czwartek, 29 listopada 2012

Revolution s01e10 - "Nobody's Fault But Mine"


       Omawiany epizod jest z założenia punktem kulminacyjnym zdarzeń toczących się od 1. odcinka. Inaczej tzw. 'finał jesieni'. Po nim przerwa nastąpi aż do 7. stycznia, gdy ujrzy światło dzienne kolejny - jedenasty - odcinek serialu. Muszę przyznać, że Revolution nie prezentuje się zbyt dobrze, o czym wielokrotnie już pisałem. Miewa swoje lepsze momenty, ale też wiele słabszych. 10. "Nobody's Fault But Mine" należy do tych drugich. Jest wprawdzie lepiej niż w poprzednim "Kashmir", lecz czegoś zabrakło mi, żeby uznać dziesiątą odsłonę za dobrą.
      Fabuła, jak należałoby się domyśleć, toczy się w całości w Filadelfii. Miles wraz z "drużyną", wkraczają sobie jak by nigdy nic do miasta. Nie ważne, że są poszukiwani, chodzą sobie po mieście przez jakiś czas :D Postanowili dopiero z opóźnieniem, że chyba jednak należałoby się schronić. Wybierają dom jedynej osoby, której były generał milicji mógłby zaufać. Kip to jego dawny znajomy. Niestety, Neville nie jest w ciemię bity i szybko odnajduje ekipę. Milesa nie zastaje jednak. Wujaszek obmyślił plan, przy pomocy którego ma zamiar uwolnić Danny'ego, + jeszcze Charlie Aarona i Norę. Generalnie wątki zawiązują się w byłej elektrowni (czy tam fabryce...), gdzie 'Bass' chce uruchomić swój magiczny generator energii. Ma tam też miejsce rodzinne spotkanie Rachel z dziećmi. Wyszło moim zdaniem jakoś mało wzruszająco, wręcz durnie, powiedziałbym. Przez większość epizodu bohaterowie biegają to u to tam. Akcję kończy trochę nazbyt oczywisty cliffhanger, taki że i tak wszyscy wiemy co będzie potem :/ Inna sprawa, że scenarzyści muszą teraz obmyśleć nowy cel dla "drużyny wisiorka".
      Mało tu aktorskich popisów, poza samym Monroe. To był jego dzień! To było jego 40 minut, to przyznam! David Lyons świetnie i błyskotliwie pokazał skomplikowany charakter Sebastiana Monroe. Jego i Milesa łączy braterska więź od dzieciństwa. Dlatego spotkanie tych dwóch było okazją do paru retrospekcji. Muszę przyznać, że bardzo dobrze ta część fabuły wypadła, najlepiej w epizodzie. Podobnie jak sierżant Strausser (David Meunier), jego mi ostatnio zabrakło i mam nadzieję że to się już nie powtórzy bo postać ma potencjał. Szkoda mi z kolei Marka Pellegrino, którego bohater pojawił się dosłownie na 2 minuty, potem w tle jako jeden z milicji, niewykorzystana postać totalnie! Wielka szkoda i minus dla Twórców.
     Podsumowując, było lepiej niż ostatnio. Generalnie mogło być ale dupy nie urywało, trochę za mało na mini-finał. Chyba było tak jak przystało na cały sezon. Obawiam się, że Revolution zostanie anulowane. I dobrze, bo żeruje tylko na znanych nazwiskach Abramsa i Kripke. Finał jesieni oceniam na 6,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz