czwartek, 5 grudnia 2013

Stalingrad


       Dawno nie widziałem żadnego wojennego filmu, stąd z miłą chęcią wybrałem się na Stalingrad. Najnowsze dzieło Fiodora Bondarczuka nie jest u nas zbyt szeroko reklamowane i niestety nie wszędzie emitowane. Starczy powiedzieć, że musieliśmy z Tatą jechać aż na prawobrzeże Szczecina żeby zobaczyć "Stalingrad" gdyż w centrum miasta żaden multipleks tego nie puszcza. Mając w pamięci świetną "9. kompanię" tego samego reżysera oraz zachęcająco wyglądający trailer, robiony z prawdziwym rozmachem, spodziewałem się dobrego, epickiego w rozmachu, kina wojennego. Czy to właśnie otrzymałem? Zapraszam do poczytania :)
     "Stalingrad" - ta nazwa osobom znającym drugą wojnę światową od razu kojarzy się z jednym ze zwrotnych punktów całego konfliktu. Jeśli zaś chodzi o front wschodni, to bitwa o miasto Stalina okazała się być przełomową! Nic dziwnego, że Rosjanie czczą pamięć o tamtych strasznych walkach, gdyż dla nich jest to taki pomnikowy przykład bohaterskiej obrony miasta oraz jego późniejszego odbicia (o ile w stepowym mrozie, głodzie, walce o każde piętro każdej kamienicy i jękach umierających kolegów cokolwiek mogło być bohaterskie). Fabuła filmu celowo dzieje się w niedoprecyzowanym czasie (jesień 1942 roku), dzięki czemu widz wie że obserwuje po prostu jakiś drobny wątek z historycznej potyczki. Rzeczywiście historia zaczyna się najpierw spokojnie, narracją mężczyzny, którego Matka była w Stalingradzie po czym przenosimy się o 70 lat wstecz i możemy obserwować zrealizowane z wielkim rozmachem natarcie Rosjan przez Wołgę, efekty tutaj były super! Z czasem jednak powieść staje się bardziej osobista, kilku krasnoarmiejców zostaje w bloku nad rzeką, mają go utrzymać 3 dni do czasu kolejnego natarcia Armii Czerwonej. Wszędzie wokół są Naziści. Jednym z głównych bohaterów jest właśnie Niemiec - Hauptmann Kann (Kahn, jak woli imdb). Gra go jedyny znany mi aktor z obsady, Thomas Kretschmann. Jak wspominałem, historia staje się dość szybko bardzo osobista, gdyż wraz z ruskimi i szwabami pomieszkują cywile, dawni mieszkańcy Stalingradu. I tak, u rosyjskich żołnierzy jest to 19-letnia Katia, a przy niemcach m.in. młoda Masha. Obie dziewczyny zawracają w głowach wojakom, a oni nimi się po dżentelmeńsku opiekują. A z czasem rodzą się miłości. Sielanka nieprawdaż ? Właśnie tutaj tkwi moim zdaniem największy mankament filmu: jest po prostu romansem osadzonym w epickim kinie wojennym. Owszem scen batalistycznych jest tutaj sporo, jednak najwięcej jest scen relacji pomiędzy postaciami kobiet i żołnierzy, wzajemnych sympatii i antypatii. Jeśli ktoś oczekiwał (trochę tak jak ja) dobrego filmu stricte wojennego, to może się zawieść. Z tej wady wynika jednak zaleta - w paru momentach udaje się Twórcom przedstawić bestialstwo wojny i totalne zezwierzęcenie (np. relacja Kanna z Mashą, totalnie pokręcona i przez to chyba prawdziwa) ludzi którzy jej doświadczali. W tej brutalności nie brakuje właśnie miłych drobnych scen, np. urodziny, które swojej Katii wyprawiają Rosjanie, a jeden z nich pięknie śpiewa operową arię. Rzeczywiście dość poruszająca scena, surrealistyczna - zważywszy na otoczenie. Drugą wadą fabuły jak dla mnie był patos i (w moim odczuciu) wybielanie historii. Wiedząc bowiem co krasnoarmiejcy wyprawiali z kobietami w trakcie wojny, trudno utrzymać powagę w momencie gdy narrator mówi "miałem 5 ojców".... Tak samo całe to dżentelmeńskie traktowanie Katii przez całą gromadę dzielnych i prawowitych Rosjan zalatuje bullshitem na kilometr. No i chyba najbardziej wstrząsająca (i jednocześnie głupia) scena gdy płonący wojacy Armii Czerwonej (podpaleni od wybuchu pobliskiego składu paliwa) nadal atakują linie Niemców! Srsly??!!! Wiem, że to miało być mega-wstrząsające ale po prostu dla mnie było głupie i nieprawdziwe. Może pominę typowy patos w stylu "nasi dzielni bohaterowie uratowali cały świat i miliony ludzi..." - bo to standard, w kinie Amerykańskim również. Z tym że sądzę, że Rosjanie przenieśli ten rozbuchany patos na nowy, jeszcze wyższy poziom :/ Niemcy też są przedstawieni z kolei jako źli, głupi i zdeprawowani i są mięsem armatnim dla Rambo-ruskich, jedynie Kann się na ich tle wyróżnia. Może przesadzam bo oczywiście i u Ruskich i Niemców byli ci dobrzy i ci źli, więc na pewno za te wady jakoś dużo nie odejmę z oceny lecz zauważyć to musiałem! Suma sumarum - historia w założeniach dość ciekawa, w wykonaniu może być, ale nie jest jakoś szczególnie świetnie, nie tego oczekiwałem.


