niedziela, 30 grudnia 2012

Hobbit: An Unexpected Journey


      Jezu, ta recenzja będzie chyba epicko długa :D W końcu mam zaszczyt opisywać film, na który czekałem od 9 lat !! (a dokładniej od czasu premiery "Powrotu Króla" w Polsce) Oczekiwania, jakie przez tyle lat narosły były ogromne. Dla mnie osobiście Peter Jackson z pomocą "Władcy..." pokazał jak w dzisiejszych czasach powinno się kręcić wielkie, epickie kino. Dla mnie było to dokonanie porównywalne z "Gwiezdnymi Wojnami" na przełomie lat 70 i 80-tych. Nie wspominając już o tym, że mnie samego natchnęło to właśnie do zainteresowania się techniką filmową i po dziś dzień to hobby (dobra gra słów heheh ;) ) pielęgnuję, czego wyrazem była m.in. moja magisterka z post-produkcji filmowej.
      Przez te 9 lat zdarzało się, że wątpiłem iż kiedykolwiek ekranizacja książki z 1937 roku ujrzy światło dzienne. Przedłużające się rozmowy na temat praw autorskich. Wieczne przepychanki między New Line Cinema, Peterem Jacksonem, a rodziną Tolkienów. Potem, kiedy wreszcie dotarli do consensusu (czy jak to się tam pisze... :P ) i już mieli świetnego reżysera w osobie Guillermo del Toro, nastąpiły problemy w Nowej Zelandii. Strajki aktorskich związków zawodowych, przedłużający się okres pre-produkcji - to wszystko spowodowało odejście uznanego meksykanina. Guillermo pozostał tylko jako współscenarzysta. Ostatecznie, reżyserią miał zająć się sam sir Peter Jackson we własnej osobie! :) Moim skromnym zdaniem to było najlepsze wyjście. PJ sam nie był, bo jako reżyser drugiej jednostki wspomagał go Andy Serkis. Potem miały miejsce jeszcze dwie rzeczy godne wzmianki: decyzja o kręceniu w 48 klatkach na sekundę, a także utworzenie trzech filmów zamiast dwóch. Do tej pierwszej odniosę się po obejrzeniu w kinie jakoś po Nowym Roku. Druga z decyzji jest IMO słuszna, zwłaszcza po obejrzeniu opisywanego właśnie pierwszego obrazu. Specjalnie z grupą znajomych (których z tego miejsca serdecznie pozdrawiam! :D ) udaliśmy się do IMAXa w Poznaniu, żeby obejrzeć arcydzieło w godnych jemu warunkach.


       Przechodząc od przydługiego wstępu do sedna sprawy, muszę przyznać, że fabularnie film w paru miejscach mnie zaskoczył. Działo się to zwłaszcza w scenach dziejących się od Rivendell i później. Od początku jednak zaczynając, widzowie wprowadzeni są w klimat świetnym prologiem. Dostajemy solidny pokaz tego jak przed laty wyglądał Erebor, królestwo krasnoludów pod Samotną Górą. Rządził tam Thror - dziad Thorina, przywódcy krasnoludów z "Hobbita" - dopóki nie nadleciał smok i wszystko zniszczył. Możemy obserwować tułaczkę resztek z potężnego rodu Durina, później jeszcze w trakcie filmu też temat przeszłości Thorina powraca. Kolejny ze wstępów wiąże bardzo pięknie film z "Drużyną Pierścienia". Widzimy Froda i Bilba w dzień urodzin tego drugiego, tuż przed tym jak młodszy z niziołków wyruszył na spotkanie Gandalfa przy drodze. Wtedy następuje przeniesienie w czasie o 60 lat wstecz i tu tak na prawdę zaczyna się przygoda opisywana w książce. Mamy oczywiście wizytę czarodzieja u Bilba, a następnie krasnoludy schodzące się w domu hobbita. Możemy przyjrzeć się naradom prowadzonym przed wyprawą (żywcem wyjęte z kart powieści). Twórcy urozmaicili ten fragment pokazując śpiewające krasnoludy, ich zabawny element - wesołkowatość charakteryzującą istoty żyjące w wiecznej tułaczce i wciąż na krawędzi ubóstwa, ale z dumą charakteryzującą 7 rodów krasnoludzkich! Właśnie to mi się rzuciło w oczy, te smaczki że np. Balin, Dwalin, Kili, Fili, Oin i Gloin a także Thorin rzecz jasna, odstają trochę od reszty, bo pochodzą od samego Durina i to widać w ich zachowaniu, ubiorze czy brodach nawet! 0_o Nie wgłębiając się w każdą kolejną scenę, później wszystko toczy się zgodnie z książką - krasnoludy zawiedzione ruszają naprzód, Bilbo goni za nimi, napotykają trochę niebezpieczeństw, np. trolle. To jeden z przykładów jak dobrze Twórcy po swojemu zinterpretowali wydarzenia z powieści. Cała scena z trollami jest trochę odmienna od tej opisywanej na papierze, a mimo to ma charakterystyczne elementy, to co ważne zostało zachowane. Sam pobyt w Rivendell został zmieniony, skrócony względem pierwowzoru (~1 dzień a w książce były blisko 3 tygodnie). Przy tym trzeba wspomnieć o dwóch ważnych wątkach, mocno pozmienianych. Jednemu to wyszło na dobre, drugiemu jakby lekko mniej. Ten pierwszy to postać Radagasta. To on odkrywa zło czające się w Dol Guldur i powiadamia Gandalfa. Wynikiem tego jest później spotkanie Białej Rady u Elronda. Cała ta część fabuły została moim zdaniem świetnie skonstruowana, mimo że właściwie w większości zmodyfikowana w porównaniu do zapisów Tolkiena! Nie spodobało mi się za to antagonizowanie krasnoludów względem elfów. Wszyscy wiemy, że obie rasy w większości uniwersów w najlepszym razie nie przepadają za sobą, a jak jest gorzej to potrafią toczyć krwawe wojny o byle co :P U Tolkiena wzajemna nieufność miała pewne podstawy, ale nie grała nigdy roli nawet 2-planowej, a co dopiero pierwszego rzędu. Z nieznanych mi bliżej przyczyn, Jackson chciał to uwypuklić, przez co mamy m.in. ucieczkę drużyny z Imladris, chyłkiem jak bandyci. Tak samo Thorin i Elrond nie darzą się sympatią i odczuwam wyraźnie wzajemne robienie sobie na złość. W książkach tak nie było! Najbardziej zmodyfikowany jest jednak wątek Azoga i całej bitwy pod Azanulbizar. Jak wiemy, to tam Dain zabił Azoga (ojca Bolga - dowódcy goblinów i orków w bitwie pod Samotną Górą), a Thorin zyskał przydomek w związku z kawałem dębu który posłużył mu za tarczę. U sir Petera to jest pozmieniane. Azog zabija Throra, Thorin rani orka, przy czym ten żyje i ściga drużynę przez pół filmu. Jakoś nie przekonuje mnie to na 100%, ale może ocenię to z dalszej perspektywy, po obejrzeniu pozostałych dwóch części. Podobnie mieszane uczucia wywołał u mnie pobyt kompanii pod górami, u króla goblinów. Wyśmienicie za to wypadł Gollum. Cała scena "zagadek w mroku" jest żywcem wzięta z książki i wszystko tu pięknie 'gra i buczy'. To trzeba samemu zobaczyć, żeby zrozumieć! :D Podsumowując, fabularnie film wypada na prawdę bardzo dobrze, lecz jako fanatyk Tolkiena odczuwam pewien niedosyt lub lekką dezorientację. Wszyscy narzekają w recenzjach na pierwszą godzinę filmu - nie rozumiem czemu!! Dla mnie te pierwsze 60 minut było wręcz genialne i najbardziej klimatyczne!!


      Aktorsko w sumie nie będę odnosił się do osób powracających. Bo wszyscy - McKellen, Weaving, Blanchett, Lee, Holm, Wood, Serkis itd. wypadają bardzo dobrze i przekonująco. Przodują tu zwłaszcza Serkis i McKellen, gdyż dostali najistotniejsze partie do zagrania. Z "nowicjuszy" nie sposób nie wspomnieć Freemana (nie Morgana, on zawsze gra tylko Boga lub gadżeciarza batmana :P ), tzn. Martina Freemana. Jego Bilbo ma dla mnie więcej "życia" niż czwórka hobbitów z "Władcy...". Jestem przekonany, że po tych trzech filmach w 2014 roku będziemy mówili, że Bilbo to najlepiej zagrany z niziołków ze wszystkich sześciu dzieł Jacksona! Podobnie sprawa ma się z Richardem Armitagem. Facet dobrze wciela się w Thorina, nadaje mu szlachecki charakter i taki trochę filozoficzny. In minus tylko zaliczyłbym fakt, że miejscami zbytnio przypomina mi Aragorna ale siłą rzeczy obie postaci miały podobną historię w książkach. Narzeka się na "nijakość" większości krasnoludów i faktycznie nie wszyscy dostali swoje 5 minut, ale jestem pewny że w kolejnych dwóch odsłonach tak się stanie! Wyróżniają się Balin oraz Kili i Fili i to jest zgodne z "Hobbitem" Tolkiena! Dlatego aktorsko film dla mnie wypadł bardzo dobrze i nie mam prawa się czepiać niczego poważniejszego.
        Dech w piersiach zaparły mi scenografie. Kiedy oglądałem Erebor to dosłownie miałem ochotę uronić łzę ze wzruszenia (nie wiem, może w części duszy jestem krasnoludem ...... Ulfgarem :D ). Tak samo piękne było Rivendell, choć zaskakująco mało go pokazali. Nie inaczej było z Dol Guldur (lecz przy tym jestem przekonany, że wątek destrukcji Czarnoksiężnika w tej warowni będzie pokazany w kolejnym filmie! ) Niektóre ujęcia wręcz wyglądały jakby żywcem je przeniesiono z rysunków Alana Lee i Johna Howe. Brawa za piękną współpracę z tymi panami!!! Zaskakująco dobrze wypadły efekty CGI, nie przeszkadzały mi tak jak w trailerach i jakoś dobrze wkomponowały się w cały film, właściwie nie mam tu zarzutów, a nawet chciałbym chwalić, bo Gollum jest świetny! Tak samo Azog (choć tu nie jestem pewny czy był komputerowo generowany czy z wykorzystaniem żywych aktorów). Ogółem, odczuwam więcej CGI niż we "Władcy..." ale jest to wszystko w bardzo dobrym smaku, jak najdalej od jarmarku w stylu Michaela Baya. Pochwalić też trzeba działy ubioru i fryzur, bo krasnoludy rzeczywiście wyglądają fenomenalnie i miałem wrażenie ogólnie, że w filmie jest tyle drobiazgów, że będę je wciąż odkrywał przy kolejnym oglądnięciu.
       Osobno chciałbym parę słów napisać na temat 3D. Głębia była taka jaka powinna! Widać rękę WETA Digital, które odpowiadało za Avatara. Peter Jackson wiedział co robi, używając kamer RED Epic. Obraz jest czysty, ładny i kolorowy. Nie zgadzam się z niektórymi recenzjami, mówiącymi że 3D nie istnieje w tym dziele! Chyba dla niektórych jak coś nie wyleci z ekranu prosto w nich to nie ma 3D, to ja im proponuję wybrać się do kina 5D i niech ich tam ochlapią wodą, podpalą czy co tam jeszcze każdy chce.... Dla mnie głębia była dokładnie taka jaka winna być - nie męcząca ale podkreślająca to co podkreślić trzeba, np. w scenach z Gollumem i pierścieniem. W IMAXie jest świetny system z okularami polaryzacyjnymi. Powoduje to, że obraz nie jest tak przyćmiony jak w systemach Dolby szeroko stosowanych w Heliosach i M-kinach. To też rzutowało pozytywnie na odbiór seansu. Dodatkowo mieliśmy piękną niespodziankę - przed Hobbitem wyświetlono 9-minutowy sneak-peek nowego Star Treka (premiera w maju 2013) ! Tego w naszym kraju się raczej nie spodziewałem!! Ten wyjazd przekonał mnie, że niektóre filmy warto obejrzeć w IMAXie.
        Wszystko było pięknie wypełnione muzyką Howarda Shore'a. Kompozytor stanął na wysokości zadania i sprawił, że znów odbyliśmy podróż do Śródziemia, do tamtych dźwięków i klimatów. Wiele z utworów ścieżki dźwiękowej filmu (którą miałem okazję przesłuchać w grudniu w całości) opierało się na motywie "The Lonely Mountain". Sama pieśń jest nucona przez krasnoludy przy kominku i to jeden z najbardziej klimatycznych momentów całego obrazu! W niektórych miejscach motyw był jednak nadużywany, czasami jednak niepotrzebnie, jak mi się zdaje. Ale i tak Shore spełnił swą rolę wyśmienicie!


(O 48 fps wypowiem się po obejrzeniu w kinie.)
        EDIT: ok, właśnie dziś udałem się do kina na ucztę kinową. To samo danie smakuje równie wybornie po raz drugi (a podejrzewam, że i trzeci i dziesiąty i setny też :) ). Muszę przyznać, że po bardzo mieszanych recenzjach 48-klatkowego filmu byłem bardzo ciekawy jak mi przypadnie do gustu ta nowinka. W końcu jest to coś na miarę rewolucji! Rzekłbym, że dużo większej niż 3D, które tak na prawdę kinu jest znane od dawna, a po prostu było porzucone na jakiś czas i na nowo "odkryte" przez Jamesa Camerona. Tryb wyświetlania 48 klatek na sekundę zmienia coś, co od zawsze było podstawą w technologii kinematografii. Od zawsze bowiem wyświetlane były 24 obrazy na sekundę, do tego synchronizacja dźwięku na taśmie filmowej + oczywiście dopracowane urządzenia przesuwające taśmy w klasycznych projektorach. Peter Jackson postanowił to zrewolucjonizować, dublując frame-rate. Jak mu to wyszło? Muszę przyznać, że bardzo dobrze! Lepiej niż się spodziewałem nawet! Co prawda technologia ma swoje wady, ale zalety przeważają w moim mniemaniu. Zacznę więc od plusów. Na pewno jednym z podstawowych jest lepsza współpraca z kinowymi systemami 3D (zwłaszcza tymi od Dolby). 48 fps daje jaśniejszy obraz (siłą rzeczy) oraz żywsze kolory. Tym samym jakość przedstawianej głębi obrazu jest jeszcze lepsza niż pierwotnie. Po drugie, taka ilość klatek na sekundę sprawia, że ma się wrażenie oglądania filmu w HD. Nie wiem jak to opisać, ale po prostu część elementów scenografii, twarzy aktorów, a już na pewno postaci generowanych komputerowo - wszystko to jest wyraźniejsze i ostrzejsze. Zwłaszcza zyskują na tym efekty CGI. O ile trolle w zwykłej wersji wyglądały po prostu dobrze, tak tutaj - mistrzowsko! Wręcz powiedziałbym, że jest to poziom CGI Golluma. Ten ostatni rzecz jasna również zyskuje na nowym trybie. Nawet wargowie lepiej wyglądali, a także bitwa pod Azanulbizar. W pewnym ujęciu jak patrzyłem na tę bitwę, to zdałem sobie sprawę, że wszystko jest tak dopracowane, że równie dobrze mogliby tam być aktorzy, a nie efekt komputerowy, tak dobrze to wyglądało! Tym samym jednak, HFR (jak nazywa się 48 kl/s) jest bez wątpienia pułapką dla Twórców filmów. W obrazie, w którym będą chcieli to zastosować wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. CGI musi być na poziomie blockbusterów i ani ciut niżej! Charakteryzacje, kostiumy, plenery - wszystko musi być na poziomie wręcz ocierającym się o Oscary, bo każdy błąd w 48 klatkach będzie widoczny podwójnie ;) Na szczęście w Hobbicie ten problem nie występuje, za co brawa dla ekipy!! To co trzeba jasno powiedzieć, to że każdy widz musi się przyzwyczaić do takiego oglądania filmu i każdemu zajmuje to różny czas. Mi zajęło to tak 1/2 filmu a i tak trochę zauważałem od czasu do czasu rozbieżność. Polega ona na tym, że postaci zdają się ruszać w przyspieszonym tempie. Miałem rację, że montaż Hobbita jest pod HFR, wszelkie szybkie ujęcia były tu dobrze widoczne, widać było co się dzieje na ekranie. Inną sprawą jest, że nadal montażyści i operatorzy kamer muszą wspólnie popracować nad przedstawieniem postaci i ruchu na planie. Wszystko musi być od nowa opracowywane, bo obecne standardy przez lata wyznaczane nie nadają się tak do końca. Niektóre ruchy aktorów są dziwnie przyspieszone, jakby nerwowe a jeszcze praca kamery i zbyt szybkie cięcia to pogarszały - to jedna z wad zdecydowanie. Inną, choć nie wadą a po prostu faktem, jest większą "żywość" aktorów na planie. Postaci, w które się wcielają wręcz żyją! Jest to trochę tak jak historyczna rekonstrukcja wydarzeń w wysokobudżetowych produkcjach dokumentalnych BBC itp. Do tego bym to właśnie porównał. Film moim zdaniem traci tym samym troszkę na pewnej magii i epickości. Dodatkowo czepię się leciutko faktu, że jednak widać sceny gdzie było CGI wstawione (Gollum biegający po jaskini), a gdzie nie było i jest czysta scenografia + aktor, widać trochę większą "żywość" aktora. Generalnie mówiąc, 48 kl/s warto zobaczyć!! Myślę, że nie będę płakał jeśli ta technologia się zadomowi w kinach (mam jednak nadzieję, że jako jedna z opcji a nie wymuszenie jak w przypadku 3D) i że widzowie pokochają jej zalety, rozumiejąc i akceptując wady. Ja osobiście zobaczę kolejne części Hobbita w HFR!
        Podsumowując, warto było jechać na ten film aż do Poznania! Peterowi Jacksonowi i jego ekipie udało się coś niesamowitego - stworzyli dzieło, które przystaje do OLBRZYMICH oczekiwań jakie są po trylogii "Władcy...". Może nie wszystko jest idealne, ale film ma zdecydowanie to COŚ, posiada magię jakiej wszyscy oczekiwaliśmy. Iza sam fakt sprostania tej legendzie należą się brawa! Myślę, że na razie ciężko to wszystko ocenić fabułę, a przynajmniej niektóre jej elementy nie znając kontekstu przyszłych wydarzeń z pozostałych dwóch części. Technicznie pod każdym względem moje oczekiwania zostały spełnione. Rzeczy, których bym się czepił są drobiazgami czasem uwierającymi (jak pewien błąd w krajobrazach w okolicy Imladris), a czasem niespecjalnie przeszkadzającymi lub wręcz wypadającymi zaskakująco dobrze (np. modyfikowane wątki trolli czy dodany cały wątek Radagasta w Dol Guldur). Ciężko mi wystawić jakąś jednoznaczną ocenę, bo waham się trochę. Za sam film wystawiłbym notę 9/10, jako fan Tolkiena obniżyłbym do 8/10 za parę dziwnych rozwiązań fabularnych, sumarycznie więc wychodzi to na 8,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz