środa, 31 października 2012

Skyfall


     Na wstępie przyznam bez bicia: nigdy nie byłem fanem filmów z Agentem Jej Królewskiej Mości w roli głównej. Przygody Jamesa Bonda zawsze wydawały mi się jakieś takie przesadzone, nierealistyczne i przede wszystkim...gadżeciarskie ;) Dodatkowo, kino szpiegowskie nigdy mnie nie pasjonowało. Oczywiście jakiś tam jeden, czy dwa filmy obejrzałem (pamiętam "Golden Eye", potem chyba coś jeszcze było :P ). Tym bardziej, gdy dowiedziałem się, że Daniel Craig zostanie nowym Bondem to byłem nastawiony negatywnie. Kolejne filmy z nim się ukazywały, a ja nie widziałem ani jednego. Coeniasty wyciągał mnie od dawna na Skyfalla, więc w końcu stwierdziłem że mogę się przejść, przynajmniej żeby w sobotę w domu nie siedzieć ciągle :P Muszę przyznać, że moje obawy co do słabego aktorstwa i drętwej akcji bez polotu zostały w pełni urzeczywistnione. Zapraszam do recenzji po dalsze szczegóły.
     Scenariusz 23. filmu o przygodach agenta 007 rozpoczyna się w Stambule. Bond i jego partnerka z wywiadu ścigają mordercę swego współtowarzysza. Pościg jak przystało na ten typ kina, był oczywiście widowiskowy, głowny bohater zdążył z 5 razy zmienić środek transportu, kończąc ostatecznie na dachu pociągu. Doszło do sytuacji, gdy partnerka Bonda musiała stanąć przed trudną decyzją - oddać strzał do ściganego przestępcy, czy nie (z uwagi na zagrożenie życia Jamesa). Na rozkaz 'M' - dowódcy agentów MI6 - strzeliła. Niestety trafiła swego przyjaciela. W ten sposób zaczyna się cały film, od 'śmierci' głównej postaci. Przyznam, że dość odważnie rozegrane. Po ciekawej czołówce z muzyką Adele, fabuła przenosi się do Londynu. MI6 musi sobie jakoś radzić ze stratą najlepszego agenta. Niestety, ktoś próbował dokonać zamachu na główną siedzibę wywiadu brytyjskiego. Tę trzeba było przenieść do podziemi. Agent 007, jak się okazało po czasie, przeżył i zażywał zasłużonego odpoczynku na tropikalnej wyspie. Gdy dowiedział się o kłopotach swoich przyjaciół, rzecz jasna powrócił by wyśledzić sprawców zamachu. Poprowadziło go to poprzez Szanghaj, aż do Szkocji, do swych źródeł (rodzina Jamesa Bonda tam miała posiadłość). Ogółem akcja nie należy do najbardziej błyskotliwych, fabuła miejscami ciągnie się jak flaki z olejem. Zdecydowanie pozytywny był moment w Szanghaju, tzn walka w wieżowcu przy świetle neonów, a także klub w którym Bond spotyka przeuroczą Severine. Tu następuje jeden z głupszych momentów scenariusza. Przepraszam, ale muszę nazwać rzecz po imieniu: Severine praktycznie rozkłada nogi na sam widok Daniela Craiga. Ten wchodzi jej do prysznica, a ona oczywiście nie protestuje nic a nic... Takie patenty mogły przejść w kinie 30 lat temu, dziś już wydają się, delikatnie mówiąc, infantylne. Pomijając tę głupotę, dalej następuje w sumie najlepsza część fabuły, bo poznajemy głównego 'bandziora' - Silvę. To jeden z najjaśniejszych punktów "Skyfalla". Postać to żywcem skopiowany Joker z "Mrocznego Rycerza", szaleństwo ma wypisane na twarzy. Javier Bardem zagrał tu wręcz oskarowo (jakiż kontrast do Craiga, który pokazuje tu swoje aktorskie dno). Dodatkowo, bohater jest z krwi i kości, ma swoją przeszłość i niekoniecznie jednoznaczne pobudki. Inna sprawa, że w końcowym rozrachunku kieruje nim tylko zemsta, co średnio odbija się na finale całej historii. Ten bowiem jest już ciężko nudny (czekałem tylko aż film się skończy). Jeszcze tak nawiasem wspominając - pojawia się słynny 'Q' i daje agentowi Jej Królewskiej Mości dwa gadżety.....uwaga.....nadajnik GPS i pistolet, który strzela tylko w rękach 007. No po prostu pozazdrościć 'inwencji' scenarzystów. Widać, że próbowali urealistycznić przygody Bonda, ale w takim razie mogli już w ogóle zrezygnować z gadżetów zamiast ośmieszać Jamesa.... W każdym razie historia przedstawiona w filmie woła o pomstę do nieba, poza drobnymi wyjątkami jest nudno i głupio.

     Aktorsko, jest bardzo średniawo, z wyjątkiem jednej osoby. Javier Bardem - on jako jedyny "ciągnie wózek". Rolę Silvy zagrał błyskotliwie, z polotem. Ma się wrażenie, że chyba wymyślał niektóre rzeczy już na planie. Wyszło realistycznie, ale jednocześnie...komiksowo 0_o Silva mógłby z powodzeniem znaleźć się w takim Gotham City i pasowałby jak ulał. Zdecydowanie postać, którą zapamiętam najlepiej z tego całego gniota. Judi Dench rozegrała dobry spektakl, na poziomie, ale nic poza tym. Zagrała "swoje". Warto też nadmienić obecność Ralpha Fiennesa. On też jest raczej pozytywem w "Skyfall". Obie panie - Naomie Harris (Eve) i Berenice Marloche (Severine) - przede wszystkim są i już. Ta druga o wiele ciekawsza i bardziej magnetyczna, ale to już rzecz gustu. Najgorszy aktor z obsady gra główną rolę. To patologia!! Daniel Craig jest tak sztywny, że dosłownie nie wiem kto zdecydował o jego zatrudnieniu. Koleś świetnie się nadaje do reklam maszynek po goleniu, ale niestety zagrać coś, czy nadać Bondowi trochę ducha - to za wiele dla tego Pana :/ Zdecydowanie kiepsko to wpłynęło na cały "Skyfall".
     Najjaśniejszym punktem są techniczne aspekty. Twórcom należą się brawa, bo w 23. Bondzie zdjęcia, montaż, oświetlenie i scenografie stoją na naprawdę BARDZO wysokim poziomie. Do tego stopnia, że gdybym miał teraz pisać swoją magisterkę, wspomniałbym o Bondzie zdecydowanie przy omawianiu oświetlenia i jego roli w post-produkcji. Same krajobrazy w filmie są przepiękne, Szkocja robi wrażenie, ale Szanghaj też, wyspa Silvy tak samo. Montaż jest dobrze dostosowany do akcji w filmie i raczej nie ma wrażenia "dyskoteki", jest po prostu tak jak ma być. Najlepsze na koniec zostawiłem: scenografie + oświetlenie. Na prawdę pomieszczenia, w których się pojawiają bohaterowie są świetnie zaprojektowane, Szanghaj zapadł tu w pamięć najmocniej, ale też i posiadłość Bondów. Przy tym kluczową rolę pełniło zawsze światło. Scena walki w budynku z szyb w Szanghaju była MISTRZOWSKA. Równocześnie w twarzach bohaterów odbijały się neony, w tle były też neony, w szybach też. Ciężko to nawet wyjaśnić, to warto zobaczyć!! Za techniczne aspekty 10/10 daję.


     Podsumowując, "Skyfall" zdecydowanie nie przekonał mnie do filmów z Bondem. Nudny i infantylny scenariusz, przestarzały wręcz. Kiepskie aktorstwo do tego, bo niestety jedna postać to za mało. Same techniczne aspekty nie wystarczyły również. Mimo to, nie żałuję że poszedłem na ten film. Bo mimo wszystko parę rzeczy było warto ujrzeć. W przyszłości sądzę, że przygodom 007 dobrze zrobiłoby kompletne urealistycznienie, żeby wziął się za to np. Jonathan Nolan (współproducent genialnego Person of Interest) na spółkę ze swoim słynnym bratem. Dodatkowo, gdyby zatrudnić jakiegoś aktora (prawdziwego aktora!) do roli Bonda, przy zachowaniu świetnych zdjęć, montażu i oświetlenia, to wyszedłby już z tego na pewno bardzo ciekawy projekt. A tak....cóż, ocena 5,5/10.

wtorek, 30 października 2012

Fringe s05e04 - "The Bullet That Saved The World"


         Po dwutygodniowej przerwie Fringe powraca. I to w dobrym stylu! Myślę, że zdążyliśmy się już wszyscy przyzwyczaić, że w tym sezonie nie chodzi już o pytania, a raczej o opowiedzenie historii do końca. Na swój sposób odcinki są więc prostsze, mniej pogmatwane, ale też i celowość działań bohaterów bardziej stała się jasna. Jednym ta formuła odpowiada (mi np. tak) a innym nie. Czy to dobre zakończenie całego serialu? Nie wiem jeszcze, ale liczę że jeśli utrzyma się tempo wydarzeń z niniejszego odcinka, to Fringe dostanie godny finał.
     Fabuła kontynuuje wątek kaset. Głębiej w zabursztynowanym laboratorium bohaterowie odnajdują kolejną taśmę. Walter opisuje w niej plany czegoś, które ukrył gdzieś w mieście. Zdobycie tych "rysunków" to drugi krok w kierunku zniszczenia obserwatorów. Tak jak się należało domyślać, pobyt renegatów w dawnym laboratorium nie pozostał niezauważony i pojawiły się komplikacje. Również w tym epizodzie do akcji wkroczył po raz pierwszy w tym sezonie Broyles. Ciekawa jest jego relacja zarówno z Windmarkiem jak i z Ettą i rebeliantami. Okazuje się, że plany są ukryte na stacji metra, do której dostać się trzeba przez punkt kontrolny obserwatorów. W tym celu nasi Walter i spółka postanawiają wykorzystać przedmioty i wydarzenia, które badali w poprzednich sezonach :) Mamy okazję przyjrzeć się skrytce w laboratorium, gdzie Bishop przechowuje wszystko co dotyczyło spraw wydziału Fringe. Warto się poprzyglądać bo sporo tam znajomych przedmiotów. :) Zdobycie planów to i tak dopiero rozpędzenie fabuły odcinka, bo potem jest jeszcze ciekawiej. No i jest zaskakująco. Muszę przyznać Twórcom, że znów pokazali tym odcinkiem, że mają jaja :) Dodatkowo pojawiło się parę kwestii co do obserwatorów, myślę że jest spora szansa że teraz akcja ruszy z kopyta już do końca.


     Aktorsko, cieszy powrót Broylesa. Lance Reddick daje od siebie sporo pozytywów, zwłaszcza w scenach gdy jego postać rozmawia z obserwatorami. Dostajemy też kolejną porcję rozwijania się relacji na linii Peter-Olivia-Etta, dość sporą porcję. Bezcenny był też Walter mówiący: "Teraz to my musimy wywołać 'fringe-events' " :D
    Technicznie, nawet jeśli serial ma obcięty budżet to tego kompletnie nie widać. Holograficzne interfejsy, Nowy Jork w przyszłości, zrujnowane dzielnice - to wszystko mamy tutaj. Podobało mi się pomieszczenie z różnymi pamiątkami po 'fringe-events', sporo fajnych ciekawostek tam było: okno międzywymiarowe, jeżozwierz itp.
     Podsumowując, co do fabuły to najlepszy odcinek tego sezonu. Zdecydowanie końcówka dla mnie pozamiatała, dodatkowo niespodziewanie dostaliśmy parę pytań. Jest też kwestia tego, co dalej? Wrócił Broyles, na Ninę myślę że długo nie poczekamy ;) Sumarycznie dałbym 9/10.

poniedziałek, 29 października 2012

Person of Interest s02e04 - "Triggerman"

 
     Drugi sezon Person of Interest rozpędził się! Dowodem na to jest kolejny niby-proceduralny odcinek. Podobnie jak w zeszłym tygodniu, tym razem też otrzymujemy solidną porcję akcji. Głównie jest to związane ze 'sprawą tygodnia' , ale powraca też na ekrany dawno nie widziany i jeden z moich ulubionych bohaterów sezonu 1 :D Ale wszystko po kolei.
     Maszyna wskazała kolejny numer. Tym razem jest to Riley Cavanaugh, pracownik niejakiego Georga Masseya. Ten ostatni to znany gangster, który pod pozorem legalnych interesów załatwia swoje ciemne sprawy. Nie wiadomo kim ma być Riley - ofiarą czy zbrodniarzem. Tego Reese musi się dowiedzieć. Sprawa się komplikuje, gdy we wszystko wmieszana zostaje wdowa po jednym z ludzi Masseya - Annie Delaney. Harold i jego partner muszą lawirować pomiędzy zapewnieniem bezpieczeństwa kobiecie a doprowadzeniem sprawy do końca. Jak to bywa w PoI przeważnie - w trakcie epizodu mamy kilka zwrotów akcji, których nie chciałbym zdradzać specjalnie ;) To było in plus. In minus zaliczyłbym przewidywalność tych zwrotów, zwłaszcza jednego z ostatnich (może nie zwrot, ale na pewno istotna informacja nt. jednej z postaci). Fajnie, że Twórcy przy tej okazji tworzą barwne postaci, a nie tylko czarno-białe. Riley jest tego najlepszym przykładem. W pewnym momencie, Finch i Reese muszą zwrócić się o pomoc do kogoś potężnego. Jedyną osobą władną uczynić to o co im chodziło był.....siedzący w więzieniu Elias. TAK !! Elias wrócił! Na razie niby to na chwilę, ale wątek wyraźnie zostanie rozwinięty (Finch nie zdradził jeszcze, co mafiozo chciał dostać w zamian za dobry uczynek) . Sama fabuła epizodu była dobra, choć jak na standardy serialu, to bywało lepiej. Pojawienie się dawno nie widzianego Włocha to zdecydowany plus!
Aktorsko, scena w więzieniu między Haroldem i Eliasem, to jeden z tych fajniejszych momentów w PoI. Oby takich elementów jak najwięcej, mam nadzieję że Enrico Colantoni wróci do obsady na stałe.
     Podsumowując, epizod kontynuuje dobrą passę poprzednich, choć fabularnie nie był aż tak mocny. Z jednej strony powrót głównego mafioza z s1, z drugiej zaś 'sprawa tygodnia' dość typowa jak na standardy wyznaczone przez PoI. Oceniłbym sumarycznie epizod na 8/10. Do poziomu poprzednika leciutko zabrakło.

American Horror Story s02e01 - "Welcome to Briarcliff"


      W zeszłym sezonie pojawił się bardzo ciekawy serial w klimatach grozy. American Horror Story na pewno gromadziło świetną obsadę. Do tego stworzono niezły (choć nie rewelacyjny) scenariusz. Historia domu pełnego duchów i tajemnic, do którego wprowadziła się rodzina Harmonów, może nie przerażała, ale na pewno budziła zainteresowanie. Świetne role m.in. Jessiki Lange czy Zachary'ego Quinto pozostawiły dobre wspomnienie. Fabuła w ostateczności rewelacją nie była, ale Twórcom AHS udało się stworzyć coś nowego. Zgodnie z tym ostatnim, producenci postanowili w drugim sezonie zaryzykować jeszcze bardziej. Otóż, spotkamy tu wielu tych samych aktorów co w sezonie 1. Z tą różnicą że grają oni zupełnie inne postaci, a historia w s2 nie ma nic wspólnego (wg. zapewnień Twórców) z s1. Ja mam inne zdanie, ale czy mam rację, to się dopiero okaże.
     Scenariusz odcinka wprowadzającego jest skonstruowany w taki sposób, by widza zapoznać z wieloma wątkami, z jakimi będzie miał do czynienia w drugiej serii. Początkowo jednak, scena otwierająca rozgrywa się w czasach teraźniejszych. Młoda para zwiedza opuszczony zakład dla obłąkanych. Przeglądają różne gabinety, a także korzystają z niektórych pozostawionych sprzętów w ramach bezwstydnej kopulacji :P Tę przerywają im dziwne odgłosy, które postanawiają sprawdzić. Jak to zwykle bywa, coś odgryza panu młodemu rękę, którą niepotrzebnie wsadził do opuszczonego pomieszczenia.....Akcja cofa się w czasie. Jest 1964 rok. W budynku mieści się szpital psychiatryczny prowadzony przez ojca Timothy Howarda i siostrę Jude. Na miejsce przybywa rządna sensacji dziennikarka - Lana Winters. Pomimo prób zachowania pozorów, chodzi jej o wywiad z niebezpiecznym więźniem, który ma przybyć do placówki - Kitem "Bloody Face" Walkerem. Zamordował on swoją czarnoskórą żonę, a twierdzi że została porwana przez UFO. Na dokładkę do tego wątku, możemy też poznać dr. Ardena przeprowadzającego eksperymenty na pacjentach. Między nim a siostrą Jude jest ciągły konflikt. Nie sposób też nie wspomnieć histerycznej, zahukanej siostry Mary Eunice. Pełni ona rolę pomocnicy dla szefowej, jest jej posłańcem, a jednocześnie znosi baty gdy coś nie idzie po myśli... Nie wgłębiając się w szczegóły scenariusza epizodu, wspomnę tylko, że Lana Winters (która wydaje się być główną bohaterką serii) znajdzie to czego szuka, a nawet jeszcze więcej....chyba nawet zbyt dużo jak dla niej ;)
     Aktorsko, jak przystało na AHS jest ciekawie, mamy parę powtarzających się osobistości: Sarah Paulson (Lana), Evan Peters (Kit), Jessika Lange (sisotra Jude). Pojawi się też Zachary Quinto. Z nowych na pewno w pierwszym rzedzie należy postawić Jamesa Cromwella (dr. Arden). Tak dobry dobór aktorów gwarantuje, uważam, że nie będziemy się nudzić i postaci będą żywe, z krwi i kości. To zawsze było dość mocną stroną AHS w 1. sezonie, tu może być nawet lepiej!
     Technicznie, wybór szpitala jako miejsca akcji był strzałem w dziesiątkę!! Dzięki temu dostajemy dużo więcej opcji rozwoju fabuły, jednocześnie klimat jest dużo bardziej niepokojący. Wspomaga go na pewno praca kamery, montaż i świetna muzyka. Czołówka AHS też warta jest wspomnienia. Podobnie jak kampania promocyjna. Mam tylko nadzieję, że to wszystko przełoży się na dobry i wysoki poziom serialu.
     Podsumowując, AHS jest warte oglądania. Dobra obsada, ciekawy pomysł gwarantują widowisko. Czy tak będzie na prawdę? przekonamy się.... ;) Ocena: 9/10.

niedziela, 28 października 2012

Supernatural s08e04 - "Bitten"


     Przygód braci Winchester ciąg dalszy... Tak jak i w poprzednim odcinku, tak i tu mamy 'procedural' - jednorazową przygodę Sama i Deana. Lecz tym razem jest ona opowiedziana w całości z nietypowej perspektywy - znalezionego zmontowanego nagrania z kamer nastolatków.
       Epizod zaczyna się właśnie w następujący sposób: bracia wchodzą do zniszczonego mieszkania, wewnątrz znajdują ciała, a na laptopie nagrany film. Odpalają go. Ich oczom ukazuje się cała historia widziana z perspektywy trójki nastolatków. Dwóch chłopaków (Brian i Michael) poznaje uroczą dziewczynę (Kate). Spędzają coraz więcej czasu razem, Kate i Michael stają się parą. Pewnego razu, podczas wygłupów obaj chłopcy trafiają do lasu, gdzie jeden z nich zostaje ugryziony przez niezidentyfikowane zwierzę. W międzyczasie na ujęciach filmu pojawiali się już bracia (nastolatkom znani jako agenci FBI którzy prowadzą w okolicy sprawę tajemniczych morderstw). Zadziwiające, ale Michael szybko dochodzi do siebie po zranieniu i odkrywa że posiada dziwne zdolności, staje się coraz bardziej dziki. Trzeba przyznać, że historia rozkręca się i znajduje dość zaskakujący finał. Ogólnie mogę powiedzieć, że to jeden z ciekawszych odcinków SPN w ostatnich 2 sezonach. Inna sprawa, że motyw 'found footage' już się pojawiał wcześniej...
     Technicznie, no jest tu typowy film kręcony z ręki, wszystko lata, jest niestabilne. To nadaje smaczku, ale też kiedy trzeba to pokazuje to co ma pokazać - ot typowy, kontrolowany studyjnie obraz pseudo-amatorski. Na pewno z jednej strony dobry pomysł na nietypowy epizod, z drugiej zaś męczący czasem dla widza.
      Aktorsko, zabrakło tym razem Sama i Deana. Ich postaci praktycznie tylko przewijają się w tle parę razy. Głównymi bohaterami tym razem stała się trójka nastolatków. Aktorka grająca Kate (DAT Brit Sheridan!!) jest całkiem, całkiem  :> Leigh Parker i Brandon Jones (odpowiednio, Brian i Michael) też mieli spore pole do popisu. Cała trójka zagrała solidny epizod.
     Podsumowując, Supernatural jak na razie nie jest zły, trzyma poziom dobry (porównując do zeszłego sezonu) i oby tak dalej! Odcinek nietypowy, z nowymi postaciami, mogliśmy odpocząć od Winchesterów. Jednocześnie jednak to tylko 'procedural', nic więcej. Sumarycznie: 8/10.

Arrow s01e03 - "Lone Gunmen"


     Rozkręca nam się Arrow z odcinka na odcinek. Tym razem głównym przeciwnikiem zostaje słynny Deadshot! :D Przynosi to nam porcję paru świetnych scen akcji. A co jeszcze ważniejsze, to kolejne komplikacje wątków rodzinnych głównego bohatera.
      Jak wspomniałem przed chwilą, fabuła epizodu opiera się na zamachach przeprowadzanych przez tajemniczego snajpera. Z czasem okazuje się nim być Deadshot - słynny komiksowy wróg Batmana. Ponieważ Green Arrow i Batman to ten sam świat - komiksy DC - to nie ma problemu by postać pojawiła się w serialu. Przeciwnik ma swoje charakterystyczne atuty - okular z celownikiem i pistolet maszynowy zamontowany na ręce. Z obu korzysta bez skrupułów w trakcie pojedynków z Olivierem. Nasz główny bohater z kolei napotyka coraz ciekawsze komplikacje w życiu osobistym. Już oficjalnie dowiaduje się o związku Tommy'ego i Laurel. Próbuje też chronić swą młodszą siostrę przed zboczeniem na złą ścieżkę. Bardzo ciekawie w tych kontekstach prezentuje się scena w klubie, gdzie mamy okazję obserwować panią prawnik w dobrej akcji 0_o . Parę minut odcinka zostało poświęcone na retrospekcję z wyspy. Widzimy Oliviera rannego w jaskini, opiekuje się nim tajemniczy ktoś (być może fani komiksów znają postać, ja niestety nie :P ) , ogółem klimaty są trochę LOSTowe, bo na chwilę pojawia się tam jakaś uzbrojona grupa, ogółem widać że wątek będzie miał ciekawy potencjał... Co do tego, interesująco rozwija się relacja z Digglem. A w końcówce odcinka nawet BARDZO interesująco :P Zobaczymy jak to będzie dalej, ale generalnie epizod oceniłbym solidnie pod względem fabuły.
      Technicznie, warto zwrócić uwagę na różnicę w temperaturze barw retrospekcji i teraźniejszości. We flashbackach barwy wyblakłe, coś jak w niektórych odcinkach Kompanii Braci, Z kolei w dzisiejszych wydarzeniach kolory są normalne, ciepłe.
      Aktorsko warto pochwalić Davida Ramseya (w roli Diggla). Między jego bohaterem, a główną postacią jest wyraźna chemia i da się to odczuć zwłaszcza w trzecim epizodzie...
     Podsumowując, Arrow trzyma poziom, jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Dobry debiut jak na razie. Oceniam epizod na 8,5/10.

sobota, 27 października 2012

Person of Interest s02e03 - "Masquerade"


     W ostatnim odcinku do zespołu powrócił Finch. Reese w porę zdążył wytropić Root i wyrwać z jej "szponów" Harolda ;) Należało się spodziewać, że tym razem powrócą odcinki 'proceduralne', tzn. nadal nasi bohaterowie będą rozwiązywać sprawy przekazane przez Maszynę. Zaiste, tak właśnie się stało. Lecz jak na PoI przystało, wszystko w tym odcinku ma głębszy sens jak się okazuje.
     Tym razem John musi chronić niejaką Sophie Campos. To młoda córka brazylijskiego dyplomaty. Wkrótce ogłosi on chęć startowania w wyborach prezydenckich. Wskazanie maszyny sugeruje, że ktoś mógłby czyhać na życie ukochanej córeczki ambasadora. Reese wkręca się jako jej prywatny ochroniarz. Zbyt długo tu opisywać, ale jest wiele fajnych i komicznych scen. Przez cały epizod między agentem a dziewczyną rodzi się jednak nić porozumienia. Okazuje się bowiem, że Sophie lubi się ostro bawić, nie zawsze w przyjemnym towarzystwie. Stąd rodzą się różne kłopoty, nad którymi musi zapanować John. Dodatkowo dostajemy świetny wątek relacji Harolda z psem - informatyk też ma serce dla zwierząt, wbrew pozorom... Najlepszy smaczek i jednocześnie szerszą perspektywę daje powrót dwóch postaci z poprzedniego sezonu. Wiąże się to z morderstwem Alicii Corwin, więcej nie zdradzę. Cały odcinek jest dynamiczny, ale raczej dość luzacki można by rzec. Jednocześnie dostajemy smaczki z s1, a to dobrze wróży na przyszłość. In minus, że końcówka głównego wątku odcinka była trochę przewidywalna.
     Aktorsko, coś mi przestaje odpowiadać w grze Jima Caviezela. Czasem w paru scenach widać jakiś fałsz w jego postaci, jest zbyt "statyczny". Za to Paloma Guzman jako Sophia Campos była na prawdę świetna. Jej charakter rozwija się cały epizod i fajnie dogaduje się z Reesem, oby więcej takich osób w sezonie drugim było. Reszty aktorów raczej nie ma co wspominać - standard.
      Podsumowując, PoI w drugim sezonie prezentuje wysoki poziom, a ten odcinek to w ogóle jeden z lepszych w serialu. Zadecydowały na pewno wmieszane wątki z s1, ale też świetne sceny z aktualnie prowadzonej sprawy. Jest też sporo humoru charakterystycznego dla PoI. Sumarycznie daję notę 9/10.

poniedziałek, 22 października 2012

Supernatural s08e03 - "Heartache"


     Trzeci odcinek ósmego sezonu Supernatural, to tradycyjny jednoodcinkowiec. Dawno już nie było takiego luźniej powiązanego z główną fabuła odcinka, w którym bracia Winchester mieliby okazję tak po ludzku zapolować na jakiegoś potwora. ;)
     Historia wokół której obraca się epizod, to regularnie odnajdywane w kilku (zawsze tych samych) miastach ciała. Zawsze są one pozbawione serc. Ponieważ Kevin zniknął im z oczu na jakiś czas, Sam i Dean postanawiają pójść tropem dziwnych morderstw. W międzyczasie mamy okazję oglądać parę z nich, gdyż toczą się one też w trakcie odcinka. Okazuje się, że ma to wszystko związek ze znanym futbolistą (idolem Sama), który popełnił samobójstwo. Kim tak na prawdę był ? W sumie odpowiedź na to pytanie była dość prosta do przewidzenia - na pewno nie tym, za kogo uważał go cały świat ;) W sumie nie ma co się rozpisywać, bo szkoda spoilerować. W mojej opinii odcinek w żaden sposób nie przesuwa w przód głównej fabuły. Jest taką miłą odskocznią, choć mam nadzieję iż ilość tego typu historii będzie też ograniczona i że znajdą się na to wszystko ciekawe pomysły (ten z omawianego epizodu jest ciekawy, aczkolwiek motyw już się pojawiał w serialu). Dostajemy też troszeczkę flashbacków z niedawnej przeszłości młodszego Winchestera. Zostaje szerzej wprowadzony wątek jego związku z kobietą, z którą widzieliśmy go w pilocie s8. Należy się spodziewać poszerzenia tej części historii w dalszych odsłonach serii.
     Technicznie nie ma nic do oceniania. Już w sumie od jakiegoś czasu Supernatural osiągnął pewien niezły (jak na serial) poziom efektów i pracy kamery itd. Nic w tej materii się nie zmienia. Przejdę zatem od razu do oceny. Odcinek nie był może odkrywczy sam w sobie, ale przyznam, że dobrze się go oglądało. Dało się poczuć choć trochę starego klimatu serialu, z pierwszych sezonów. Zabrakło może jakichś epizodycznych ról dla ważniejszych postaci serialu, bo jednak mógłby się np pojawić ktoś niespodziewany, ale nie jest to jakiś większy minus.
Sumarycznie dałbym notę 8/10.

niedziela, 21 października 2012

Revolution s01e05 - "Soul Train"

 
    Z każdym odcinkiem nowego serialu Kripke i Abramsa pojawia się coraz więcej "akcji". To nieźle wróży na przyszłość. Relacje między bohaterami komplikują się, co też jest pozytywem. Inna sprawa, że poziom aktorski do rewelacyjnych nie należy. Właściwie wymieniłbym może trójkę aktorów, którzy na prawdę ciągną ten wózek, ale o tym w stosownym dziale recenzji. W każdym razie piąty epizod przynosi jak dotąd najbardziej wartką i ciekawą fabułę, jednocześnie jednak troszkę za mało jest "mitologii".
   Fabuła, zgodnie z tytułem zresztą, toczy się wokół pociągu. Skoro zabrakło prądu, jakoś trzeba sobie radzić. Milicja Monroe ma w swej dyspozycji parową lokomotywę z wagonami. Ma ona wystartować z pewnej mało znaczącej wioski do Filadelfii - głównej stolicy Republiki Monroe. Koleją ma być przewieziony m.in. Danny. Miles, Charlie i spółka postanawiają, że podejmą próbę odbicia chłopaka z rąk porywaczy. Jak to przeważnie bywa, sprawy się komplikują i końcówka odcinka to wyścig z czasem w jadącej już lokomotywie. W tzw. międzyczasie możemy obserwować kolejny rozdział z relacji Kpt. Neville'a z Dannym. Między tą dwójką aktorów jest dobra chemia i sceny z nimi są jednymi z ciekawszych. Generalnie odcinek chyba najlepszy pod względem akcji w tym sezonie. Pojawiło się też pewne zaskoczenie w końcówce, aczkolwiek dające się przewidzieć. W epizodzie mamy flashbacki koncentrujące się na życiu Toma Neville w dniu 'blackoutu'. Koniec odcinka w zasadzie stawia bohaterów w punkcie wyjścia. Trzeba podjąć mozolną wędrówkę do celu, jakim w domyśle jest Filadelfia.
    Aktorsko, mamy coraz więcej Giancarlo Esposito (Tom Neville). Nie znałem tego pana wcześniej i przyznam, że żałuję, bo zdecydowanie jego kapitan milicji to postać z krwi i kości. Wydaje się oschły i surowy, ale też możemy go poznać jako całkiem rodzinnego człowieka. Billy Burke jako Miles jakoś "zatrzymał się w rozwoju" - jego charakter jest wciąż taki sam, w dodatku daje sobą pomiatać wkurzającej bratanicy - Charlie. Z każdym epizodem coraz więcej pojawia nam się znana z LOSTów Elizabeth Mitchell. Wiedziałem już w pilocie, że takiej aktorki nie daliby do odegrania 5-cio minutowej roli. Jej związek z Sebastianem Monroe jest co najmniej dwuznaczny. Daje też trochę mitologii, choć jak na mój gust to mało :/ (i w sumie nic odkrywczego). Niespodzianką jest pojawienie się kolejnego aktora z "Zagubionych" - Jeff Fahey, słynny Frank Lapidus ;) Mam nadzieję, że zostanie na dłużej, bo to ciekawa postać...