      Aktorsko niewiele mogę powiedzieć, bo obsada była mi w całości (poza Kretschmannem) nieznana. I właśnie tylko jemu udało się stworzyć żołnierza z krwi i kości, człowieka którego dobre cechy zanikły wraz z obrazami okrucieństwa jego własnych przełożonych i podwładnych, wydaje mi się że Kann Twórcom wyszedł najlepiej ze wszystkich głównych postaci męskich. Bo kobiece obie były dość dobrze odegrane. Ruscy różnie wypadli, generalnie nie najgorzej choć trochę brakowało im jakiejś głębi i zrobiono z każdego z nich kuloodpornego Rambo... Najsłabiej w filmie wypadł kapitan Gromow, dowódca obrońców bloku. To taki typowy bohater ZSRR, totalnie pusty i wykreowany przez propagandowe teksty i scenki.
      Efekty to siła tego filmu. Rozmach na poziomie hollywoodzkim, Twórcy nie mają się czego wstydzić. Ba! uważam że momentami zawstydzają niektóre amerykańskie produkcje. Wszystko tip-top, nie mogłem przez cały film odróżnić czy tło było komputerowe czy prawdziwe. Widać jednak było że sporo scen kręcono w dużym realiźmie z jak największą ilością rzeczywistych obiektów, wypadło to super! Czołgi też świetnie zrobione repliki na bazie T-55, a wychwyciłem ten fakt tylko z uwagi na koła jezdne i minimalnie inne proporcje w stosunku do prawdziwych Pz.IV. Cała reszta - mundury, broń wszystko perfekt!
      Muzyka momentami dała się zauważyć, nie jest to Zimmer ani Williams, lecz była dobrze dobrana, a chwilami wychodziła na pierwszy plan.


       Podsumowując, film oglądało się całkiem nieźle choć nie tego rodzaju kina się spodziewałem. Błędem było napakowanie go czerwonym radzieckim patosem, gdyż tylko psuło to te genialne momenty gdy udało się Twórcom zaprezentować bestializm i zaciekłość walk o Stalingrad, a także pośród jego ruin zwykłych cywili, których cieszył każdy kolejny dzień życia i nawet najdrobniejsze rzeczy (ot, ciepła kąpiel chociażby) przynosiły ukojenie w tamtych chwilach. Nie żałuję że byłem na tym w kinie, film niesie na pewno jakąś wartość. Zwłaszcza dla osób lubiących kino wojenne, a którym nie przeszkodzą wplecione wątki romantyczne. Oceniam na 7,5/10 .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz