Na wstępie przyznam bez bicia: nigdy nie byłem fanem filmów z Agentem Jej Królewskiej Mości w roli głównej. Przygody Jamesa Bonda zawsze wydawały mi się jakieś takie przesadzone, nierealistyczne i przede wszystkim...gadżeciarskie ;) Dodatkowo, kino szpiegowskie nigdy mnie nie pasjonowało. Oczywiście jakiś tam jeden, czy dwa filmy obejrzałem (pamiętam "Golden Eye", potem chyba coś jeszcze było :P ). Tym bardziej, gdy dowiedziałem się, że Daniel Craig zostanie nowym Bondem to byłem nastawiony negatywnie. Kolejne filmy z nim się ukazywały, a ja nie widziałem ani jednego. Coeniasty wyciągał mnie od dawna na Skyfalla, więc w końcu stwierdziłem że mogę się przejść, przynajmniej żeby w sobotę w domu nie siedzieć ciągle :P Muszę przyznać, że moje obawy co do słabego aktorstwa i drętwej akcji bez polotu zostały w pełni urzeczywistnione. Zapraszam do recenzji po dalsze szczegóły.
Scenariusz 23. filmu o przygodach agenta 007 rozpoczyna się w Stambule. Bond i jego partnerka z wywiadu ścigają mordercę swego współtowarzysza. Pościg jak przystało na ten typ kina, był oczywiście widowiskowy, głowny bohater zdążył z 5 razy zmienić środek transportu, kończąc ostatecznie na dachu pociągu. Doszło do sytuacji, gdy partnerka Bonda musiała stanąć przed trudną decyzją - oddać strzał do ściganego przestępcy, czy nie (z uwagi na zagrożenie życia Jamesa). Na rozkaz 'M' - dowódcy agentów MI6 - strzeliła. Niestety trafiła swego przyjaciela. W ten sposób zaczyna się cały film, od 'śmierci' głównej postaci. Przyznam, że dość odważnie rozegrane. Po ciekawej czołówce z muzyką Adele, fabuła przenosi się do Londynu. MI6 musi sobie jakoś radzić ze stratą najlepszego agenta. Niestety, ktoś próbował dokonać zamachu na główną siedzibę wywiadu brytyjskiego. Tę trzeba było przenieść do podziemi. Agent 007, jak się okazało po czasie, przeżył i zażywał zasłużonego odpoczynku na tropikalnej wyspie. Gdy dowiedział się o kłopotach swoich przyjaciół, rzecz jasna powrócił by wyśledzić sprawców zamachu. Poprowadziło go to poprzez Szanghaj, aż do Szkocji, do swych źródeł (rodzina Jamesa Bonda tam miała posiadłość). Ogółem akcja nie należy do najbardziej błyskotliwych, fabuła miejscami ciągnie się jak flaki z olejem. Zdecydowanie pozytywny był moment w Szanghaju, tzn walka w wieżowcu przy świetle neonów, a także klub w którym Bond spotyka przeuroczą Severine. Tu następuje jeden z głupszych momentów scenariusza. Przepraszam, ale muszę nazwać rzecz po imieniu: Severine praktycznie rozkłada nogi na sam widok Daniela Craiga. Ten wchodzi jej do prysznica, a ona oczywiście nie protestuje nic a nic... Takie patenty mogły przejść w kinie 30 lat temu, dziś już wydają się, delikatnie mówiąc, infantylne. Pomijając tę głupotę, dalej następuje w sumie najlepsza część fabuły, bo poznajemy głównego 'bandziora' - Silvę. To jeden z najjaśniejszych punktów "Skyfalla". Postać to żywcem skopiowany Joker z "Mrocznego Rycerza", szaleństwo ma wypisane na twarzy. Javier Bardem zagrał tu wręcz oskarowo (jakiż kontrast do Craiga, który pokazuje tu swoje aktorskie dno). Dodatkowo, bohater jest z krwi i kości, ma swoją przeszłość i niekoniecznie jednoznaczne pobudki. Inna sprawa, że w końcowym rozrachunku kieruje nim tylko zemsta, co średnio odbija się na finale całej historii. Ten bowiem jest już ciężko nudny (czekałem tylko aż film się skończy). Jeszcze tak nawiasem wspominając - pojawia się słynny 'Q' i daje agentowi Jej Królewskiej Mości dwa gadżety.....uwaga.....nadajnik GPS i pistolet, który strzela tylko w rękach 007. No po prostu pozazdrościć 'inwencji' scenarzystów. Widać, że próbowali urealistycznić przygody Bonda, ale w takim razie mogli już w ogóle zrezygnować z gadżetów zamiast ośmieszać Jamesa.... W każdym razie historia przedstawiona w filmie woła o pomstę do nieba, poza drobnymi wyjątkami jest nudno i głupio.
Aktorsko, jest bardzo średniawo, z wyjątkiem jednej osoby. Javier Bardem - on jako jedyny "ciągnie wózek". Rolę Silvy zagrał błyskotliwie, z polotem. Ma się wrażenie, że chyba wymyślał niektóre rzeczy już na planie. Wyszło realistycznie, ale jednocześnie...komiksowo 0_o Silva mógłby z powodzeniem znaleźć się w takim Gotham City i pasowałby jak ulał. Zdecydowanie postać, którą zapamiętam najlepiej z tego całego gniota. Judi Dench rozegrała dobry spektakl, na poziomie, ale nic poza tym. Zagrała "swoje". Warto też nadmienić obecność Ralpha Fiennesa. On też jest raczej pozytywem w "Skyfall". Obie panie - Naomie Harris (Eve) i Berenice Marloche (Severine) - przede wszystkim są i już. Ta druga o wiele ciekawsza i bardziej magnetyczna, ale to już rzecz gustu. Najgorszy aktor z obsady gra główną rolę. To patologia!! Daniel Craig jest tak sztywny, że dosłownie nie wiem kto zdecydował o jego zatrudnieniu. Koleś świetnie się nadaje do reklam maszynek po goleniu, ale niestety zagrać coś, czy nadać Bondowi trochę ducha - to za wiele dla tego Pana :/ Zdecydowanie kiepsko to wpłynęło na cały "Skyfall".
Najjaśniejszym punktem są techniczne aspekty. Twórcom należą się brawa, bo w 23. Bondzie zdjęcia, montaż, oświetlenie i scenografie stoją na naprawdę BARDZO wysokim poziomie. Do tego stopnia, że gdybym miał teraz pisać swoją magisterkę, wspomniałbym o Bondzie zdecydowanie przy omawianiu oświetlenia i jego roli w post-produkcji. Same krajobrazy w filmie są przepiękne, Szkocja robi wrażenie, ale Szanghaj też, wyspa Silvy tak samo. Montaż jest dobrze dostosowany do akcji w filmie i raczej nie ma wrażenia "dyskoteki", jest po prostu tak jak ma być. Najlepsze na koniec zostawiłem: scenografie + oświetlenie. Na prawdę pomieszczenia, w których się pojawiają bohaterowie są świetnie zaprojektowane, Szanghaj zapadł tu w pamięć najmocniej, ale też i posiadłość Bondów. Przy tym kluczową rolę pełniło zawsze światło. Scena walki w budynku z szyb w Szanghaju była MISTRZOWSKA. Równocześnie w twarzach bohaterów odbijały się neony, w tle były też neony, w szybach też. Ciężko to nawet wyjaśnić, to warto zobaczyć!! Za techniczne aspekty 10/10 daję.
Podsumowując, "Skyfall" zdecydowanie nie przekonał mnie do filmów z Bondem. Nudny i infantylny scenariusz, przestarzały wręcz. Kiepskie aktorstwo do tego, bo niestety jedna postać to za mało. Same techniczne aspekty nie wystarczyły również. Mimo to, nie żałuję że poszedłem na ten film. Bo mimo wszystko parę rzeczy było warto ujrzeć. W przyszłości sądzę, że przygodom 007 dobrze zrobiłoby kompletne urealistycznienie, żeby wziął się za to np. Jonathan Nolan (współproducent genialnego Person of Interest) na spółkę ze swoim słynnym bratem. Dodatkowo, gdyby zatrudnić jakiegoś aktora (prawdziwego aktora!) do roli Bonda, przy zachowaniu świetnych zdjęć, montażu i oświetlenia, to wyszedłby już z tego na pewno bardzo ciekawy projekt. A tak....cóż, ocena 5,5/10.