepiej buduje postać graną przez Giancarlo Esposito. Najlepsze jednak, że dostajemy w tym odcinku sporą porcję mitologii, związaną m.in. z Grace przetrzymywaną przez tajemniczego agenta, a także z Rachel, którą 'Bass' zmusza do konstruowania tajemniczego urządzenia (domyślać się należy, że takiego co wytwarza prąd). Dzięki całej serii wątków epizod wybija się ponad średnią i jest jak dotąd jednym z najlepszych w sezonie.
     Nie sposób nie napisać paru słów o Davidzie Muenier. Gra on wspomnianego sierż. Straussera. Robi z niego kolejną interesującą i barwną postać w milicji. Szkoda tylko, że o ile milicja jest wprost przypakowana charakterami magnetycznymi (Monroe, Neville, Strausser no i Baker), to drużyna Milesa jest co najwyżej średniawa. Bo poza wymienionym wujkiem (w którego wciela się Billy Burke) i ew. Aaronem (Zak Orth) nikt nie zasługuje ani nie zasługiwał wcześniej nawet na pozytywną wzmiankę.
    Podsumowując, 8. odcinek jest całkiem dobry. Zaryzykuję stwierdzenie, że dzięki dynamicznej fabule, sporej części "mitologii" i nowej postaci Straussera, byłby to najlepszy jak dotąd epizod. Ocena więc, 8,5/10.

środa, 14 listopada 2012

Fringe s05e06 - "Through The Looking Glass And What Walter Found There"

 
      Poprzednie dwa odcinki Fringe były na prawdę bardzo dobre. Pomimo, iż obecny sezon ma inny feeling niż poprzednie - odnoszę wrażenie, że Twórcy bardziej skupiają się na doprowadzeniu historii do końca i wyjaśnieniu podstawowych pytań niż na wyjaśnianiu wszystkich drobnych 'kruczków' jakie przez lata narosły i procentowałyby gdyby serial toczył się normalnym stabilnym torem. W każdym razie, w mojej opinii Fringe ma nadal wiele do zaoferowania. Dobitnie pokazuje to aktualny epizod.
     Fabuła zaczyna się od tego, że Walter znika gdzieś z laboratorium. Olivia i Peter nigdzie nie są w stanie go znaleźć. Stary Bishop wyciągnął bowiem w nocy jedną z kaset z bursztynu. W niej był podany adres mieszkania, w którym jest schowany "kluczowy element" planu zniszczenia obserwatorów. Najlepsze jednak w tym wszystkim jest to, że ten element schowany jest w "kieszeni" pomiędzy światami. Walter wraz ze swym tajemniczym pomocnikiem - Donaldem - stworzyli kieszeń międzywymiarową, rządzącą się swoimi własnymi prawami fizyki. Mogli być pewni, że obserwatorzy nie będą w stanie wykryć tego rodzaju schowka. Zatem, w najnowszym odcinku możemy śledzić losy Waltera w tym dziwnym uniwersum. Dodatkowo, sprawy się komplikują gdy dotrze tam Peter wraz z Olivią i Astrid. Odcinek stawia parę nowych pytań, m.in. o personę tajemniczego Donalda, czy też nawiązuje do sezonu 1, do tajemniczych glifów, które możemy w każdym epizodzie oglądać. Sporo jest właśnie różnych smaczków, ogólnie epizod dobrze rokuje, zwłaszcza końcówką. Można żywić nadzieję, że pomimo stawiania wciąż nowych pytań, uzyskamy odpowiedzi na te kluczowe dla całego serialu. Ja wierzę, że tak będzie!
     Technicznie tym razem warto wspomnieć o świetnej scenografii tego świata "za lustrem". Dziwne korytarze, sufity będące podłogą, tajemnicze drzwi. Wszystko przypomina bajkę o Alicji w Krainie Czarów (epizod w dużej mierze się inspirował tą opowieścią). Nie da się ukryć też w jakimś stopniu inspiracją Matrixem, korytarze, podobni do siebie obserwatorzy i 'wybraniec' w postaci Petera. Myślę, że to jeden z tych odcinków serialu, które zapadną w pamięć na dłużej. In plus zaliczę kolejne odważne sceny pokazujące rzeczywiście rok 2036, hologramy itp. Twórcy potrafią tworzyć właściwy klimat. Dziwne, że blockbuster kinowy "Looper", z nieporównanie większym budżetem, tego nie potrafił...
     Podsumowując, kolejny b. dobry Fringe. Szkoda, że serial się już kończy, bo niestety więcej s-f tego poziomu w dzisiejszych czasach póki co nie uświadczysz :(  , oceniam na 9,5/10.

wtorek, 13 listopada 2012

Person of Interest s02e06 - "The High Road"



       W poprzednim tygodniu Person of Interest był wręcz modelowy!! 5. epizod był bliski ideału - świetna 'sprawa tygodnia' przemieszana z kilkoma wracającymi wątkami z poprzedniego sezonu, genialne dialogi i aktorstwo głównych odtwórców ról, do tego dobrze dobrane tempo całości, nie pozwoliło na nudę ani przez sekundę. Tamten odcinek stawiałbym w rzędzie z kilkoma z s1 jako wzorcowy dla PoI , do wciągania nowicjuszy w ten fascynujący serial.
      Po tak wysoko zawieszonej poprzeczce byłem ciekaw jak będzie tym razem. I generalnie nie zawiodłem się zbytnio. Wprawdzie nie jest już aż tak epicko, czepiłbym się paru wtórnych w stosunku do poprzednika rzeczy, ale nadal było ciekawie i też uznaję 6. odcinek za bardzo dobry. Maszyna daje namiary na głowę spokojnej rodziny żyjącej na przedmieściach 'Big Apple'. Kochające się małżeństwo + dobrze wychowująca się córka, nic nie sprawiało wrażenia żeby coś temu związkowi groziło. A jednak - jak się okazuje Tatuś ma mroczną przeszłość - był złodziejem, jednym z najlepszych w swym fachu "łamaczy sejfów". Ze słuchu potrafił otworzyć każdy sejf. 15 lat temu postanowił zerwać z tym 'sportem' i wystawił kumpli do wiatru. Ci chcą się teraz zemścić. Żeby było ciekawiej, Reese miałby problem z inwigilacją spokojnej rodziny. Dlatego, dla ułatwienia, wprowadza się do domu naprzeciwko, wraz z Zoe - udającą w tym odcinku jego żonę. Starają się zyskać względy obserwowanej familii i dyskretnie ich chronią. Sam epizod przypomina w niektórych momentach to co już widzieliśmy w PoI ostatnio - znów mamy postawienie Reese w obcej dla niego sytuacji, musi udawać spokojnego i przykładnego męża. Mam nadzieję, że nie będzie to teraz standardem w każdym epizodzie: Reese nie jadł nigdy placków na śniadanie, w tym tygodniu zje placki, Reese nie grał nigdy w koszykówkę, w tym tygodniu gra w NBA itp. To jest dobry strzał na 1-2 odcinki, jeśli zrobią z tego zagrania standard to się szybko znudzi. Poza tym zarzutów większych do fabuły nie mam, była dobra jak zawsze. Retrospekcje tym razem również interesujące, bo mamy okazję śledzić część pierwszych testów Maszyny.
      Aktorsko, Finch i Reese jak zawsze porywają swoimi dialogami i przekomarzeniami. Inna sprawa, że niektóre teksty Johna już mi się czasem nudzą i odczuwam miejscami wtórność i w paru momentach wiedziałem co za chwilę bohater powie. In plus zaliczyłbym (....heheheh ;D.... ) żonę inwigilowanego  Grahama Wylera - Izzy (w jej roli Olivia Nikkanen - było na czym oko zawiesić).
Podsumowując, bardzo dobry epizod, solidna fabuła, jak zwykle wszystkie elementy grają, choć zabrakło dla mnie tej iskry, którą miał poprzedni, stąd "tylko" 9/10.

poniedziałek, 12 listopada 2012

American Horror Story s02e03 - "Nor'easter"

 
      Poprzedni odcinek był wprost genialny!! Mnogość wątków, jednocześnie ich solidne i sprytne poprowadzenie (mimo takiej ilości wszystko z sensem). Do tego aktorstwo na wysokim poziomie, świetne scenografie i klimatyczne udźwiękowienie. Czego chcieć więcej? :D W tym tygodniu może nie jest aż tak mocno, ale na pewno znów bardzo solidnie.
       Fabuła 3. epizodu pozwala widzom zapoznać się bardziej z siostrą Mary Eunice. Po przemianie z poprzedniego razu chyba dla wszystkich jest jasne, że siostrzyczka nie jest już sobą :) Tym lepiej dla scenariusza. Widać, że akcja dopiero rusza z kopyta, a już jest ciekawie. Ciekawa przy tym jest przemiana dr Ardena, który - dotąd pruderyjny do bólu - nagle stanie się kimś zgoła odwrotnym. W sumie to akurat było do przewidzenia, kwestią czasu było kiedy się to wydarzy. Siostrę Jude nawiedzają demony własnej alkoholowej przeszłości. Wśród pacjentów za to, możemy obserwować wątek ucieczki kilkorga z nich w trakcie seansu filmowego. Wieczór z filmem urządzony został po to, żeby łatwiej zapanować nad przerażonymi chorymi ludźmi w trakcie burzy jaka się rozpętała nad szpitalem. Tę parę głównych postaci postanawia wykorzystać do ucieczki. Znów kolejna okazja, żeby przy tym rozwinąć kilka charakterów. No i dostajemy przy okazji wgląd w tajemnicze potwory czające się w lesie. Ogółem konstrukcja epizodu jest bardzo fajna, umiejętnie balansuje między pełnymi napięcia scenami rodem z horroru, a rozerotyzowanymi fragmentami z dr Ardenem czy Shelley.
     Aktorsko jest, jak od początku s2, bardzo mocno! Aż ciężko wymieniać, ale zdecydowanie przoduje dwójka: Jessika Lange (Siostra Jude) i James Cromwell (dr Arden). Od aktualnego epizodu pazur pokazuje też Lily Rabe. Granie opętanej przez Szatana zakonnicy wychodzi jej fenomenalnie!! Reszta obsady też na wysokim poziomie. O tym niech świadczy to, że błyskotliwy Zachary Quinto nie jest na ten moment nawet w top 5 najlepszych aktorów tego sezonu!!
     Technicznie, warto zwrócić uwagę na grę kamery. Montaż i odpowiednie kadrowanie wzmagają atmosferę grozy i tajemniczości. Przede wszystkim przy stosowaniu niesztampowych ujęć, nierównym tempie montażu i przy ciemnej kolorystyce scen.
     Podsumowując, AHS w drugim sezonie osiąga na prawdę wyżyny, niedostępne wcześniej dla tego serialu, nie spodziewałem się, że z niezłej ciekawostki w trakcie s1 przemieni się w jeden z lepszych seriali ostatnich lat! Ocena: 9/10

niedziela, 11 listopada 2012

Supernatural s08e06 - "Southern Comfort"



      Po ostatnim odcinku, który (w teorii) miał posunąć główną fabułę do przodu - poznaliśmy wtedy losy Deana i Benny'ego w czyśćcu, było też trochę Castiela - przychodzi czas znów na 1-odcinkowiec. Ale całkiem przyzwoity, bo wraca Garth :)
     Scenariusz epizodu opisuje przygodę braci Winchester, którzy jadą badać sprawę tajemniczego morderstwa. W spokojnym wieloletnim małżeństwie, nagle żona wraca z zakupów i zabija męża. Następnie, już w szpitalu, twierdzi że nic z tego nie pamięta... Ponieważ prorok Kevin zapadł się pod ziemię, to trzeba coś robić i tak w miasteczku pojawiają się Dean z Samem. Ale na miejscu staje się jasne, że ktoś ich uprzedził, jakiś inny łowca. W ubraniu szeryfa z teksasu ich oczom ukazuje się dawno nie widziany Garth. Posiada on część pamiątek po Bobbym i niejako przejął jego schedę... Wraz z Winchesterami we trójkę rozwiązują zagadkę. Prawdopodobnie chodzi o ducha zemsty, gdyż osoba opętana zawsze zabija kogoś, do kogo żywi w głębi jakąś urazę. Konstrukcja typowa dla supernaturalowych procedurali, całkiem świeży odcinek muszę przyznać. No i powrót znajomego z poprzednich sezonów przynosi nieco dobrego klimatu. In minus zaliczę wątek relacji między braćmi, gdyż coraz bardziej się od siebie oddalają. Poróżnił ich wampir Benny, którego Sam najchętniej widziałby martwego, a Dean chce go bronić, bo uważa za swego przyjaciela. Szczerze, bracia są w moim mniemaniu takimi dwiema jęczącymi ciotami od ponad 2 sezonów już i niestety nie wpływa to korzystnie na fabułę, jest na dłuższą metę nudne i niepotrzebnie zagęszczana jest atmosfera. Supernatural zawsze ceniłem sobie za lekkość i odkąd Dean i Sam mają do siebie jakieś urazy to zrobiło się smętnie. In plus na pewno trzeba podać fakt retrospekcji o tym jak to młodszy Winchester zapoznał Amelię.
    Podsumowując, odcinek niezły, trochę jest tego klimatu z dawnych sezonów, Garth wprowadza nieco powietrza, ale to tak jednorazowo tylko... Ocenię więc na 7,5/10.

sobota, 10 listopada 2012

Arrow s01e05 - "Damaged"


      Arrow od początku balansuje na pograniczu komiksu i realizmu. Piąty odcinek jest tego idealnym przykładem. Z jednej strony fabuła skupia się na procesie Queena i na jego próbach udowodnienia niewinności. Z drugiej zaś, mamy retrospekcje, a w nich Oliver złapany przez tajemniczych żołnierzy i torturowany m.in. przez Deathstroke'a.
     Po zaskakującym finale 4. epizodu, główny bohater znajduje się w opałach. Został schwytany i na podstawie zapisu z kamer (z akcji w budynku z Deadshotem) chcą oskarżyć go o bycie zamaskowanym mordercą. Sprawę komplikuje fakt, iż oficerem prowadzącym śledztwo jest ojciec Laurel - detektyw Quentin Lance. Młody Queen postanawia zagrać w ryzykowny sposób - prosi aby to właśnie córka detektywa była jego obrońcą w trakcie procesu. Jednocześnie Oliver próbuje zorganizować kogoś, kto zastąpiłby 'Arrowa', przy okazji oczyszczając młodego milionera z wszelkich zarzutów. Mam wrażenie, że tym razem przewodnią myślą Twórców była chęć rozwinięcia i pogłębienia relacji Queena z rodziną. Parę spraw się ciekawie komplikuje. Równie interesująco prezentują się retrospekcje z wyspy. Przyszły 'Arrow' musi nauczyć się polować by żyć. Niestety w lesie trafia w pułapkę i zostaje schwytany przez tajemniczy oddział wojskowych. W ich obozie jest przesłuchiwany i torturowany. Dziwny Azjata, który do tej pory był tylko swego rodzaju mentorem, musi przyjść z odsieczą. Co z tego wyniknie ? :P Ano, myślę że na pewno flashbacki staną się jeszcze ciekawsze.
     Aktorsko, cała obsada gra równo. Warto jednak wyróżnić  Paula Blackthorne'a (det. Lance). Jego bohater nie jest zwykłym, prostym gliną. Ma dość wykrystalizowane poglądy, jest praworządny, ale też widzę w nim potencjał do zmiany nastawienia. Coraz więcej mamy wątków z Moirą w roli głównej, co też wpłynie korzystnie na pewno na tę osobę i będzie z aktorskiego punktu ciekawe.
     Podsumowując, kolejny dobry odcinek, choć nie aż tak rewelacyjny jak niektóre poprzednie. Mimo to, odczuwam że jest on ważny dla fabuły przyszłych epizodów. Oceniam na 8/10.

Revolution s01e07 - "The Children's Crusade"


        Revolution być może nie powala, ale też dnem totalnym nie jest. Ot, taki serial do pooglądania z braku lepszych pozycji. W siódmym odcinku tematem przewodnim jest los dzieci w świecie bez prądu. Ekipa Milesa podąża w kierunku Philadelphii. Po drodze natykają się na kolumnę milicji, wiozącą jakiegoś więźnia w wieku Danny'ego. Po schowaniu się i krótkiej obserwacji ruszyli dalej. Nie uszli zbyt dużej odległości, gdyż zostali okrążeni i rozbrojeni....przez bandę dzieciaków, z których najstarszy miał z 16 lat. W tym momencie fabuły poznajemy łzawą historyjkę dzieci, które schowały się w piwnicy podczas gdy ich rodziców wymordowała milicja. Po całym zdarzeniu latami najstarsze opiekowały się młodszymi. Przywódcę grupy - Petera - ostatnio przechwycił patrol milicji, to ich widziała grupa Milesa. Młodszy brat lidera, Michael, koniecznie chce wyruszyć na odsiecz. Miles targany wyrzutami sumienia (to za jego kadencji dzieciaki zostały osierocone) oraz wiecznym jęczeniem Charlie, postanawia coś zrobić. Cała grupa (w tym kilka starszych dzieci) wyrusza w pościg za milicją. Docierają do więzienia-statku, gdzie młodzież jest indoktrynowana i przekształcana w posłusznych żołnierzy. Co było dalej ? Nie będę się rozpisywał, ale powiedzmy że Twórcy próbowali wprowadzić trochę zamieszania w grupie. Plusem epizodu jest to, że coraz więcej dowiadujemy się o tajemniczych wisiorkach z energią, a także - z retrospekcji - o samej Rachel i tym jak stworzono technologię do wywoływania 'blackoutów' . Generalnie mam mieszane uczucia i trochę mi brakuje jakiegoś mocniejszego mitologicznie odcinka. Na razie ślamazarnie to idzie wszystko, trochę za mało wciąż mitologii, no i główne postaci kobiece są jakieś takie słabe :/ Nora jest nijaka, prawie się nie odzywa, a Charlie wkurwia chyba wszystkich (sądząc z komentarzy w internecie) Nawet Miles już zaczyna działać na nerwy. Początkowo mi się podobał, ale jakoś mam wrażenie że łamie się i robi się z niego taka sama pipa jak z Charlie. Aaron za to coraz bardziej mi się podoba jako postać, zaczyna brać odpowiedzialność w swoje ręce i dobrze mu idzie.
       Mam ogólnie wrażenie że nie ma do końca pomysłu na ten pierwszy sezon i tak się wałęsają od miejsca do miejsca. Ciekawie się zapowiada wątek talizmanów i Rachel. Ogółem postaci w milicji są aż zbytnio przegięte, sama dobra obsada i ludzie z krwi i kości - o niebo ciekawsi niż ekipa wędrująca lasami. Podsumowując, wystawiłbym notę 7/10, można było popatrzeć i wystarczy to żebym nadal oglądał kolejne odsłony ale szału nie ma :/

czwartek, 8 listopada 2012

American Horror Story s02e02 - "Tricks and Treats"


     Po świetnym i klimatycznym wprowadzeniu byłem ciekaw, czy sezon drugi utrzyma tak wysoki poziom w kolejnym epizodzie. No i nie zawiodłem się!! Zaryzykuję stwierdzenie, że omawiany w niniejszej recenzji to jeden z lepszych odcinków tego serialu w ogóle! O ile nie najlepszy! Mamy tu istną mieszankę wielu różnych wątków, ale tak świetnie złożoną, że epizod oglądało się wprost wybornie.
    Fabuła początkowo podąża za wydarzeniami z pierwszych minut pilota. Widzimy jak młoda kobieta z poprzedniego odcinka ucieka przed mordercą w ruinach szpitala. Jej małżonek leży w kałuży krwi. W momencie gdy brunetka chowa się do pomieszczenia, akcja zostanie przeniesiona 40 lat wstecz. Z powodu uwięzienia Lany Winters jej przyjaciółka rozpacza. Nocą ktoś wchodzi do jej domu i ją morduje. W domu obłąkanych z kolei  szykuje się ucieczka. Lana po elektrowstrząsach ma problemy z pamięcią, toteż zapisuje wszystko na karteczkach. Wraz z Grace chcą uciec tunelem. Dołączyć chce do nich też Kit, na co dziennikarka nie chce przystać, bo uważa go za mordercę. Najciekawszą częścią fabuły jednak jest przypadek Jeda Pottera. Chłopak zostaje przywieziony przez rodziców, którzy uważają go za opętanego. Jednocześnie do szpitala trafia psychiatra sądowy dr. Oliver Thredson. W ten sposób wprowadzona zostaje postać Zacharego Quinto - kolejna ciekawa w jego filmografii. Do placówki wzywają egzorcystę. Scena egzorcyzmów zdecydowanie zapada w pamięć! Młody Devon Graye, grający opętanego pokazał na co go stać, brawa! Innym ciekawym wątkiem jest dziwna relacja łącząca dr. Ardena z młodą zakonnicą Mary Eunice. Wydarzenia z tego epizodu na pewno zmienią charakter tego co ich łączy, cokolwiek to jest. Dr. Arden sprawia wrażenie psychopaty i faktycznie możemy naocznie się przekonać w tym odcinku że nim jest. Jest też okazja podejrzeć zaskakującą przeszłość siostry Jude. Więcej z fabuły nie zdradzę :P Szkoda zabierać tę przyjemność. Mnogość wątków, a jednocześnie ich sensowne umiejscowienie, wszystko to sprawa że na prawdę serial wzbił się na wyżyny twórcze. Świetnie poznajemy niektóre postaci z ich mrocznej strony, oby więcej takich scen i takich pomysłów na fabułę!
     Aktorsko, aż ciężko zliczyć, więc powiem że tym razem cała ekipa jest godna pochwały!! Każdy tworzy charakter z krwi i kości. Każdy jest inny. Jednocześnie niektórzy na prawdę dostali trudne role i radzą sobie z nimi oskarowo wręcz (Devon Graye, wprawdzie to niby postać drugoplanowa, czy wręcz trzecioplanowa ale jaka! no i Jessika Lange, James Cromwell itd.)
Podsumowując, polecam obejrzeć!! Co tu dużo mówić: 10/10

Fringe s05e05 - "An Origin Story"


      Po świetnym zakończeniu poprzedniego odcinka Fringe należało się spodziewać, że akcja nabierze rumieńców. W końcu śmierć ledwo co wprowadzonej do serialu Etty, a właściwie Henrietty - córki Petera i Olivii - musi odbić się na postaciach. (Bo dla widzów na pewno było to nie lada szokiem!) I rzeczywiście - tak się dzieje. Łącznie z omawianym, do końca pozostało 9 epizodów. Oby każdy z nich był co najmniej na poziomie zeszłotygodniowego jak i aktualnego.
      Myślę, że to jasne iż głównym motorem napędowym tego odcinka jest śmierć Etty. Zarówno Olivia jak i Peter, każde na swój sposób musi sobie radzić z drugą już w sumie stratą córki. Walterowi też nie jest lekko. Zgodnie z zapowiedziami, scenariusz "An Origin Story" pokazuje jak zrozpaczeni rodzice próbują sobie radzić ze śmiercią dziecka - Olivia zamyka się w sobie, widać że nie ma sił żeby cokolwiek robić, ale stara się być twardą. Peter z kolei, staje się zdeterminowany by pokonać obserwatorów. Tę determinację przekuwa w czyn. Okazuje się, że Obserwatorzy wytwarzają tunele czasoprzestrzenne, którymi z przyszłości sprowadzają materiały do budowy systemu wprowadzania CO2 do powietrza. System budowany jest w Central Parku. Ruch oporu pochwycił jednego z "łysych" i trzyma go w zamknięciu. Dodatkowo w ich ręce trafia dziwne urządzenie, którym da się wytworzyć tunel. Zgłaszają się z tym do Petera i Olivii. Podczas gdy Walter i Astrid koncentrują się na wydobywaniu kolejnych taśm w laboratorium, Peter składa części urządzenia z "pomocą" obserwatora. Zrozpaczonemu ojcu wydaje się, iż będzie w stanie rozpoznać reakcje emocjonalne umęczonego więźnia, dzięki czemu złoży poprawnie skomplikowaną kostkę. Co dziwne, udaje się to. Prowadzi to do pierwszej poważnej akcji ruchu oporu - chcą przerwać tunel, gdyż to spowoduje powstanie czarnej dziury po drugiej stronie (czyli w XXVII wieku). Czy to im się uda? To trzeba samemu zobaczyć :) Zdradzę tylko, że to ciekawy epizod, obfity w różne drobiazgi, na bazie których już zaczęły powstawać różne domysły i ciekaw jestem czy się sprawdzą. Przyznam, że końcówka mnie bardzo zaskoczyła, nie spodziewałem się, że teorie fanów po finale 3. sezonu zostaną wprowadzone w ten sposób ;)
      Aktorsko, był to niewątpliwie popis dwóch głównych ról: Joshuy Jacksona i Anny Torv. Nie od dziś wiemy, że to świetni aktorzy, ale tym razem mogliśmy poznać ich znów z obcej do tej pory strony. Myślę jednak że wątek rozpaczy dopiero się rozkręci jeszcze, zważywszy na końcówkę. Wydaje się, że Peter i Olivia zbliżą się do siebie, pomimo śmierci Etty, ale czy na pewno ?
      Podsumowując, odcinek mi się podobał. Może zarzuciłbym parę drobnych uwag, bo zauważyłem w trakcie pewne nieścisłości, niektóre rzeczy były jakby najpierw robione, a dopiero później tłumaczone, dziwnie to wypadało. Ale ogółem oceniam bardzo pozytywnie 8,5/10.

wtorek, 6 listopada 2012

Person of Interest s02e05 - "Bury the Lede"


    Piąta odsłona drugiego sezonu Person of Interest to bodaj najlepszy odcinek jak dotąd z s2 !! Świetny wątek główny + jak zwykle znakomite aktorstwo. Jest też tradycyjny powrót wątków z poprzedniego sezonu.
    Główną osią scenariusza jest osoba dziennikarki - Maxine. Stara się ona wszędzie doszukać prawdy, ma swoje wtyki w FBI, w policji, a także próbuje pozyskiwać informacje nawet wśród mafii. Początek epizodu to istne trzęsienie ziemi - FBI aresztuje bardzo dużo policjantów podejrzanych o działanie w HR - zorganizowanej grupie skorumpowanych glin. Maxine dostaje cynk, że nie aresztowano jeszcze szefa HR, niejakiego Christophera Zambrano. Jednocześnie Maszyna podaje numer właśnie pani dziennikarki. Reese i Finch muszą ją śledzić i ewentualnie ochronić. Problemem jest jej wścibstwo i obsesja na punkcie "człowieka w garniturze". John nie może więc zbyt blisko podejść. Jak chronić kobietę tak by się nie domyśliła ?? :D Harold uknuł iście szatański plan! Umówił Johna na randkę z Maxine!! :) To była na prawdę świetna scena, no i niespodziewanie ktoś jeszcze się tam pojawia. Nadgorliwa dziennikarka publikuje swoje domysły co do Zambrano, czym podpisuje na niego wyrok. Niestety nie udaje się go ocalić, a jeszcze na dokładkę okazuje się, że było to celowe zagranie ze strony, anonimowego wciąż, szefa HR. Na prawdę więcej niuansów fabuły już nie zdradzę ;) Warto obejrzeć samemu. Myślę osobiście, że postać Maxine jest bardzo perspektywiczna i powróci z pewnością jeszcze w przyszłości.
     W tym odcinku ewidentnie rozwalały elementy komediowe. Dialogi Fincha z Reesem były jednym z lepszych w obu sezonach licząc! :) Randka to raczej coś niespodziewanego w życiu byłego agenta CIA :D Poza tym coś iskrzyło między Johnem i Maxine, to już druga kobieta w tym sezonie, z którą ma takie relacje, ciekawe czy to wykorzystają Twórcy. Aktorsko więc, PoI wyrósł na prawdę na ścisłą czołówkę, porównywalną z Fringe.
     Może się powtórzę, ale warto obejrzeć ten odcinek. Solidna fabuła główna, masa odniesień do wątków z poprzedniego sezonu, świetne dialogi, dużo humoru na linii Finch-Reese no i zaskakujące zakończenie. Ocena: 10/10 !! :D

poniedziałek, 5 listopada 2012

Looper


Na początek chcę zaznaczyć, że będą SPOILERY !!! ;)

      A zatem, na "Loopera" czekałem od dawna. Z różnych względów... Jednym z nich na pewno był udział dwóch świetnych aktorów jakimi są Bruce Willis oraz Joseph Gordon-Levitt. Poza tym świetne noty, jakie zebrał ten film tym bardziej podnosiły moje oczekiwania. W kilku różnych opiniach czytałem, że to wręcz najlepszy film sci-fi od 10 czy nawet 20 lat !! 0_o Czytałem że rewolucja, że stworzono w zasadzie całe nowe uniwersum..... Średnie ocen z imdb, metacritic czy rottentomatoes nastrajały wręcz hurra-optymistycznie. Niestety - zawiodłem się :(
     Fabuła filmu opowiada o looperach. Są to zabójcy działający w latach 40tych XXI wieku, 30 lat później wynaleziono wehikuł czasu, ale stał się on z miejsca zabroniony. Mafie lat 70tych wykorzystują go jednak nielegalnie do wysyłania w przeszłość wszelkich osób, których chcą się pozbyć. Na miejscu te osoby są natychmiast zabijane przez tytułowych looperów. Ci mają z tego sztabki srebra lub złota. Główny bohater - Joe - trudni się właśnie tym fachem. Na początku poznajemy jak to wygląda: o określonej porze dnia podjeżdża, zabija, zgarnia sztabki przyklejone do pleców denata, pozbywa się ciała, a sztabki wymienia w swoistej "bazie" na kasę. W tym mniej więcej punkcie dowiadujemy się najważniejszej rzeczy. Skąd wzięła się nazwa "loopers" ? Przychodzi czas gdy dany jegomość rozwali przybysza z przyszłości, a na jego plecach będzie niezwykle spora ilość sztabek. Mówi się że facet zamknął pętlę. To znaczy - zlikwidował samego siebie. Od tej pory kończy zawód loopera i ma 30 lat spokoju... Fabuła samego filmu rozpędza się od momentu, gdy na polu przed Joe (nazwijmy go JGL od inicjałów aktora) ląduje ... on sam w starszej wersji (BW od inicjałów aktora, tak będzie łatwiej). BW obezwładnia młodszego siebie i ucieka. JGL ma problem, duży problem! Ścigają go jego mocodawcy (m.in. przybyły z przyszłości szef looperów - ojcował młodemu Joe; to Abe którego zagrał Jeff Daniels), on sam musi ścigać starszego siebie. BW ścigają za to wszyscy bez wyjątku. W tym momencie poznajemy w telegraficznym 2-minutowym skrócie jak wyglądało życie z perspektywy starego Joe, czyli BW. Zamknął swoją pętlę, zgarnął kasę, wyjechał do Chin, poznał uroczą Chinkę, aż złapała go żydowska mafia (bez kitu !!! kolesie na czarno w kapeluszach żydowskich, tylko pejsów brakowało !! :D ), żonę zabili i chcieli wysłać staruszka w przeszłość. Temu udało się wyswobodzić i sam siebie wysłał specjalnie. Resztę historii znamy, uciekł... Po co to wszystko?? Ano po to, że w przyszłości pojawił się niejaki 'Rainmaker' - koleś co za punkt honoru postawił sobie eliminację looperów, stąd tyle zamkniętych pętli ostatnio. W ramach ucieczki przed wszystkimi, BW zamierza zlikwidować potencjalną trójkę dzieci (posiada dane urodzenia), bo któreś z nich to Rainmaker. Następuje fajna scena gdy stary Joe spotyka młodego, w ich (jego?) ulubionej knajpie. To w sumie jeden z mocniejszych punktów tego dziwnego filmu. Szkoda, że dialog jest dość krótki i jako jedyny taki występuje w zasadzie, więcej interakcji tego rodzaju już nie uświadczyliśmy. JGL dostaje dane jednego z dzieciaków. Uciekając przed swoimi byłymi kumplami, trafia na farmę. Tam mieszka samotna matka - Sara (w jej roli Emily Blunt) z synkiem 7-letnim Cidem.


      W tym momencie, jak dla mnie, kończy się ciekawsza część filmu, czyli jakoś w 40% trwania. Potem jest już smętne pierdzenie niestety. Cały czas oglądamy JGL na farmie. Ten rzecz jasna zdobywa zaufanie matki, poznaje smutną historię jej i jej synka. Tu jeden ze zgrzytów. Po jakichś 2 dniach znajomości Sara ot tak zaczyna się wieczorkiem w łóżku macać po udach, wiadomo co zaraz będzie (fap fap fap....w końcu chusteczki koło łóżka są nie bez powodu :P ) ale postanawia - za pomocą zabawki do komunikacji na odległość - wezwać do siebie JGL. Gdy ten wchodzi, bezceremonialnie rzuca się na niego i się z nim pieprzy. Scena niemal tak kretyńska jak prysznic w "Skyfallu" (niemal! NIEMAL !! ale nie aż tak !! :P pozdro Coeniasty! ;D ) Ja rozumiem, że zapuszczona i wygłodzona, ale no bez przegięcia, że rzuca się z jęzorem na kolesia-przybłędę którego zna od 2 dni. W każdym razie - jej dzieciak bardzo fajny, miły i inteligentny nad wyraz (elektronikę lepiej ode mnie ogarnia xD ). Z biegiem fabuły okazuje się, że Cid jest potężnym telekinetykiem (w 2044 roku 10% ludzkości potrafi przesuwać przedmioty umysłem), czemu dowód daje w scenie gdy praktycznie wysadził wnętrze domu, rozsmarowując na ścianie zbira nasłanego przez Abe'a na młodego Joe. To kolejny zgrzyt. Co ja kurwa oglądam ? X-men origins: Magneto ??? Nie!! To po kiego grzyba ten wątek ? Nie wiem. Mniej więcej w tym samym czasie BW ucieka cały czas. Oglądamy jakieś urywki jak się przedziera przez miasto, ale w sumie niewiele widać.Podejmuje próbę zabicia pozostałej dwójki dzieciaków i zostaje przy tym złapany. Tu kolejny zgrzyt. Uwalnia się w stylu jak z "Expendables" - normalnie rozwala sobie dwóch typów, nie przeszkadza że w korytarzu obok jest ich dalszych 32, zdąża spokojnie do magazynu z bronią po czym z palcem trzymającym spust i pieśnią na ustach wychodzi sobie ot tak w miasto! Wyrezał przy tym m.in. Abe'a. Tu wielka szkoda, bo była postać młodego popychadła grupy - Kid Blue i aż prosiło się, żeby się okazało, że to w przyszłości będzie Abe ale nic z tego, Twórcy scenariusza byli za głupi na taki smaczek.


     W sumie w tym punkcie filmu tak niewiele się dzieje, że przejdę do finału. BW dociera bowiem na farmę i próbuje rozwalić chłopca. JGL podejmuje decyzję żeby ratować Cida przed mroczną przyszłością jako Rainmakera i zabija sam siebie, czym powoduje zniknięcie BW i ratunek dla dziecka. Generalnie fabuła jest niezła jeśli chodzi o sam pomysł z looperami. Ale wykonanie jest fatalne!! Od połowy filmu nie dzieje się już praktycznie nic! Odnosi się wrażenie, że gdzieś tam, obok, dzieje się dużo ciekawsza historia, a my dostajemy z niej skrawki, te gorsze w dodatku. Z podróżami w czasie trzeba uważać, co widać po tym filmie. Jest nielogicznie, bo cokolwiek się dzieje w 2044 r powinno wpływać na przyszłość. I niby wpływa, niby się tam miesza w głowie BW, ale słabo to wychodzi. Nie ma pętli czasowych, a jak są to dosłownie zasady tych pętli takie jak wygodnie w danym momencie twórcom. Wątek telekinezy przesadzony i niepotrzebny do klimatów filmu. Do tego różne babole typu sztabki raz są srebrne raz złote, a JGL przehandlował je chyba z 5 razy w trakcie całej historii. Ogółem jednak mówię, sam pomysł był spoko, parę scen fajnych, wprowadzenie bardzo dobre, niestety od połowy dupa więc już za fabułę wysokiej oceny dać nie mogę.
     Aktorstwo za to było wysokiej klasy. Zwłaszcza Joseph Gordon Levitt zagrał obłędnie. Przyjął mimikę Bruce'a Willisa, dosłownie stał się nim, tylko młodszym. Bruce na swoim dobrym poziomie, choć trochę pizdę z niego zrobili, miękką faję. Zwłaszcza jak beczał pod mostem że dziecko zabić musiał, a przecież niby taki twardy looper z niego, WTF ?! Chłopiec w roli Cida - Pierce Gagnon - szacun!! Super zagrał tego dzieciaka, na prawdę zapadł w pamięć, zwłaszcza że to tak na prawdę dziecko jeszcze a nie świadomy aktor. Tym bardziej brawa za tak dobrą rolę! Emily Blunt też miała co pokazać (i nie tylko zgrabne i opalone, gładkie uda mam na myśli ;D ). Fajny był występ Jeffa Danielsa, szkoda że tak mało jego postaci mieliśmy...


     Technicznie dobry film, ale uczepiłbym się kilku rzeczy. Po pierwsze, skoro robimy film w przyszłości i to takiej stosunkowo dalszej, to 2044 r powinien wyglądać jak 2044 r !!! a nie jak lata 80 XX wieku 0_o Widać tu było ucieczkę przed kosztami produkcji, skoro jakieś 65% filmu toczy się na farmie i polu trzciny :P (Już taki Fringe o wiele lepiej pokazuje przyszłość - 2036 rok) Twórcy sami sobie dali ogromną szansę na pokazanie przyszłości i jej rozwoju przez 30 lat. Przedstawiając życie starszego Joe pokazywali Josepha Gordona-Levitta coraz bardziej podobnego do Bruce'a Willisa. (super charakteryzacja!) Równocześnie były ciekawe tła, ciekawe miejsca. W sumie zmarnowane sceny, bo po trailerach to właśnie na to liczyłem, na przeistoczenie się JGL w BW, niestety nie dane mi było się tym nacieszyć długo. Dodam, że obraz był ciemny w filmie, mocno podkręcone kontrasty. Mam jednak wrażenie, że mógł być problem projektora lub samej taśmy. W jednej ze scen był przeskok jasności!!! dosłownie ewidentny skok jasności, niby młody Joe się budził ze snu na jawie, więc może to specjalny zabieg, ale to wyglądało na taką jasność taśmy całej a nie światło słońca czy coś w tym stylu :/ Na obronę pochwalę montaż i dobór udźwiękowienia w paru momentach. Poza tym praca kamery była ciekawa, zwłaszcza w scenach gdy oglądaliśmy na ekranie razem obu Joe.
     Podsumowując, na pewno Looper nie jest filmem s-f dekady!! Taka Incepcja zmiata go z powierzchni ziemi! Nie rozumiem hurra-optymizmu i aż tak wysokich not. Pomysł był b. dobry, ale parę rzeczy nie wypaliło: nieskładna i nudna fabuła, pełna dziur. Ucieczka od scenografii i CGI pokazujących przyszłość, brak "czucia" uniwersum. Nie można za to narzekać na aktorstwo, które jest na bardzo wysokim poziomie. Sumarycznie, dałbym ocenę 7/10 - warto zobaczyć aczkolwiek nie jest to obowiązkowe ;)


niedziela, 4 listopada 2012

Supernatural s08e05 - "Blood Brother"


     Po zeszłotygodniowym jednoodcinkowcu pora znów na główną oś fabuły. Tym razem mamy okazję dowiedzieć się co nie co nie tylko na temat Deana, jego pobytu w czyśćcu, ale też zajrzymy w przeszłość jego koleżki z "wielkiej ucieczki" - Benny'ego.
     W trakcie gdy bracia poszukują Kevina, do Deana dzwoni jego sojusznik z czyśćca - wampir Benny. Okazuje się, że wpadł w tarapaty. Wdał się w bójkę z kilkoma sługami swego stwórcy. W jej wyniku mocno ucierpiał i potrzebuje pomocy starszego z Winchesterów. Dean rzuca wszystko i wyrusza z ratunkiem. Sam nie jest tym zachwycony i pewnie wydarzenie będzie znów odbijało się czkawką w kolejnych odsłonach serialu. W każdym razie, na miejscu Benny wyjaśnia Winchesterowi, że zamierza wejść do jego siedziby zniszczyć swego stwórcę. Dean nie ma wyboru i musi mu w tym pomóc... Przy okazji dostajemy wiele retrospekcji z czyśćca. Widzimy jak wampir, człowiek oraz anioł (Castiel dołączył do paczki) stanowili zgrany team i powoli przemieszczali się w kierunku wyjścia z tamtego strasznego miejsca. Mimo początkowej wzajemnej niechęci, walka z Lewiatanami umocniła więź pomiędzy Cassem i Bennym. Jesteśmy też o krok bliżej informacji co stało się z aniołem, dlaczego nie udało mu się wydostać z czyśćca. Wracając do świata doczesnego, Benny i Dean - jak to naturalnie bywa w serialach - napotkali nieoczekiwane trudności. Wampir musi uporać się z własną przeszłością. Sumarycznie, dostajemy fabułę nieco ciekawszą niż poprzednio. Najważniejsze zdają się być retrospekcje, oczekuję jeszcze większej ilości w kolejnych epizodach.
Zdecydowanie rozwijana jest tu postać Benny'ego. Ty Olsson, który go gra, na pewno robi to z dobrym wyczuciem. Widać, że wampir po odrobinie korekt i rozwinięciu postaci - może stać się drugim Castielem. Na pewno aktor dałby radę, pytanie czy Twórcy przewidują taki rozwój wydarzeń?
     Podsumowując, 5. odcinek Supernaturala jest całkiem ciekawy. Na pewno (krótki bo krótki ale jednak) powrót Mishy Collinsa jest pozytywem. Mamy solidną porcję historii Deana w Czyśćcu i to też dobrze. Brakuje mi jednak troche tego 'czegoś' z s1-s5 ale to już nigdy nie wróci ;(  Sumarycznie, 8/10.

Arrow s01e04 - "An Innocent Man"


     Ogółem, po poprzednich 3 świetnych odcinkach przychodzi lekkie uspokojenie. Miałem wrażenie, że tym razem, gdy otwarto i ustabilizowano większość wątków, 4. epizod miał posłużyć jako typowy jednoodcinkowiec. Ale tylko pozornie! Mamy bowiem co najmniej jedno zaskakujące odkrycie związane z matką Olivera - Moirą Queen.
     Głowną osią scenariusza jest tytułowy niewinny człowiek. Oliver Queen odkrywa, że skazany na karę śmierci (która ma być lada dzień wykonana) Peter Declan mógł zostać wrobiony. Były szef jego zamordowanej żony bowiem, to Jason Brodeur - człowiek z listy w zeszyciku Olivera. Arrow stara się tak nakierować sprawę, żeby wspomóc Laurel w ponownym przyjrzeniu się dowodom zbrodni tak, żeby znaleźć jakiś kruczek, który można by wykorzystać do ratowania niewinnie oskarżonego. Równocześnie podjęto, niby to nieznaczący, wątek podsumowania finansowego w firmie Waltera. Okazuje się bowiem, że gdzieś z konta zniknęło 2,5 mln $. Moira Queen przyznała się, że to ona oddała te pieniądze na wsparcie jakiejś początkującej firmy. A co rzeczywiście się z tą kasą stało? Warto obejrzeć, żeby to zobaczyć. Ja się w każdym razie nie spodziewałem. Przez cały epizod przewija się wątek odmiany jaką przeszedł młody Queen na wyspie. Mamy retrospekcje, które pokazują jego pierwsze zabójstwo, z głodu. Został zmuszony zabić zwierzę, żeby zjeść. Myślę, że flashbacki jeszcze się rozwiną i może być tam coraz ciekawiej. Tym bardziej ciekawie jest w czasie teraźniejszym, gdyż - pomimo dobrego finału 'historii tygodnia' - odcinek kończy dość zaskakująca sytuacja, której się nie spodziewałem... A mamy też kontynuację wątku Diggsa, który już wie kto kryje się pod płaszczem Arrowa. Ogółem jednak, sam motyw przewodni epizodu był taki sobie, słabszy od zeszłotygodniowego. Jednak te poboczne części fabuły w dużej mierze uratowały odcinek. Niestety było też trochę bzdetów, np. Laurel, która z odległości 30 cm nie potrafi poznać swojego byłego bo ten ma na oczach zieloną farbkę, LOL !!! Trochę to zbyt naciągane, ale powiedzmy że Twórcy wybronili się końcówką epizodu, bo mają szansę dzięki niej wprowadzić drobne korekty do wyglądu postaci. Czy tak będzie ? (osobiście uważam, że nie) to się okaże....
     Aktorsko, coraz ciekawszą postacią staje się Diggs, a także tajemniczy Azjata z wyspy. Obaj mają szansę na interesujące wątki, zwłaszcza ten drugi myślę, że stanie się w przyszłości bardziej istotnym bohaterem. I tutaj te dwie postaci bym wyróżnił, reszty nie warto w sumie. Podsumowując, dałbym za 4. odcinek "Arrowa" solidne 7,5/10, ale głownie za poboczne wątki scenariusza, bo ten główny był trochę za cienki...

piątek, 2 listopada 2012

Abraham Lincoln: Vampire Hunter


     Postanowiłem ostatnio nadrobić kolejny z tegorocznych blockbusterów. Chodzi mianowicie o pseudo-historyczny horror z przyszłym 16. prezydentem USA polującym na wampiry. Nie spodziewałem się zbyt dużo po takim kinie, wiadomo że tego rodzaju filmy do ambitnych nie należą. Z drugiej zaś strony rzadko się zdarzają perełki w rodzaju "Cabin in the woods" , które w błyskotliwy sposób wyśmiewają wszelkie horrorowe cliche. Do tego rodzaju dzieł "Abraham Lincoln: pogromca wampirów" zdecydowanie jednak nie należy. Jest to typowy popcornowy średniak, przy którym wytwórnia musi wyjść "na plus".
     Fabuła filmu opiera się na kuriozalnej historii. Otóż, młody Abraham Lincoln (czy też raczej jego rodzina) podpada lokalnemu wampirowi Jackowi Bartsowi. Ten nocą zakrada się i zabija matkę przyszłego prezydenta. Dzieciak przygląda się temu i już nic nie było w jego życiu takie samo. Gdy dorasta próbuje dokonać zamachu na Bartsa. Byłby głupiec zginął, gdyby nie pomoc dziwnej postaci. Ów jegomość pokonuje wampira wręcz! Gdy Abraham odwiedzi Henry'ego (bo tak się nazywał nieoczekiwany bohater), okazuje się że to łowca wampirów. Zadeklarował się nauczyć Lincolna wszystkich tajemnic fachu. Młodzieńcowi tak zależy na zemście, że godzi się na to by być wyszkolonym łowcą wampirów, na usługach Henry'ego Sturgesa. Około 10 lat później  w 1837 roku obserwujemy przyszłego polityka jak przeprowadza się do Springfield w Illinois (ten fakt pokrywa się z rzeczywistością akurat). Tam poznaje on swoją przyszłą żonę - Mary Todd. Mamy okazję w tej części filmu obserwować jednocześnie wątek miłości Abrahama z Mary (wbrew radom Henry'ego by nie angażował się w związki) oraz jego polowanie na wampiry, których dane podsyła mu cały czas Sturges. Szereg zabójstw w końcu przyciąga wzrok potężniejszych krwiopijców. Fabuła od tej pory nabiera tempa. Jednym z ważniejszych punktów jest słynna z trailerów scena gdzie Abraham, ze swoimi przyjaciółmi włamuje się do posiadłości Adama - najpotężniejszego z wampirów. Mamy tu jedną z kilku scen "siekanych", gdzie młody Lincoln z pomocą siekiery i licznych efektów CGI wyrzyna w pień kilkunastu wrogów. Co ciekawe, nie spodziewałem się tego, że będziemy mieli przeskok czasowy. Mamy bowiem w trakcie filmu przerwę, Lincoln osiedla się, rozwija politycznie, aż w końcu zostaje prezydentem. Jak się później okazuje w tym czasie wampiry nie zasypywały gruszek w popiele i zbierały siły na południu. W trakcie wojny secesyjnej, gdy ginie (z rąk wampirzycy Vadomy) jego ukochany synek, Abraham znów musi sięgnąć po siekierę. Tym bardziej, że krwiopijcy wspomagają wojska południa i Unia może ponieść klęskę. Finał rozegra się w pociągu wiozącym srebro dla żołnierzy (srebro zabija w tym uniwersum wampiry). Sumarycznie, nie zdradzając nic więcej ze scenariusza, mamy kilka zwrotów akcji, ale dość przewidywalnych. Ogółem fabuła jest taka sobie, wydaje mi się, że na papierze pomysł był lepszy, wykonanie już dużo gorsze, może to wina obsady, a może po prostu czegoś innego... O jakości historii niech świadczy fakt, że najbardziej interesujące były wszelkie wątki związane z historią, a nie z polowaniem na potwory...


     Aktorsko, trzeba zgnębić Banjamina Walkera. Nie popisał się tą rolą. Może grając starego prezydenta Lincolna był przekonujący, ale grając emo-młodzieńca, skrzywdzonego przez los - był do kitu. Nie kupiłem tej postaci. Dużo lepiej pokazał się Dominic Cooper jako Henry. (znany też szerszej publice z "Kapitana Ameryki" jako Howard Stark) Historia jego postaci już jest dużo barwniejsza, ma swoje motywy, widać że ten bohater na prawdę żyje i jest wiarygodny. Dodatkowo, nadmieniłbym obecność Martona Csokasa (Jack Barts), którego wszyscy znamy z roli Celeborna we "Władcy Pierścieni". 
      Cóż, dział efektów specjalnych odrobił pracę domową. CGI są w większości dobre, nie można się przyczepić, poza jedną debilną sceną. Pogoń na koniach jest tak sztuczna, że głowa boli! Po prostu całość jest zrealizowana kompletnie w komputerze a także jest zwyczajnie za długa i nużąca. Z pozytywów mi najbardziej podobały się panoramy miast, choć przyglądając się dało się wyczuć jakiś fałsz w niektórych miejscach. Scenografie są świetne, tak samo stroje i charakteryzacja. Tu trzeba przyznać, że fajnie udało się postarzeć Abrahama Lincolna. Gorzej im wyszło z jego kolegą Willem, którego czas zdaje się nie imać. 


    Podsumowując, "Abraham Lincoln: Łowca wampirów", to kino do popcornu w sam raz. Niezbyt wiele tu polotu, wszystko już gdzieś było. Cały film jest po prostu poprawny, ciężko się do czegoś przyczepić, ale też ciężko pochwalić za cokolwiek. Na wieczór, z braku lepszych pozycji, może być. Dałbym notę 6/10.

Revolution s01e06 - "Sex and Drugs"


     Po całkiem niezłej dawce akcji w poprzednim odcinku Revolution, szósty epizod nie przynosi bohaterom wytchnienia. Pojawia się kolejna dość ciekawa postać, barona narkotykowego Drexela. Szkoda jednak, że Twórcy najwyraźniej zdecydowali, że będzie to bohater 1 odcinka :/
      Siłą rzeczy tym co napędza grupę Milesa jest chęć ratowania rannej Nory. W tym celu muszą udać się do najbliższego znanego Milesowi punktu, gdzie mogą otrzymać pomoc. Mogą, choć nie muszą.... Chodzi bowiem o posiadłość lokalnego barona narkotykowego - Drexela. On i wujcio Matheson mają wspólną przeszłość, jeszcze z czasów gdy Miles był generałem milicji. Boss udziela mimo wszystko schronienia ekipie. Możemy przy okazji zobaczyć jak się urządza człowiek jego pokroju - bogata posiadłość, własna ochrona, własny harem, niczego nie brak. Jest nawet lekarz! To on zresztą ma pozszywać Norę do kupy. Wokół domu rozciągało się pole maków, niestety spalone przez pobliską grupę Irlandczyków. Warunkiem pomocy ze strony Drexela jest aby Charlie, udając jego prostytutkę, weszła do sąsiedniej posiadłości i zabiła tamtejszego przywódcę. Co z tego wyniknie ? Dość ciekawe rozwiązanie, a jednocześnie szkoda mi tak ciekawego bohatera, jakim niewątpliwie był boss narkotykowy. Nadawał jakiejś ciekawej nuty temu mało barwnemu serialowi. Przy okazji jego wątku, silnie eksploatowane w tym odcinku są retrospekcje Aarona z miesięcy po blackoucie. Możemy w nich zaobserwować bezsilność biznesmana wobec nowych, brutalnych praw jakie panują na świecie po utracie energii elektrycznej. Flashbacki te są o tyle ważne, że pokazują co kieruje Aaronem teraz i dlaczego jest kim jest. W sumie całkiem barwnie go rozwinięto, liczę na więcej... Drugi wątek odcinka, Danny w niewoli, przynosi nam w końcówce oczekiwaną od paru epizodów reunię rodziny Mathesonów.
      Najbardziej podobała mi się gra aktorska Todda Stashwicka jako narkotykowego bossa. Pokazał człowieka z krwi i kości, takiego który jest bezwzględny, a jednocześnie gdy zwęszy dla siebie korzyść, to natychmiast postara się to zdobyć. Oprócz tego ma w sobie jakiś pierwiastek chaosu, czego najlepszy przykład mieliśmy przy grze o życie, do jakiej zmusił dwójkę bohaterów.  Swoje pięć minut nieźle wykorzystał też Zak Orth, czyli Aaron. To był właśnie jego epizod, stąd nic dziwnego że mogliśmy zobaczyć trochę więcej dobrej gry tego Pana.
      Podsumowując, odcinek nada z wartką akcją. Pojawiła się ciekawa postać, a te ze stałej obsady są wciąż rozwijane. Jednak pomimo tego, wszystko to jest jakieś takie mdłe, brakuje mi 'pierwiastka boskiego', który miał np. LOST. Po prostu na dłuższą metę przedstawiana fabuła ani grzeje ani ziębi, ogląda się dla samego faktu oglądania. Stąd postawię tu ocenę 7,5/10 a był to całkiem dobry odcinek. Revolution w drugiej połowie sezonu musi jednak coś zmienić, bo zbyt wolno toczy się akcja...

czwartek, 1 listopada 2012

Gwiezdne Wojny Myszki Miki

 
      Chyba po raz pierwszy zdarza mi się omawiać na tym blogu jakiegoś newsa ze świata filmów. Dotąd były same recenzje. Ale przyznacie chyba, że news jest co najmniej BOMBOWY!!! Śmiało można nazwać go newsem roku, a sam widziałem nawet gdzieś w necie nagłówek, że to news dekady :D. Otóż, za 4,05 mld $ Disney wykupił od Georga Lucasa cały Lucasfilm. CAŁY! Razem z prawami do wszystkich filmów, razem z Industrial Light & Magic, LucasArts i innymi działami odpowiedzialnymi za promowanie jednej z najbardziej rozpoznawanych marek w historii - Gwiezdnych Wojen. Mało tego!! Wraz z transakcją, ogłoszony został film Star Wars: Episode VII, z datą premiery na 2015 rok. Cóż, postaram się trochę przeanalizować całe to wydarzenie.
      Po pierwsze, George Lucas przestaje odpowiadać za markę SW. Ogłosił, że idzie na emeryturę, a szefową Lucasfilmu pod skrzydłami Disneya zostanie jego współpracownica Kathleen Kennedy. Lucas dostaje za to 2 mld $ w pieniądzach, a  pozostałą część w akcjach Disneya. Z tego co było widać w ostatnich latach i widać tym bardziej teraz, facet wypalił się. Po prostu odechciało mu się doglądać swego dziecka. Nic dziwnego, po ponad 40 latach od premiery 'Ep.IV'. Wiele osób uważa, że odsunięcie GL od marki (nie do końca, bo pozostaje on konsultantem) to świetne posunięcie. Na pewno podzielam opinię, ale nie jest to tak proste. Nie wolno zapomnieć, że SW to dziecko Lucasa i ma (a raczej już miał) on pełne prawo mącić w nim co chce i kiedy chce. Słynna scena z Hanem Solo jest ciekawym przykładem. Z jednej strony IMO miał reżyser prawo sobie dorobić strzał ze strony Greedo, tłumacząc że takie były pierwotne intencje tak czy siak. Z drugiej zaś strony, czy to ma sens? Ta zmiana wpłynęła na postrzeganie postaci Hana Solo, bo jest zasadniczą różnicą czy oddaje strzał, czy po prostu z zimną krwią zabija jako pierwszy... Inne zmiany przez lata wprowadzane przy różnych reedycjach dvd, to np. zamiana Yody na cyfrowego, albo dodanie Anakina z Ep.III jako ducha w Ep.VI. Moim zdaniem część tych zmian była słuszna np. Anakin z nowej trylogii dodany w starej dobrze połączył i ujednolicił obie serie, poza tym o ile dobrze pamiętam w oryginalnej trylogii dodano parę nowych wygenerowanych panoram, dobrze się wpasowały w filmy i dały IMO więcej przestrzeni. Nie czarujmy się, Filmy robione w latach 70 i 80 nie mogły nawet w 5% oddać świata Gwiezdnych Wojen tak jak mogłyby to zrobić teraz. Skoro więc Lucas miał okazję dodać trochę takich elementów, to czemu nie.... Ale też zmiany typu lalka Yody na CGI, uważam je za błąd. Żadne CGI nie przebije dobrze wykonanej lalki czy modelu.

      Co do tego która trylogia lepsza, strasznie dużo osób wiesza psy na prequelowej. Nie mam pojęcia czemu. Mówiąc szczerze, oglądałem za dzieciaka starą trylogię i oczywiście podobała mi się jako filmy przygodowe, ale nie łapałem bakcyla. Tego załapałem dopiero przy "Mrocznym Widmie". Nie wiem czy była to kwestia odpowiedniego wieku, czy czego, ale jednak film wykonany w latach 90tych znacznie lepiej działał mi na wyobraźnię niż coś robione 20 lat wcześniej, przy dużo gorszych możliwościach efektów. W sumie kolejne dwie części, "Wojny Klonów" i "Zemsta Sithów" też bardzo mi się podobały, każda miała swój unikatowy klimat. Ep.II cenię za epickość scen walk, za rozmach. Ep.III jest bardziej osobisty, mroczny - ze względu na Anakina, jest też mega-ważny fabularnie bo i siłą rzeczy łączy się z Ep.IV. Cała trójka dawała moim zdaniem realny pogląd na świat, całą galaktykę, w której toczy się akcja, tego w starych filmach nie było wg. mnie. Krytycy prequelowej trylogii zrzucają winę na Lucasa, że za dużo się mieszał. O ile rozumiem takie coś w przypadku spapranego (ponoć - jeszcze nie grałem) KOTORa 2, gdzie wycięto część fabuły, to nie rozumiem tego (z wyżej wymienianych względów) co do nowszej trójki filmów. Inną sprawą jest wypalenie reżysera. Wypalony człowiek nigdy nie zrobi tego, co ktoś z werwą i energią oraz szczerymi chęciami i sercem dla projektu.
      Dlatego też z optymizmem patrzę na zapowiadaną trzecią trylogię. Podniosły się głosy, że to za szybko, że Disney, że pg-13, że jak umiejscowią, itp. Osobiście uważam, że 2015 rok to dużo czasu, wystarczająco, żeby ukończyć Ep.VII. Wiadomo, z oficjalnych wypowiedzi, że scenariusz jest ukończony i uzgodniony z Lucasem. Czy będzie oparty na "Trylogii Thrawna", jak wielu by chciało? Śmiem twierdzić, że nie! Kiedy GL wspominał dawno temu o robieniu Ep.VII-IX miał na myśli pewne rozwiązania fabularne, akcja miała się toczyć około 20 ABY (After Battle of Yavin, czyli po Ep.IV). Z biegiem lat jednak odszedł od pomysłu, a wydawać zaczął książki. IMO pierwotne pomysły na trzecią trylogię zawarte są już na kartach powieści. Nie da się dziś zrobić filmu z Lukiem, Leią, Hanem i Chewiem. Zostaje tylko C3PO i R2D2.... reszta zwyczajnie za stara jest. Poza tym w książkach wydarzenia opisywane zostały już nawet w późniejszych latach. Akcja filmu z 2015 roku i późniejszych będzie musiała się toczyć sporo później, np. 100 ABY albo w ogóle w odległych czasach, gdy Luke jest tylko legendą z dawnych, starożytnych dni. Osobiście i tak marzę o zobaczeniu filmów/seriali w czasach Starej Republiki, w czasach Wielkiej Wojny Galaktycznej, czy Wojen Mandaloriańskich. Dla mnie to 100000 razy ciekawsze niż przygody Skywalkerów i Solo ;D Fabuła KOTORa 1 wręcz idealnie pasuje, po przeróbkach, na dobry film akcji, z ambitnym przesłaniem. Tak samo ponoć Trylogia Bane'a, którą też wielu chciałoby ujrzeć zekranizowaną. Cóż, poczekamy....zobaczymy.


      Nie wiem też, skąd shitstorm dot. Disneya. Ludzie zaczęli się burzyć tak jakby co najmniej Myszka Miki, Sknerus i Pluto mieli zacząć pomagać Hanowi Solo zwalczać niedobrych przemytników.... Wystarczy spojrzeć na przykład Marvela. Wykupieni przez Disneya w 2009 roku. Od tamtej pory robią świetne filmy, co roku dwa i to na prawdę dobre w większości! W tym roku Avengers zarobiło 1,5 mld $ !! Ale co najważniejsze było sukcesem nie tylko komercjnym, ale przede wszystkim wg. krytyków i wg. publiczności. To był po prostu świetny film! Dlaczego? Bo Disney, przy narzuceniu ratingu pg-13 (cóż...coś za coś) mimo wszystko dał wolną rękę Twórcom i dali oni radę zrobić film w tej kategorii wiekowej, a jednocześnie niegłupi. Dlaczego miałoby się to nie udać Lucasfilm? Maszynka marketingowa Disneya jest ogromna, o sukces finansowy tak długo oczekiwanej części SW nie trzeba się bać, no wystarczy żeby tylko umiejętnie w 2015 r. ustalili datę premiery (IMO sierpień idealny będzie, wpasuje się miedzy avengers 2 i ant-mana). Jedyne czym się musi firma przejąć, to zatrudnienie dobrych ludzi, dobrej obsady, bo o kasę też nie muszą się niepokoić.
      Mam też nadzieję, że zapowiedź robienia filmu co 2 lata nie przełoży się na wymuszanie czegokolwiek. Trochę mnie to martwi, ale z drugiej strony jeśli właściwie rozplanują scenariusze na przyszłość to spokojnie w 2 lata cykl produkcji się zmieści....
Słowem, ja tam jestem pozytywnie nastawiony ;) News jest dla mnie hitem!! Czekam z niecierpliwością, bo myślę że jest na co i będzie warto! A czy mam rację, to się okaże w 2015 ;)