piątek, 30 maja 2014

Godzilla


      Witam! Po miesiącu nieobecności miałem wczoraj podwójną dawkę kina - Godzillę i X-menów. Zacznijmy od tej pierwszej. Na powrót Króla Potworów oczekiwało wielu fanów od dawien dawna. Wersja z 1998 roku wzbudza co najwyżej politowanie dla osób, które to coś stworzyły, zatem porządnej nie-japońskiej historii z Godzillą brakowało w kinach. Kiedy do czekających na ten film fanów dobiegła informacja, że Twórcy chcą się wzorować bezpośrednio na japońskim pierwowzorze, wszyscy w pewien sposób odetchnęliśmy z ulgą. Pozytywne opinie ze strony samego studia Toho, odpowiedzialnego za klasyczne historie z wielkim potworem, nastrajały optymistycznie i sprawiły, że nie mogłem się już doczekać. W końcu wczoraj mogłem choć na chwilę wrócić do dzieciństwa i kaset VHS.
     Fabułę filmu rozpoczyna seria obrazów, przedstawiająca w telegraficznym skrócie pierwsze spotkania ludzkości z Godzillą i próby jego zabicia przy pomocy ładunków jądrowych. Właściwym zalążkiem historii są wydarzenia z roku 1999, kiedy to naukowcy w czynnej kopalni odkrywają skamieniałe szczątki jakiegoś potężnego stworzenia. Problemem staje się fakt, że wykopy i odwierty obudziły tam coś, co było uśpione od lat. Dr Serizawa ma okazję przebadać dziwny kokon, a pozostałości po drugim wskazują, że niedawno coś stamtąd wyszło w kierunku oceanu. Akcja filmu przenosi się w tym momencie do miasteczka w Japonii. Głowa rodziny - Joe Brody - wraz z małżonką, Sandrą, pracują w elektrowni atomowej. Niestety, tajemnicze wstrząsy niszczą całą infrastrukturę, a w wypadku ginie żona Brody'ego. Po tych zdarzeniach fabuła znów przeskakuje, tym razem o 15 lat. Młody Ford Brody ma już własną rodzinę i mieszka w San Francisco. Ojciec - Joe - dalej nie może się pogodzić z utratą żony i wciąż próbuje się dostać na, odgrodzony teraz, teren elektrowni. Okaże się, że koszmar sprzed lat powróci. Przyczyną wstrząsów kilkanaście lat wcześniej było właśnie dziwne stworzenie, które uwiło sobie gniazdo w Japonii a naukowcy stworzyli wokół zamkniętą strefę i studiują ten nieznany gatunek. W 2014 roku kilkudziesięciometrowa latająca bestia uwalnia się z kokonu i zaczyna siać zamęt, najpierw w miejscu dawnej elektrowni a później przez pacyfik leci w kierunku USA. (bo wszystkie możliwe potwory zawsze lecą do USA, ZAWSZE!) Zapytacie w tym miejscu: A gdzie Godzilla ? No cóż, ten pojawia się po raz pierwszy mniej więcej dopiero w połowie filmu! Wcześniej jest omówione wyżej wprowadzenie i zawiązanie wątków historii. Nie będę opisywał jej całej, gdyż mniej więcej od tego momentu uwolnienia się bestii w Japonii, armia USA biega za latającym potworem, pojawia się też drugi, z kokonu przejętego z kopalni. Po jakimś czasie na scenę wkracza ON - Król. Jak to w klasycznych filmach bywało, Godzilla chce przede wszystkim zniszczyć drapieżniki, a że przy tym rozwali pół miasta, cóż - trudno.... wojsko zaś, jak to wojsko w wielu filmach, strzela do wszystkich wkoło, łącznie z cywilami. Kolejne próby zniszczenia któregokolwiek z gadów(?) spełzają na niczym. Ludzkość musi liczyć, że to Godzilla rozprawi się z napastnikami.


     Tempo fabuły jest średnio dobrze rozłożone. Zaczyna się super, napięcie narasta, tylko w pewnym momencie widz dochodzi do punktu, w którym zaczyna się zastanawiać, czy to aby na pewno jest 'Kaiju movie', a nie rodzinny dramat. Wzorem amerykańskiej klasyki filmów katastroficznych, całość akcji jesteśmy zmuszeni oglądać przez pryzmat zmartwień i dłuuuuugich spojrzeń w dal Forda, a także jego młodej żony, Elle. Przez to w wielu momentach przysypiałem, a zanim akcja dotarła do finałowej bitwy potworów, byłem znużony i to, na co tak cały film czekałem, nie dawało aż tak idealnej satysfakcji. Dużym plusem historii jest fakt, że jako całość oddaje ona w miarę klimat klasycznych filmów z Królem Potworów - jest wstęp z tajemniczą bestią, potwór sieje zamęt w Japonii, pojawia się Godzilla, wojsko strzela do obu stworzeń, nie udaje się ich zniszczyć, Godzilla używa atomowego oddechu, niszczy potwora, wraca do morza. Cały układ fabuły jest super, tylko za mało w tym wszystkim tytułowej postaci a za dużo rodzinnych dramatów. Doliczmy do tego liczne głupoty scenariusza: złapane osoby w strefie zamkniętej nie są wywożone na zewnątrz, tylko do środka, nie wiem po co.... Joe próbuje się dostać latami do swego domu koło elektrowni, co mu się wciąż nie udaje, a przyjeżdża Ford i obaj bez problemu tam docierają, jak?? tego twórcy filmu łaskawie nie chcieli zdradzić... atomówki do zniszczenia potworów wiezie się drogą przecinającą ich szlak, tak jakby nie można tego było zrobić z przeciwnego kierunku, itd..., tak więc idąc do kina trzeba się uzbroić w brak myślenia.
      Aktorstwo, mówiąc krótko - nie powala. Ken Watanabe rzeczywiście coś tam pokazał, chyba jego dr Serizawa wypadł najlepiej, zaraz obok Elizabeth Olsen, która wcielała się w Elle. Można narzekać na rodzinne dramaty ale jedna ze słynnych sióstr pokazała tu, że potrafi grać, nadała swojej bohaterce jakiś sensowny charakter i jej emocje, bezradność i przerażenie było autentycznie widać. Aaron Taylor-Johnson (Ford Brody) to nie aktor, to kawałek drewna i na tym poprzestańmy.... Tak uwielbiany przez fanów Breaking Bad, Bryan Cranston, który wcielił się tu w Joe - moim zdaniem nie miał się czym pochwalić, nie poszalał. Najprawdopodobniej to wina źle napisanej postaci, dość sztampowej.

 
     Efekty za to, rzeczywiście powalają. Sam Godzilla robi wrażenie i widać, że dopracowali tego potwora do perfekcji. Przypomina bardzo klasyczny wygląd i za to chwała producentom. Gorzej mają się obie bestie z kokonów, które są jakieś takie szare, mają bardzo ogólnie nakreślone kształty i nie mają nawet startu do Kaiju z Pacific Rim. Cała reszta filmu - wybuchy, rozwalone miasto - wygląda i prezentuje się dobrze. Nie zauważyłem żadnych błędów technicznych. Widziałem wersję 2D, więc na temat 3D się nie wypowiem.
     Muzyka, jako taka, nie rzuciła się za bardzo w uszy. Pamiętam jeden kawałek który gdzieś w którymś momencie seansu zwrócił moją uwagę. Udźwiękowienie za to, było super! Ryk Godzilli przeraża, to trzeba usłyszeć w kinie! Jednocześnie udało się za pomocą modulowania tego dźwięku w jakiś sposób oddać emocje Króla Potworów, jego zwycięski ryk to co innego niż np. głos bólu.
      Podsumowując, Godzilla - jako 'Kajiu movie' - trochę zawodzi. Przede wszystkim jest za mało samego Króla Potworów. Do tego błędy scenariusza są czasem żałośnie zabawne, lecz można je wybaczyć gdyż cała fabuła w miarę utrzymuje klasyczną konstrukcję znaną z dawnych produkcji Toho. Problemem Twórców było to, że z prostego konceptu filmu o nawalających się potworach próbowali zrobić dramat ludzi wkoło. Godzilla, w przeciwieństwie do fajnego Pacific Rim, udawała coś czym nie jest i nigdy nie będzie. Aktorstwo jest raczej dość słabe, za to efekty dźwiękowe i wizualne oczywiście powalają. Nie żałuję jednak że nie pojechałem do IMAXa bo Godzilla nie była moim zdaniem tego warta. Do kina zaś, z braku lepszych propozycji można się wybrać, żeby choć na tę jedną chwilę poczuć się znów jak tamten dzieciak, oglądający filmy o potworach na VHS. Ocena, chyba trochę naciągana sentymentem do Króla Potworów, 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz