niedziela, 26 maja 2013

Into Darkness: Star Trek



       Wreszcie nadszedł film, którego oczekiwałem z taką niecierpliwością. W 2009 roku obejrzenie "Star Treka" w reżyserii JJ Abramsa odmieniło moje spojrzenie na to uniwersum. Świetny dobór aktorów, dobry scenariusz, świetny pomysł z alternatywnym światem no i gościnna rola Leonarda Nimoya!! A prawie rok temu, latem obejrzałem niemal wszystkie pozostałe kinówki, których to recenzje pojawiały się na niniejszym blogu. Chyba wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy jak wielki sprawiłem sam sobie prezent tymi seansami. Otóż najnowsze dzieło Abramsa czerpie garściami z klasycznych filmów z oryginalną obsadą!
       Ale po kolei, najpierw delikatny wkurw, bo nie zdzierżę.... bo na "Into Darkness" czekam już od blisko pół roku! Od 9 - minutowego prologu puszczonego przed Hobbitem w IMAXie. Reakcja była jedna: "Wow!!! Jadę na to do IMAXa, nie ma chuja , MUSZĘ ZOBACZYĆ TEN FILM W IMAXIE, MUUUSZĘĘĘĘĘ!!!!!!!" Pół roku czekania i....kupa. Ktoś po prostu spierdolił sprawę po całości. Otóż w momencie gdy polska sieć IMAX kończyła wyświetlanie Iron Mana 3, a ja już byłem w boksie startowym do wyścigu po najlepsze miejsca na seanse Star Treka, gruchnęła wiadomość, że w Polsce nie będzie w tej sieci tego filmu!!!! ROZUMIECIE TO ??!! Nie będzie....no bo nie i co im zrobisz..?.. A zamiast tego...."Szybcy i wściekli 6" - czy muszę coś tu dodawać ???? Nie wiem kto zjebał sprawę, podejrzewam że dystrybutor wypiął się na Polskę, tudzież polski oddział UIP (bo tak się nazywa firma dystrybuująca filmy wytwórni Paramount i Universal) nie umie negocjować, bo z "Oblivionem" spod ich stajni było bardzo podobnie. Cóż, nie chcą mojej kasy to nie, niech spierdalają na drzewo!


       OK, sorry za bluzgi ale mnie szlag trafia tym bardziej, że "Into Darkness" okazał się być filmem z goła rewelacyjnym! Już we wstępie do fabuły otrzymujemy prawdziwą mieszankę scen akcji, ciętych dialogów i dobrego aktorstwa...oraz bardzo dobrego 3D, o czym w osobnym akapicie jak zwykle. Ekipa USS Enterprise prowadzi misję na planecie...Nibiru (fajnie puszczone oczko do miłośników teorii spiskowych i innych tajemnic wszechświata). Zadanie zostaje wykonane, lecz trochę jednak nie tak jak oczekiwałaby tego Gwiezdna Flota. W związku z tym Jimowi zostaje odebrane dowództwo okrętu. Równolegle dochodzi do zamachu na archiwum Floty. Sprawcą jest niejaki John Harrison. Tutaj pozwolę sobie więcej nie zagłębiać się w samą fabułę, bo szkoda psuć przyjemności. Starczy powiedzieć, że akcji mamy sporo więcej niż w poprzedniej produkcji Abramsa. Jej prowadzenie, tempo jest świetne. Mimo, że widziałem parę zwiastunów, a plotki z planu docierały do mnie to i tak wielu rzeczy się nie spodziewałem. Dał tu o sobie znać kunszt tego reżysera, który znany jest z dochowywania sekretów i trzymania scenariusza w głębokiej tajemnicy. Smaczków dla fanów oryginalnego Star Treka było mnóstwo, o czym może parę słów poniżej, lecz będą SPOILERY więc czytacie na własną odpowiedzialność:

Po pierwsze pojawili się obiecywani Klingoni. I tu dla mnie wystąpił mały zgrzyt, otóż specjalnie w 2009 roku wycięto sceny z nimi, żeby "dopracować ich i pokazać klasycznych przeciwników w glorii i chwale, tak jak trzeba a nie przez 3 minuty". No i pokazali....przez 5 minut :P Dodatkowo, tylko jeden z nich nie miał maski, więc poszli po najmniejszej linii oporu. Spodziewałbym się tutaj też wykorzystania wątku rozpętania wojny z Imperium do podbudowy ewentualnego klimatu na kolejną część i też tego brakło. Za to piękne były wszystkie odniesienia do kinówki "Star Trek II:Wrath of Khan" - głównym przeciwnikiem jest nie kto inny, lecz słynny Khan Noonien Singh! Jego pełne imię po raz pierwszy w filmie wypowiada nie kto inny.....jak TEN Spock, grany przez Leonarda Nimoya. Wprawdzie jest to króciuteńki epizod, lecz totalnie się nie spodziewałem!! W końcówce jest cała scena odwrócona względem oryginalnej opowieści - umiera Kirk, a Spock wydaje słynny okrzyk "Khaaaaaaan!" - wszyscy wiedzieliśmy/liczyliśmy że to słowo padnie. Mistrzowsko JJ Abrams zagrał tutaj. Dodatkowo, chcę pochwalić Twórców za dochowanie sporej ilości kanonu - całe pochodzenie Khana jest takie jak w oryginale , jest super-żołnierzem z wojen XXI wieku, tylko że tutaj jego asteroida została przez Flotę odnaleziona , a on sam wykorzystany jako źródło wiedzy i pożyteczny element militarny. Na prawdę czuć świat alternatywny a nie jakiś tani remake. Dużo by jeszcze tego opowiadać, warto samemu zobaczyć...


     Przechodząc do dalszych aspektów, aktorstwo jest tutaj na równie wysokim, jeśli nie wyższym, poziomie co w "jedynce". Zachary Quinto i Chris Pine, do tego Karl Urban, Zoe Saldana, Simon Pegg, Alice Eve (ekhem....tzn. jej cycki, no nie czarujmy się XD ) no i...Benedict Cumberbatch. Tak jak w poprzedniej części uważałem że w wielkie buty Spocka tylko Quinto mógł wejść i to przeżyć, tak samo w wielkie buty swojej postaci wszedł Cumberbatch i wypełnił zadanie na 1050% !! Wybór tego aktora był genialnym posunięciem. Chemia pomiędzy postaciami jest żywa, na prawdę przypomina oryginalną obsadę, błyskotliwe dialogi, dużo komediowych tekstów ale też i trochę poważniejszych tonów.
     Myślę, że to jasne iż scenografie i efekty są na wysokim poziomie. Nie muszę chyba tego pisać. Tym razem mamy okazję obejrzeć więcej samego USS Enterprise, maszynownię. Ale też i widzimy planetę jednej z klasycznych ras uniwersum. Do tego dodajmy miasto przyszłości w XXIII wieku. Jedynie denerwowały wszystkie 'lens flare' Myślałem, że JJ Abrams nauczył się już po 2009 roku, iż te efekty są denerwujące i w nadmiernej ilości (a tutaj w takiej występowały niestety) są po prostu bez sensu... Zwłaszcza, że ostatnio czytałem jakoby sam reżyser przyznawał się że przesadził, więc nie rozumiem czemu tutaj znów ten sam błąd. Wszystkie te światełka czasem wręcz przysłaniały obraz :/ Tym bardziej, iż film był robiony w 3D.
     I to dobrym 3D. Możliwe, że miejscami było leciutko za ciemno, lecz nie aż tak bardzo jak daje się to odczuć w innych produkcjach i słabych konwersjach. Tutaj głębia obrazu została zachowana i może tylko w finale jak by trochę mniejsza. Ale nawet w trakcie zwykłych dialogów było wyraźne rozróżnienie: pierwszy plan, napisy, drugi plan, tło. W prologu rzucane dzidy wręcz wypadały z ekranu. Co ciekawe, montaż nie wywoływał padaczki i dało się oglądać w trójwymiarze, dobrze orientując się w tym co się stało na ekranie. Sporo było efektów umieszczonych pomiędzy widzem a postaciami np. snopy iskier. Gorzej że część światełek Abramsa też tak była umiejscawiana, co trochę wkurzało, ale generalnie chwaliłbym producentów za dobrą jakość 3D.


    Muzyka była! Zauważyłem ją a to już dużo świadczy in plus. Michael Giacchino (jeden z ulubionych współpracowników reżysera) stworzył bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową, mieszankę epickich utworów niczym żywcem wyciągniętych z oryginalnych Star Treków, a także bardziej "lajtowych" fragmentów dla podkreślenia humorystycznych partii filmu.
     Podsumowując, warto było iść!!! Oj warto!! Im dłużej się zastanawiam nad tym filmem, tym więcej widzę rzeczy które potencjalnie mogli Twórcy spieprzyć i tego nie zrobili! Wręcz przeciwnie - pokazali klasę i wyprodukowali dzieło szyte na miarę, tam gdzie ma być akcja - jest akcja, tam gdzie ma być śmiesznie - jest śmiesznie, tam gdzie ma zaskoczyć - zaskakuje. Do tego, jeśli się widziało oryginalne Star Treki (do czego serdecznie namawiam!! KONIECZNIE trzeba zobaczyć wcześniej przynajmniej cztery pierwsze kinówki z oryginalną obsadą) to "Into Darkness: Star Trek" smakuje wręcz fenomenalnie! Pomimo tych paru drobnych wad, to i tak prawdopodobnie pójdę na to drugi raz do kina, a gdy wyjdzie na Blu-Ray to jest moim bezwzględnym must-have! Ocena 9/10
Nie pozostaje mi nic innego jak zamknąć tę recenzję słowami:
Live Long and Prosper! \\//_