    Technologicznie, fajnie udało się zrobić sceny w pociągu, a wcześniej w wiosce. Praca kamery dobrze oddaje tempo akcji, ale też uwypukla każdego z bohaterów z osobna.
Podsumowując, Revolution troszkę się rozkręca. Nie jest to rewelacja, powiedzmy że sumarycznie poziom lekko wyżej niż 'Alcatraz' (może nie z założeń fabularnych, ale jakoś aktorsko generalnie wypada lekko lepiej). Oceniłbym odcinek na solidne 8,5/10.

piątek, 19 października 2012

Arrow s01e01-2


     Na początku w ogóle nie obchodził mnie jakiś tam "Arrow". Ot jakiś serial o superbohaterze spod stajni DC, co jakoś nie zachęcało specjalnie (z DC uważam że Watchmeni no i Batman się na prawdę udał, reszta to raczej kupa :P ). W dodatku czytałem, że to ma mieć jakiś taki klimat jak Smallville, które kojarzy mi się więcej z łzawą historyjką dla 12-latek niż z poważnym serialem na bazie komiksu. A jednak w recenzjach i opiniach przeważały teksty, że "Arrow" to kawałek porządnego kina. Coeniasty też polecił, no akurat się danego dnia nudziłem, to sobie obejrzałem, no i .... nie żałuję ;)
    Fabuła opowiada o dziedzicu fortuny (jakże oryginalnie :P ) który zaginął 5 lat temu i trafił na tajemniczą wyspę. Po latach (w sumie to ciekaw jestem czy spotkał tam ekipę z lotu Oceanic 815 ;)  ) udało mu się wydostać i dotrzeć do domu. Na miejscu wszyscy, rzecz jasna się cieszą, łącząc to z żalem po stracie ojca głównego bohatera, który niestety katastrofy statku 5 lat wcześniej nie przeżył. W sumie to przeżył ją tylko on - Oliver Queen. Tragedia, jaką przeżył zmieniła go na zawsze. Do miasta powrócił z chęcią naprawy błędów swego rodziciela. W ten sposób nocami ubiera zielony płaszczyk, maluje sobie oczy zielonym sprayem i lata z łukiem i strzałami po dachach. W pierwszych dwóch epizodach serialu rozprawia się z dwoma dość stereotypowo złymi bogaczami, którzy wyzyskują i uciskają biedny lud Starling City. Moim zdaniem jednak nie to stanowi clue serialu. Najbardziej przypadło mi do gustu przedstawienie bardzo trudnych relacji bohatera z Rodziną. Musi się on odnaleźć w nowej sytuacji, bo ci chcieliby żeby zastąpił ojca, co jednak kolidowałoby z jego tajnymi planami biegania po dachach ;P Fajne jest to, że Oliver musi realnie dokonywać cały czas wyborów i lawirować między robieniem tego co słuszne, a staraniami o względy bliskich i ich dobre samopoczucie. Dodatkowo, w obu odcinkach dowiadujemy się coraz więcej z tego co działo się w trakcie katastrofy statku, jak i później na wyspie. Tego już jednak nie opiszę, bo to jedne z ciekawszych scen i one IMO będą na ten sezon jednym z głównych źródeł tzw. 'mitologii'. Jest na pewno wiele innych wątków, których nie wymieniłem, ale najlepiej obejrzeć samemu i ocenić, myślę że warto.


     Aktorsko, udało się uniknąć zbytniego spedalenia głównego bohatera. Stephen Amell odgrywa swą rolę Oliviera bardzo dobrze, nie robi z siebie lalusia, jego (przyszły) Green Arrow to bohater z krwi i kości, z wieloma wątpliwościami, ale też z nadrzędnym celem. Nic nie stanie mu na przeszkodzie przed osiągnięciem go. Oprócz tego zwróciłem uwagę na uwielbianą przeze mnie Katie Cassidy. To aktorka ze "złotej ery" Supernaturala sezonów 3-4. Tutaj też ma do zaprezentowania znacznie więcej niż tylko swą niezwykłą urodę. Jej Laurel bardzo pasuje do Oliviera i ciekawy jestem co wyniknie w relacjach tej dwójki. Kolejna postać - policjant prowadzący śledztwa, Quentin - gra go Paul Blackthorne. Skądś znam kolesia, ale nie mam pojęcia skąd... Podoba mi się jego postać, nie jest gliną-paladynem, ale wyraźnie jest praworządny i zasadniczy. Ochroniaż Queena, John Diggle, dostarcza sporo komediowych wstawek. Myślę, że za tą postacią kryje się coś więcej. Co? To dopiero się okaże pewnie w kolejnych odcinkach lub sezonach. Na koniec na wspomnienie zasługuje młodziutka (...mlask...) Willa Holland, która odgrywa rolę młodszej siostry Oliviera, Thei. Fajnie gra i jest na co popatrzeć. Ogółem więc, poziom aktorstwa stoi na ciekawym poziomie, na pewno wyższym niż takie "Revolution" dajmy na to.
     Co do efektów i scenografii - niewiele było momentów wybitnych. W sumie standard serialowy. CGI niewiele, trochę wyspy z daleka, moim zdaniem bardzo dobre efekty, wyspa jak żywa. Montaż, ruchy kamery, to wszystko jest dopasowane prawidłowo. W scenach walk łatwo byłoby stworzyć dyskotekę ujęć, ale na szczęście w większości im się to udało. 
    Podsumowując, serial jest zaskakująco dobry. Nie nazwałbym go wybitnym, miałbym trochę zastrzeżeń (m.in. strój bohatera, trochę jednak zbyt mocno komiksowy - peleryna i spray na oczach, biatch please....), ale zdecydowanie Arrow jest dobrym debiutem no i oby rozkręcił się w coś ciekawego. Wątki mitologiczne i rodzinne zapowiadają ciekawe show. Ocena obu pierwszych epizodów 8/10.

czwartek, 18 października 2012

Battleship

 
      Obejrzałem ci ja ostatnio jeden z tegorocznych block-busterów, "Battleship". Jest to film oparty na popularnej "grze w statki" firmy Hasbro. Obraz kinowy też jest przez nią wspierany i sygnowany. Stąd chyba rating docelowy PG-13. A przy tym głównym "wrogiem" stają się....kosmici. Widać producenci uznali, że nie będą nastolatkom ładować do głów jakichś realnych konfliktów, lepiej nie "dobrzy hAmerykanie szczelajom siem ze złymi i strasznymi obcymi" :P No i mamy to co mamy...
Fabuła tegoż filmu w sumie jest dość prosta. Odbywają się międzynarodowe ćwiczenia na Pacyfiku. Udział w nich biorą marynarki wojenne z wielu krajów świata. Jednym z okrętów (niszczycielem) dowodzi kmdr. Stone Hopper. Jego młodszy i niepokorny brat zaś, jest oficerem na drugim z niszczycieli. W trakcie dość szybko rozgrywających się zdarzeń 2 amerykańskie niszczyciele (chyba nie muszę dodawać które :P ) + 1 japoński - zostają odcięte od flotylli, mając przed sobą 3 wrogie statki obcych. Scenariusz jest skonstruowany dość prosto (konsultantem był chyba sam "wielki" Michael Bay ;D ) ale nawet tu mamy drugi wątek. Mianowicie jest nim walka na Oahu. Tam bowiem ląduje desant obcych i próbuje przejąć satelity. Grupka przypadkowych osób (w tym ukochana młodszego Hoppera) będzie próbowała ich powstrzymać. Jednakże i tak clue filmu znajduje się na wodzie. Okręty US Navy muszą dzielnie stawić czoła dziwnym statkom z kosmosu. Co najśmieszniejsze, w sumie nieźle sobie radzą, biorąc pod uwagę przewagę technologiczną najeźdźcow. Punktem kulminacyjnym jest (sorry, ale przy takim filmie nie ma mowy o czymś takim jak 'spoiler', po prostu to nie ten rodzaj "sztuki")...uwaga........werble..... uruchomienie pancernika Missouri (z II wojny światowej) przy pomocy weteranów z II wś ( 0_o cóż, jak na statystycznie 90-paro letnich dziadków coś za dobrze wyglądali ) i bitwa między pancernikiem (którym dało się np. wykonywać drift na wodzie....tak! ....DRIFT , jak taki ślizg samochodem.....drift.....pancernikiem qwa !!! 0_o ) a pojazdem obcych. Oczywiście Amerykanie wygrali, skończyło się hymnem, salutowaniem, śmiesznym tekstem na końcu filmu i żyli długo i szczęśliwie..... Cóż, to mniej więcej tyle o fabule tego czegoś.... Uważam, że gdyby zrobić to w poważniejszym tonie i z jakimś wyimaginowanym konfliktem na pacyfiku (USA vs Chiny czy coś w tym stylu) to byłoby ciekawiej i jednocześnie bliżej pierwowzorowi czyli grze w statki.
       Aktorsko, zadziwia mnie że dwóch tak dobrych aktorów tam zagrało. Alexander Skarsgard (znany z m.in. "True Blood") zagrał starszego Hoppera. W sumie bardzo dobra rola, jeden z najjaśniejszych punktów filmu. Niestety zbyt długo nie pograł, jakoś pół filmu maksymalnie. Druga osoba - Liam Neeson. Zadziwia mnie ten aktor. Z jednej strony gra w tak genialnych filmach, z drugiej zaś pojawia się w takich gniotach że żal mi dupę ściska :/ I tu tak samo jak w nieosławionym "Starciu Tytanów" dosłownie miał niemal identyczną scenę, że już myślałem, że się obróci i powie "Release the Kraken" xD, zamiast tego niestety brzęczał coś o wypuszczeniu wszystkich samolotów na wroga :P Taylor Kitsch jako młodszy z Hopperów (i jednocześnie główny bohater) jest dość nijaki, ciężko o nim cokolwiek powiedzieć. Żeńska strona filmu to Brooklyn Decker jako wybrana Alexa Hoppera oraz Rihanna. Ta pierwsza coś tam jeszcze pokazuje, choć głównie....nieźle wygląda :> Ta druga, to po prostu żal i dno. Gorsza byłaby już tylko sama Kristen Stewart...



      Technicznie, no efekty świetne, tzn oświetleniowo itd wszystko doskonałe. Ale czuć tu rękę Baya, bądź kogoś podobnego, bo dosłownie natłok wszelkich wybuchów, transformacji i wogle wszystkiego przypomina mi Transformersów 3. Generalnie to było na zasadzie: "oooo już 5 minut fabuły i spokoju, tak być nie może !! robimy booom!!! a potem duże BOOOM, a potem transformacja, niech coś się transformuje!!" :P Przyczepię się, bo w jednym ujęciu wydawało mi się, że ktoś nieopatrznie zostawił tekstury niskiej rozdzielczości na obiekcie obcych, normalnie widziałem piksele 0_o 
       Podsumowując, "Battleship" nie jest zdecydowanie arcydziełem kina. Ba! Nie jest to nawet film, na który warto by wydawać pieniądze i iść do kina. Ale z drugiej strony nie było aż tak tragicznie, da się obejrzeć jak nie ma nic lepszego, no i parę momentów rzeczywiście mnie rozbawiło, parę lepszych tekstów było. Efekty dobre, ale przedobrzyli z nimi. Aktorstwo w większości niskiej półki z wyjątkiem Neesona i Skarsgarda. Sumarycznie oceniłbym "Battleshipa" na 6,5/10.

Fringe s05e03 - "The Recordist"


     W poprzednim odcinku ekipa Fringe zainstalowała się w byłym laboratorium Waltera. Potrzebowali kasety, którą nagrał naukowiec na wszelki wypadek. Odtworzona taśma najwyraźniej kieruje fabułę w bardzo konkretnym kierunku - poszukiwanie kolejnych kaset. Na VHSach są zapisane fragmenty planu na pokonanie Obserwatorów. Złożenie wszystkich elementów układanki pozwoli na zwycięstwo ludzkości. Przyznam, że z jednej strony takie poprowadzenie fabuły ostatniego sezonu nie napawa jakimś wielkim optymizmem, składanie kaset-układanki do kupy to średnio udany pomysł. Z drugiej jednak strony.....to Fringe, tu nic nie dzieje się przypadkiem, ani też nigdy nie dzieje się to czego byśmy się spodziewali. Stąd, jestem dość optymistycznie nastawiony. Aktualny odcinek też mnie nie zawiódł.
     Scenariusz trzeciego epizodu, jak wspomniałem we wstępie, prowadzi naszych bohaterów poza miasto. Docierają oni  do miejsca wskazanego przez Waltera w nagraniu - to środek lasu. Natykają się przy tym na wioskę ludzi trapionych przez dziwną chorobę. W tym momencie odcinka dowiadujemy się także, iż niewielka społeczność za punkt honoru postawiła sobie zapisywanie wszystkich ważnych wydarzeń od czasu inwazji w 2015 roku. Mają do tego specjalne pomieszczenie (świetne efekty przy tym! jeśli s5 ma niższy budżet, to jakoś tego nie widać), w którym wyświetlane są archiwa jako hologramy. Pomagają one zrozumieć, czego 21 lat temu szukał tam Bishop. Okazuje się, że chodzi o jakąś kopalnię. A co w niej jest? Tego już nie zdradzę. Co prawda to odkrycie to żadna rewelacja, ale powiedzmy że pierwszy solidny element układanki. Przy tym pojawia się ciekawy wątek tajemniczego Donalda (ale chyba nie Tuska :P ), który był najwyraźniej pomocnikiem dr. Bishopa przed "zamberowaniem".... W trakcie rozmów między bohaterami mamy okazję wysłuchać wspomnień Olivii nt. zniknięcia Etty w 2015r. Muszę osobiście przyznać, że lekko nużą mnie łzawe sceny między Peterem a jego wybranką, trochę już jest przesady. Rozumiem, że minęło niby 21 lat, a dla nich zaledwie dni, ale wciąż trochę spowalniają akcję niektórymi scenami. Mam nadzieję, że ta przyspieszy w kolejnych odcinkach.

 
      Technicznie, jak wspominałem, świetnie pokazano pokój z archiwum informacji. Sama wioska też ma klimat, jakoś kojarzy mi się to z klasycznymi motywami, które już pojawiały się we Fringe (b. podobnie było w odcinku s02e12 "Johari Window").
     Podsumowując, nowy Fringe trzyma niezły poziom, ale oczekuję, że tempo akcji wzrośnie, w końcu pozostało już tylko 10 epizodów. Wiem, że to niby ostatni sezon i historia teoretycznie jest tak na prawdę o postaciach, ale jednak fajnie by było jeszcze dostać ostatnią porcję zaskoczeń, zwrotów akcji itp. Pocieszające, że statystycznie w większości seriali pierwsze 3-4 odcinki sezonu bywają drętwe, więc jest i tutaj szansa, że od przyszłego (a teaser na to wskazuje) wszystko ruszy z kopyta. Ocena 8/10.

wtorek, 16 października 2012

Supernatural s08e02 - "What's Up, Tiger Mommy? "



     No i czas na kolejny odcinek przygód braci Winchester. Po średnim (w porównaniu do poprzednich sezonów) starcie, przyszedł całkiem ciekawy epizod, obfity w różne nawiązania kulturowe, historyczne itd. Ale po kolei.
       Fabuła, zgodnie z tytułem, skupia się (mniej więcej) na Mamuśce. Czyjej? Ano Kevina. Chłopak uparł się, że musi sprawdzić czy jest bezpieczna. Na miejscu okazuje się, że muszą zabić obstawę demonów wysłanych przez Crowleya. Rodzicielka proroka jest na szczęście nietknięta. Po niedługiej naradzie stwierdziła, że koniecznie wyrusza wraz z trójką bohaterów na poszukiwania tablicy. (W końcu o synka należy dbać) Wspólnie po jakimś czasie natrafiają na trop. W ten sposób docierają do miejsca, w którym czuć dawny klimat Supernaturala. Mianowicie jest to aukcja różnych legendarnych przedmiotów (młot Thora - Mjölnir, miecz Króla Artura itp). Znajduje się tam ważna dla bohaterów tablica ze "słowem Bożym". Po wystawie kręcą się różne typy (m.in. sam Thor jak można mniemać), nadaje to fajny ton tym paru scenom. Niestety Dean i Sam zostaną wzięci z zaskoczenia, bo na aukcję trafia też i Kevin - i to jako dodatek do poszukiwanej tablicy. A Crowley pragnie mieć i to i to. Jak sobie poradzą? To już trzeba samemu zobaczyć, ale licytacja to najlepsza scena odcinka. Zdecydowanie pomógł w tym Mark Sheppard, bo pokazał w tym epizodzie najlepszą esencję swej postaci :D W miedzyczasie głównej fabuły, mamy okazję śledzić trochę poczynania Deana w Czyśćcu, jest też Castiel, bardzo ciekawe co się z nim stało. Nie jest to jednak nic dobrego wnioskując po wspominkach starszego Winchestera. Stawiam osobiście, że Castiel pojawi się w połowie sezonu, jak przeciwnik braci tym razem. Odcinek kończy się dość ciekawie, zobaczymy co teraz poczną Sam i Dean.
    Technicznie, w zasadzie trzeba by pochwalić rekwizytornię, za fajne rekwizyty i ogólne zbudowanie klimatu w trakcie aukcji. Efekty wypędzania demonów itd, to standard.
   Podsumowując, epizod daje pewną nadzieję, że Supernatural jeszcze nie umarł. Poczekamy....zobaczymy. Ocena 8,5/10.

niedziela, 14 października 2012

Revolution s01e04 - "The Plague Dogs"

 
         Nowy serial JJ Abramsa i Erica Kripke nie należy jak dotąd do rewelacji sezonu. Zdecydowanie debiutantem roku nie jest, ale też nie można narzekać, że jest jakoś tragicznie. Jest tak po środku....trochę nijak :/ Niby czwarty epizod coraz bardziej komplikuje fabułę, wprowadza nawet pewien element zagadkowości, ale wciąż na płaszczyźnie tzw. "mitologii" jest raczej kiepskawo.
      Scenariusz opowiada o przygodzie grupy Charlie i Milesa po opuszczeniu byłej bazy Rebeliantów. Trójce (bo jeszcze Nora była) udaje się spotkać z Maggie i Aaronem w umówionym wcześniej miejscu. Okazuje się, że oddział, który porwał Danny'ego jest w pobliżu (informacje wyciągnięte z przesłuchanego członka milicji). Tym bardziej grupa, już w komplecie, postanawia przyspieszyć i odnaleźć młodszego brata Charlie. Na drodze staje im jednak groźny 'renegat' (z braku lepszego słowa...) z psami, którymi ich szczuje. Jedna z osób zostaje ranna. Grupa musi sobie poradzić i jakoś się wydostać. Dodatkowo po drodze natrafili na Nate'a (prosto z Twilighta przybiegł chyba), który nagle stał się ich mega sojusznikiem 0_o . W sumie to za bardzo tego nie zrozumiałem, niby ich szpieguje, po czym pomaga, trochę słaby z niego członek milicji... W tym samym czasie widzimy próbę ucieczki jaką podjął Danny w trakcie tornada. Wyniknie z tego bardzo ciekawa, moim zdaniem, scena z kpt. Neville. W ogóle ten wątek zaczyna być ciekawy, ale bardziej ze względu na grę aktorską i specyfikę obu postaci niż na ogólny wpływ na fabułę. Generalnie jednak fragment historii przedstawiony w tym odcinku nie porywał (jak całe Revolution zresztą), ale też nie był najgorszy. Wciąż daję jeszcze te 2-3 epy, może się jeszcze trochę rozpędzi akcja. W końcówce dobra retrospekcja z udziałem Rachel Matheson (mama Charlie i jej brata), w sumie stawiająca ciekawe pytanie o to co się będzie działo w dalszych flashbackach.



      Aktorsko, jak wspomniałem, Giancarlo Esposito dla mnie wygrał w tym epizodzie. Pochwaliłbym też Annę Lisę Phillips, bo miała swoje ważne pięć minut też i wykorzystała to bardzo dobrze. Technicznie zaś nie ma za bardzo co oceniać, serial toczy się w sumie na jakiś polach, łąkach, lasach, farmach więc f/x jest tu jak na lekarstwo. Na pewno fajnie ogląda się mundury milicji rodem z wojny secesyjnej.
Podsumowując, nadal jest tak sobie. Niby coś się rozkręca, ale tak jakby ciągle był ręczny wrzucony, trochę kiepsko to rokuje na przyszłość. Cóż, poczekamy-zobaczymy. Oceniam odcinek na 7/10.

sobota, 13 października 2012

Fringe s05e02 - "In Absentia"


    Po dość mocnym początku 5. sezonu znów z zainteresowaniem wróciłem do śledzenia kolejnych przygód Waltera i spółki, co tym razem się wydarzyło?
    Drugi odcinek ostatniej serii Fringe'a przynosi trochę spokojniejszą część fabuły. Było mówione, że sezon piąty to tak na prawdę 13-odcinkowy film, no i rzeczywiście na to wygląda. Mamy znów na początku retrospekcję z 2015 roku. Teraz jednak możemy zobaczyć troszkę późniejszy fragment, najprawdopodobniej już po zaginięciu małej Etty. Przenosimy się do przyszłości. Walter z pomocą tytułowego urządzenia z 1. odcinka próbuje wyciągnąć ze swego umysłu jak najwięcej danych, ale średnio mu to idzie :/ Olivia wpada na pomysł, że być może naukowiec udokumentował gdzieś swą wiedzę, bo zawsze tak robił. No i cała "drużyna" postanawia udać się do laboratorium na Harvardzie. Problem polega na tym, iż sam budynek stoi wprawdzie opuszczony, ale na terenie bazy obserwatorów. Pierwszym z problemów było samo wejście do środka. Na miejscu okazało się też że większość pomieszczenia została w zabursztynowana. Aby wydobyć przedmioty z bursztynu potrzebowali jeszcze prądu. Właściwie spora część epizodu to przygotowanie wyprawy po to, żeby podpiąć energię elektryczną do budynku... A co z kolei było tak ważnego w bursztynie? Tego nie zdradzał nie będę w niniejszej recenzji ;) Ale powiem tylko, że prawdopodobnie Twórcy od razu określili przed nami sposób w jaki będą "ciągnąć" fabułę w kolejnych odcinkach. Czy zaiste tak się stanie? Zobaczymy...


     Aktorsko, ten odcinek należał na równi do Georginy Haig oraz Anny Torv. Panie nieźle pokazały chemię i pierwsze starcia na linii matka-córka. Inną sprawą jest, że miejscami bywało to lekko sztuczne, ale ogółem ciekawie zaprezentowane. Widać też po tym odcinku ewidentnie że sezon piąty to głównie sezon oparty na samych charakterach i ich interakcji. Nie sposób nie wspomnieć o Ericu Lange, który gra drugoplanową rolę Lojalisty przesłuchiwanego przez Ettę i Olivkę. W sumie to jego postać była niejako "bazą" na której pokazano relacje rodzinne Bishopów.
Technicznie, fajnie pokazano laboratoria obserwatorów, a także całe laboratorium w bursztynie.
     Podsumowując, odcinek nie był zły, ale czegoś mi w nim zabrakło, miałem wrażenie że był wręcz "przegadany". Bo tak w sumie w rzeczywistości chyba było - poza scenami w laboratorium obs'ów oraz przesłuchiwaniem lojalisty nie uświadczyliśmy żadnych bardziej mocnych scen, samo gadanie. Końcówka znów bez cliffhangera ale w ważny sposób prezentująca kolejny krok, jaki będzie musiała podjąć ekipa Fringe. Ocena 7,5/10.

Dredd 3D


"Ma-Ma's not the law. I'm the law."

      W zasadzie ten cytat mógłby podsumować cały film. :) W każdym razie, zostałem wyciągnięty na nowego Dredda (w "czy de") . Starej wersji ze Stallone nie widziałem nigdy, do nowej jakoś mega się nie paliłem ale przyznam, że po przeczytaniu paru recenzji w internecie sam byłem ciekaw tego filmu. Słyszałem, że jest to nieskomplikowana historia 'pure-action' ale ze świetnymi rolami Urbana, Headey czy Thirlby. Czy rzeczywiście tak było? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w niniejszym tekście.
      Fabuła filmu, nie ma co się tu czarować, jest prosta jak konstrukcja cepa. Sędzia Dredd, wraz z przydzielonym mu nieopierzonym, lecz zgrabnym żółtodziobem - Anderson, muszą zaprowadzić porządek w jednym z wieżowców Megacity. A dokładniej: po wezwaniu na miejsce morderstwa, postanawiają wyszukać sprawców. W tym czasie Ma-ma, szefowa lokalnego gangu, który sprawuje władzę praktycznie nad całym 200-piętrowym blokiem, nakazuje odseparować budynek od świata zewnętrznego. No i zaczyna się rozgrywka. Na dwójkę sędziów rzucone zostają wszystkie siły gangu. A ci z kolei muszą przeć naprzód, aby zaprowadzić prawo. Pomaga im w tym uzbrojenie w postaci wielofunkcyjnych pistoletów (z różnymi rodzajami amunicji) + świetne teksty Dredda (tzw. 'one-linery'). Powiem szczerze, że tak od połowy filmu fabuła mi się trochę nudziła już, bo było zbyt monotonnie. To wada tego obrazu - praktycznie cały czas mamy to samo: sieka, sieka, sieka, więcej sieki, sieka, sieka itd. Jest co prawda nawet jeden zwrot akcji, ale tak na prawdę niczego on nie zmieniał moim zdaniem. Cóż, jeśli ktoś jest nastawiony na arcyciekawy scenariusz i mega-głęboką historię to nie ten film. Tu przepis jest prosty, podany w cytacie na samym początku tekstu. Jest sędzia Dredd, on stanowi prawo. Karą za nieposłuszeństwo jest śmierć. Koniec. :P Dobrym urozmaiceniem są psioniczne zdolności Anderson, bo może ona czytać w umysłach innych osób. Prowadzi to do genialnej sceny walki w umyśle więźnia, którego złapią sędziowie. Takich genialnych scen parę jest, oprócz wyżej podanej świetnie prezentują się wszelkie efekty związane z narkotykiem slow-mo, który powoduje wrażenie spowolnienia czasu. Wtedy barwy się wyostrzają, jest więcej kolorów. W sumie nie da się tego opisać, to trzeba samemu zobaczyć i to w 3D!!!


      Skoro o efektach mowa. Film jest na bardzo wysokim poziomie. Za slow-mo śmiało ekipa mogłaby już dostawać nagrody, bo nie dość że sam efekt ciekawie wymyślony, to jeszcze specjalnie dopasowany do 3D. Scena gdy Ma-ma kąpie się w wannie i rozbryzguje wodę - mistrzowska! W ogóle 3D w tym filmie jest bardzo dobre, to przyznam. Dodatkowo w niektórych momentach filmu montaż był super dobrany. Ale miałbym parę uwag: czasami zbyt duża głębia, czasem też montaż źle dopasowany do 3D, za szybki. W paru scenach bolały mnie oczy i nie wiedziałem co się dzieje. Dodatkowo, napisy były źle umiejscowione w sensie głębi - powinny być najbliżej widza, zawsze nałożone na wszystko inne a czasem miałem wrażenie że się jakoś zmywają ze sceną i oczy bolały od samego patrzenia. Wydaje mi się, że część tych problemów mogła wynikać ze źle skalibrowanej głębi w samym projektorze w kinie... W każdym razie "Dredd" jest jednym z tych paru filmów dla których warto zapłacić te parę zł więcej i obejrzeć w 3D.
Muzyka jest nierówna, miejscami jest bardzo dobrze dobrana, ale miejscami była nudna i bezsensownie dopasowana. W końcówce przeważały dobre momenty, w środku filmu zaś bywało kiepsko.
      Aktorsko, jest nadspodziewanie nieźle. Karl Urban zdecydowanie wypełnił swą rolę, zagrał sędziego bardzo fajnie. Jego teksty po prostu wygrywały i ta mina! Wprawdzie nie miał za wiele aktorsko do pokazania, ale właśnie o to chodziło, Dredd jest prostym sędzią, nie ma miejsca na dywagacje ;) Lena Headey na pewno dostała ciekawą postać i wyciągnęła z niej sporo, ale uważam że sama rola była tak sobie napisana i w końcówce już jakoś nie porywała, zabrakło dla niej jakiegoś tła fabularnego. Olivia Thirlby - nie znana mi dotąd - bardzo pozytywne wrażenie, świetnie zagrała młodą .... sędzinę (?) , jej scena walki w umyśle więźnia świetna!


      Podsumowując, film jest warty obejrzenia. Ale też nie należy się nastawiać na jakieś arcydzieło, świetnie przedstawione uniwersum, choć trochę mało z niego czerpano. Jako film akcji, z bardzo dobrymi efektami i dobrą obsadą, nadaje się wyśmienicie. Sporym minusem wg. mnie jest fabuła umiejscowiona tylko w jednym bloku i w tak prostacki sposób przedstawiona historia. Od połowy filmu trochę przysypiałem, dla mnie za dużo było samej akcji.... Postaciom przydałoby się większe tło fabularne, ale generalnie były przedstawione w sposób więcej niż zadowalający :) Ocena 7,5/10

Attempted murder of a Judge, sentence: Death.

piątek, 12 października 2012

Snow White and the Huntsman




     Wczoraj postanowiłem obejrzeć jeden z tegorocznych letnich blockbusterów - baśń o królewnie śnieżce....i łowcy :P Na trailerach wyglądało to całkiem ciekawie: mamy Chrisa Hemswortha jako 'łowcę', Charlize Theron gra 'złą królową', są krasnoludki, baśniowe stwory rodem wyjęte z filmów Del Toro czy z Narnii, tylko ta nieszczęsna Kristen Stewart ;( Ale pomyślałem sobie, że jej obecność da się przełknąć, bo wszystko inne zapowiadało się dość interesująco (ahhh ten sexowny tembr głosu Theron: "Mirror, mirror on the wall......who's the fairest of them...all" :D ), ba! chciałem nawet do kina iść .... cóż dobrze że jednak nie poszedłem ;) ale wszystko po kolei.
    Fabuła powieści skupia się na historii Królewny Śnieżki. Na początku widzimy jej szczęśliwe dzieciństwo, upływające pod okiem pięknej matki i ojca - Królowej i Króla. Gdy Matka umiera , osamotniony Król wplątuje się w wojnę, na której pozornie wygrywa bitwę, ale przywiezie stamtąd kogoś bardzo groźnego - kobietę. Oczywiście jest nią Ravenna czyli przyszła 'zła królowa'. Morduje ona męża w noc poślubną i przejmuje rządy w kraju, a Śnieżkę zamyka w wieży. Po iluś latach (nie jest to określone, około 10 można by przyjąć) królewnie udaje się nawiać z zamku. W pościg za nią wysłany zostaje Łowca. Prędko gdy się poznają, ten zmieni zdanie i postanawia wspomóc dziewczynę. Chce ona odnaleźć resztki żyjących jeszcze popleczników Króla. Tak zaczyna się cała "przygoda" dla obojga tytułowych postaci. Sama historia z biegiem czasu nuży i w sumie rażą skróty i prostota wydarzeń. A finał jest wg mnie po prostu beznadziejny. Scena walki Śnieżki z Ravenną trwa może z ..... 30 sekund ? 0_o Oczywiście końcówka jest do bólu słodka, nawet Łowca (samotny, wiecznie pijany wdowiec) myje i osusza włosy, w związku z czym ledwo go rozpoznałem w tej scenie. Najgorszą rzeczą chyba jest to, że film jest bezsensowną mieszanką stylistyki baśniowej, realistycznej, Narnii, Labiryntu Fauna, Władcy Pierścieni itd... .  Tak  jakby się do końca Twórcy nie potrafili zdecydować, brakuje w tym jednolitej wizji. Sam scenariusz czasem jest spoko, a czasem do bólu uproszczony, czułem się jakbym oglądał skróty z jakiejś powieści. Widać było odniesienia do klasycznej opowieści o Królewnie Śnieżce (wiedźma, krasnoludki, lustro, jabłko, dobroć dla zwierząt, pocałunek księcia), w sumie trochę szkoda że tak koniecznie wplatali wszystkie te elementy, zbyt tchórzliwie moim zdaniem postąpiono.


    Aktorsko, jest źle. Spodziewałem się, że chociaż Theron i Hemsworth zagrają dobre role. Ale niestety nie mieli chyba z czego ich utworzyć. Charlize w miarę udaje się tworzyć fajny klimat na początku, np. sceny ze ślubu, nocy poślubnej, ale przede wszystkim kąpiel w mleku :D genialna scena, świetna muzyka przy tym, idealne slow-motion, no po prostu zapada w pamięć. No i ten jej głos (użyty potem w trailerach) "Mirror, mirror....." Ale od połowy filmu aktorka tylko krzywi CGI swojej twarzy (użyte do postarzenia) do lustra i stęka dużo, nic poza tym :/ Hemsworth w sumie gra Thora v. 0.5. Taki niedorobiony bóg wikingów. W sumie jakoś trochę bezbarwnie mu to wyszło, mało przekonujący jest. Nie jest to zła rola, ale też raczej nie wybitna. No i czas na tę najgorszą: Kristen Stewart. Matko Bosko i Córko Kochano!!! Czy ona ma sparaliżowaną twarz??? Mam wrażenie, że przez cały film zrobiła może z 2 różne miny: smutną i neutralną (no dobra, trzy, bo się raz uśmiechnęła). Przy tym ledwo porusza ustami, jakby miała jakiś paraliż całej twarzy 0_o. Aż strach pomyśleć, ile mogłaby zyskać główna postać tego filmu, gdyby ją grała jakakolwiek inna aktorka, a pięknych i jednocześnie utalentowanych jest wiele (ze wskazaniem np. na Milę Kunis :P która ostatnio jest na fali, no ale cóż się dziwić ;D ). Drażniła mnie też kretyńska postać Finna - brata Ravenny. Jego związek z siostrą jest taki lekko niedopowiedziany, w sumie ciekawa sprawa, ale ja nie o tym. Koleś najpierw daje się pobić Śnieżce jak ostatnia pipa! Po czym później okazuje się, że jest całkiem dobrym szermierzem, z którym Łowca miał trochę problemów. Lekka niezgodność, czyż nie? Jest też William - koleś, od lat kochający się w królewnie i wkurzający już samym swym ugłaskanym wyglądem :/
      Technicznie. Hmmmmmm........ No nie mogę się przyczepić do jakości efektów na pewno. Ale też nie wszędzie podobała mi się ich mieszanka. Są momenty świetne, jak krajobrazy, całe Sanktuarium, mimo że żywcem wzięte z Narnii (tylko zamiast Aslana jest Biały Jeleń), czy mroczny las na początku filmu, wszystko to świetne było. Ale właściwie nie wiem po co było. Tzn niby coś tam fabularnie bełkotali, ale jak dla mnie w sumie był to słaby pretekst. Niby straszna puszcza, nie da się w niej przeżyć, po czym królewna, zachowująca się jak upośledzona + pijak bez problemu sobie przechodzą bijąc po drodze trolla jeszcze. Fajnie. Za to chcę też pochwalić sceny z królową, bo były na prawdę klimatyczne, choć z czasem trochę nużące bo w gruncie rzeczy sprowadzały się do pokazywania jej atrybutów młodości/starości (te z młodością jakimś "dziwnym" trafem ciekawsze dla oka :P ) Muzyka w sumie w paru miejscach była niezła.


     Podsumowując, ten film mógł na prawdę się udać. Ale potrzeba było przede wszystkim mieć jednolitą wizję. Poza tym Twórcy wymyślili sobie mega-rozbudowany świat, z którego pokazali wszystkiego po trochu i się to im gdzieś rozmyło... No i aktorstwo, o ile do wiadomej dwójki nie mam zastrzeżeń, to wyraźnie mieli kiepsko napisane role, natomiast Kirsten Stewart mogłaby już dać sobie spokój z aktorstwem i siedzieć w kuchni :P Sama fabuła była w dodatku z dobrym początkiem, ale od połowy filmu ma się wrażenie, że opowieść jest pisana na kolanie dosłownie :/ Można od biedy to to obejrzeć, ale generalnie szkoda czasu, a pieniędzy to już w ogóle! Ocena sumaryczna 5/10

czwartek, 11 października 2012

Person of Interest s02e02 - "Bad Code"


       Person of Interest zaczął drugi sezon bardzo dobrze. Od razu dzieje się sporo i nie ma co narzekać na brak ciekawych rozwiązań fabularnych. Drugi odcinek na pewno dorównuje poziomem otwarciu, jak i epizodom z poprzedniego sezonu.
         Fabuła "Bad Code" toczy się wokół postaci Root. Z jednej strony mamy kobietę oraz Fincha, w domku wraz z Dentonem Weeksem. Hakerka zamierza przesłuchać go w celu wyciągnięcia informacji nt. położenia Maszyny. Jednocześnie liczy, że Harold zacznie z nią współpracować. Z kolei torturowany Weeks próbuje się wydostać i rozgrywać uczuciami pozostałej trójki. Myślę, ze ciekawie został cały wątek poprowadzony. Drugą, właściwie dominującą, osią odcinka jest historia Root w młodości. Carter i Reese podążają za znalezionym (przy pomocy Maszyny) w poprzednim odcinku skrawkiem artykułu z gazety. Trafiają do miasteczka z którego najprawdopodobniej pochodzi hakerka. My jako widzowie mamy szansę oglądać retrospekcje z jej przeszłości, z dnia kiedy oficjalnie zaginęła. Nie będę zdradzał jak się potoczyły losy Reese'a i Carter w tym śledztwie, ale jak zwykle w PoI, końcówka dość zaskakująca. Dodam tylko, że główny bohater idealnie rozprawił się z lokalnymi "byczkami" i parę scen z nimi nadało humoru odcinkowi. W sumie ciężko coś więcej napisać żeby nie zaspoilerować.
SPOILER W końcówce Reese zdąża z pomocą Finchowi, udaje mu się wyrwać przyjaciela z rąk Root. Moim zdaniem stało się to trochę za szybko. Czuję, że przez to serial wróci na razie na 'proceduralne' tory. Trochę mi szkoda, bo robiło się ciekawe bez pomocy Harolda. KONIEC SPOILERA
      Aktorsko, muszę pochwalić po raz kolejny Amy Acker. Widać, że świetnie pasuje do tej roli i jej postać wyrasta w tym momencie do rangi podobnie interesującej co Elias. Przeszłość bohaterki, jej tajemniczy cel, to wszystko sprawia że z zaciekawieniem będę śledził kolejne epizody. Pozostała część obsady w wysokim standardzie, bez zmian raczej :)
     Technicznie, jak zwykle wstawki z Maszyny najciekawsze. Widać, ze od poprzedniego sezonu to dopracowali i nie boją się stosować, czasem w sporych ilościach. Montażowo fragmenty odcinka przypominały mi taki fajny kryminalny serial "Cold Case" z retrospekcjami zbrodni sprzed wielu lat.
     Podsumowując, PoI w dobrej kondycji i nie wydaje się, aby to miało się zmienić. Jedynym minusem jest to co wymieniłem w spoilerze, oraz jak na razie brak kontynuacji tak wielu fajnych wątków z poprzedniego sezonu (Elias - jego przeszłość!, CIA, FBI itd). Oceniam na 8,5/10

wtorek, 9 października 2012

Supernatural s08e01 - "We Need To Talk About Kevin"


     Bracia Winchester po raz ósmy z rzędu wkraczają do akcji. Ostatni sezon "Supernaturala", to moim skromnym zdaniem równia pochyła. Bywało dosłownie może z 4-5 dobrych odcinków reszta średnia bądź kiepska :/ Wątek Leviathanów nie trafiony, Castiela pół sezonu nie było, Bobby nie żyje, Crowley pojawiał się od święta, a Dean wraz z Samem stali się jęczącymi pipami.... Końcówka zakończyła się w dość niespodziewany sposób - starszy z Winchesterów wylądował wraz z aniołem w Czyśćcu, a młodszy pozostał sam.
     I tak minął około rok. Zgodnie z obietnicami Twórców, Dean wraca do naszego świata już w pierwszych minutach. Pierwszy odcinek ósmej serii otwiera bowiem scena, gdy w lesie, obok namiotu młodej, namiętnie obściskującej się parki, pojawia się zakrwawiony człowiek o błędnym, dzikim wzroku - rzecz jasna Dean. Po jakimś czasie udaje mu się dotrzeć do swego młodszego braciszka. Okazuje się, że ten wiódł spokojne, sielskie życie - wysłużona Impala, panna, dom + pies, czyli full-wypas. Już od pierwszych minut iskrzy między Braćmi, Dean ma pretensje do Sama o to, że ten go nie próbował nawet szukać. To jednak przestaje być istotne, gdyż okazuje się, iż prorok Kevin (ten z poprzedniego sezonu) jest od dawna w tarapatach, ścigany przez demony Crowleya. Tak zostaje wprowadzona główna oś fabuły na ten sezon (a przynajmniej na to się zapowiada). SPOILER Cóż mogę powiedzieć, na spotkaniu z Kevinem okazuje się, że da się zamknąć piekło...na zawsze! OMFG debilny pomysł scenarzystów, jak dla mnie osobiście żal równy Leviathanom.... nikomu nie przyszło do głowy że demony są elementem balansu między dobrem i złem i że ten balans trzyma świat w kupie....KONIEC SPOILERA
      Aktorsko, ciekawie zaprezentował się nowy nabytek obsady - Ty Olsson jako wampir Benny. Jest on współautorem ucieczki Deana z Czyśćca. Historię poczynań Winchestera w tym "strasznym" (o tym za chwilę) miejscu mamy poznawać jeszcze w kolejnych epizodach w formie retrospekcji. Benny okazuje się dość interesującą postacią, na pewno nie jest to jakiś bezmyślny wampir, raczej ktoś przebiegły, kalibru Crowleya, ale z tym jeszcze poczekamy do dalszych odcinków. Bracia raczej standardowo, strasznie jęczące łajzy się z nich porobiły :/ Mishy Collinsa nie uświadczyliśmy w odcinku praktycznie w ogóle, na razie ponoć Castiel "is no more" 0_o. Na dość krótko epizod uświetnił swą osobą Mark Sheppard jako aktualny król piekła.
      Technicznie, widać ciekawe rozgraniczenie między wspomnieniami Sama i Deana. Ujęcia z myśli tego pierwszego mają wręcz cukierkową barwę, są żywe i pełne różnych odcieni różnych kolorów. Natomiast urywki pamięci Deana są wyblakłe, pełne szarości, trochę jak w niektórych odcinkach "Kompanii Braci". W ten sposób podkreślono różnicę między przeżyciami obu Winchesterów. Dodatkowo, chciałbym tu wspomnieć o scenografii Czyśćca. Okazał się nią być... las. Tak po prostu. Las. Finał s7 zapowiadał tajemnicze, pełne grozy i stworów miejsce, a teraz raptem w 8. sezonie dostajemy zwykły las, po którym biega paru dzikusów :/ Trochę fail ze strony produkcji...
    Podsumowując, pierwszy odcinek sezonu ósmego nie nastraja jakoś hurraoptymistycznie, oglądam chyba już bardziej z przyzwyczajenia. Ze smutkiem zauważam jak bardzo ten serial oddalił się od dawnych klimatów, to już nie to samo. W dodatku z serii na serię coraz głupsze pomysły mają scenarzyści. Ostatecznie jednak, odcinek oceniłbym tak na 7,5/10 może trochę na wyrost, na zachętę, zobaczymy jak to będzie w przyszłości.

niedziela, 7 października 2012

Revolution s01e03 - "No quarter"


     Revolution jak na razie nie przedstawia sobą  jak dotąd rewelacji. Jest dość nudnawo, z małą ilością scen akcji, z mało interesującą 'mitologią', z raczej kiepskim i sztywniackim aktorstwem i jeszcze paroma innymi wadami. Trzeci odcinek, jak się okazuje, ukierunkował serial w nawet dość ciekawym kierunku. Na pewno to najlepszy, jak dotąd, odcinek. Z największą ilością scen akcji, w końcu coś się dzieje, no i do obsady dołącza genialny Mark Pellegrino.
     Fabuła epizodu podąża śladami Charlie, Nory i Milesa. Trafiają oni do kryjówki Rebeliantów. Ci przedstawiają sobą obraz nędzy i rozpaczy - zdziesiątkowani, wielu rannych, z małą ilością leków, żywności, a przede wszystkim amunicji. W tym czasie Aaron i Maggie trafiają do domu tajemniczej kobiety, która w poprzednich odcinkach użyła komputera na strychu (za pomocą tajemniczego magicznego power-pendrive'a :P ). Budynek jest zdewastowany, ani śladu mieszkanki. Podróżnicy decydują się zostać na noc i przeszukują chatę. W tym czasie wracamy do głównego dania tego odcinka: akcji w 'bazie' rebelii. Otóż, zostają oni otoczeni przez milicję pod dowództwem Jeremy'ego (w tej roli obłędny jak zawsze Mark Pellegrino). Co z tego wyniknie, nie zdradzę ;) Ale zaskoczyło mnie to. Dowiadujemy się trochę więcej o przeszłości Milesa z flashbacków. Te były dobrze zrobione, zapowiada się przynajmniej jeden ciekawy wątek w tym serialu (nareszcie!).
     Aktorsko, wiadomo że Pellegrino "ukradł show". Gra tu w sumie podobnie jak w Supernaturalu (pod względem mimiki), rolę takiego nadzwyczaj pewnego siebie dowódcy, który bez skrupułów posyła podwładnych na śmierć. Billy Burke jako wujek Miles też miał parę dobrych scen i ważnych fabularnie. Pannie Tracy Spiridakos (tzn. Charlie) może już podziękujemy... bo z odcinka na odcinek wkurza coraz bardziej :/ Niestety aktorki w tym serialu wszystkie są kiepskie i nawet wyglądem nie nadrabiają, po prostu totalna beznadzieja :/ 
     Technicznie w sumie nie ma co oceniać, stąd od razu przejdę do konkluzji. Odcinek na pewno pokazał światełko w tunelu, dobry wątek został nakreślony. Jedna jaskółka wiosny jednak nie czyni i kolejne epizody musiałyby być jeszcze lepsze, żebym przekonał się do Revolution. Brakuje ewidentnie dobrych aktorów, bo Mark Pellegrino (grający w sumie 2. planową postać, a może nawet i 3. planową, zależy jak to się potoczy) czy Billy Burke to mało... Ocena 7,5/10, tak może lekko na zachętę podciągnięta, ale liczę że seria się poprawi z czasem.

piątek, 5 października 2012

Fringe s05e01 - "Transilience Thought Unifier Model-11"


     Wszystko co dobre, szybko się kończy ! :( Zgodnie z tą maksymą, nadchodzi kres prawdopodobnie najlepszego (a jeśli nie, to bankowo jednego z najlepszych) serialu s-f ! Fringe, bo o nim mowa, rozpoczął właśnie swą 13-odcinkową drogę ku serialowemu niebu. Telewizji FOX należą się w tym miejscu słowa uznania i podziękowania, bo oglądalność od dawna była co najwyżej średniawa, a jednak Fringe dostał ostatni - piąty już - sezon i szansę na godne pożegnanie się z wiernymi fanami (do których z dumą się zaliczam ;) ). Ta pożegnalna odsłona ma być niejako 13-częściowym filmem. Rzecz jasna nie należy się spodziewać stawiania zbyt wielu pytań, raczej trzeba oczekiwać już odpowiedzi. Zobaczmy zatem co przynosi nam odcinek pierwszy.
        W sezonie czwartym 19. epizod wprowadził widzów w świat roku 2036, kiedy to minęło 21 lat od inwazji obserwatorów. Mieliśmy okazję obserwować poczynania córki Bishopów (Olivii i Petera) - Etty. Udało jej się odnaleźć członków zespołu Fringe "zamrożonych" (brakuje lepszego słowa) w bursztynie. I sezon piąty - jak się należało spodziewać po świetnej, jak zwykle, kampanii promocyjnej złożonej z klimatycznych teaserów (HEED---OBEY---SERVE  ;D ) - właśnie toczy się w roku 2036. W epizodzie członkowie zespołu Fringe starają się odnaleźć Olivie. Znają jej ostatnie położenie i będą chcieli za wszelką cenę ja odszukać. Przy okazji, mamy szansę podejrzeć jak wygląda przyszłość. Świetnie udało się moim zdaniem wychwycić klimat. Niektóre miejsca a'la "Łowca Androidów" wręcz, bardzo cyberpunkowo. Okazuje się m.in. że Walter ma ukryty w umyśle sposób na pokonanie Obserwatorów. To September włożył do mózgu Bishopa plan, ale "pomieszał" myśli. Do ich ułożenia jest potrzebne urządzenie o nazwie od której się wzięła nazwa odcinka. Najciekawszym chyba jednak fragmentem, pod względem aktorskim, jest przesłuchanie Waltera przez Kpt Windmarka - najwyraźniej jednego z przywódców Obserwatorów. John Noble gra tu, jak często mu się zdarza, na poziomie oskarowym wręcz! Świetnie oddaje emocje postaci, strach, determinację i wszelkie inne odczucia jakie powinny zaistnieć w takiej scenie. Odcinek zamyka lekki cliffhanger, choć już nie tak mocny jak w poprzednich sezonach. Tego jednak należy się teraz spodziewać, nie może już być wielkich zaskoczeń, tym bardziej gdy mitologia serialu zaczyna się już układać w całość. Epizod moim zdaniem jest bardzo dobry na początek, dobrze wprowadza w sezon, jednocześnie należy pamiętać, że właściwym pilotem 5. sezonu był s04e19 :) Piękna scena końcowa, taka klamra spinająca cały odcinek, myślę że zapadnie każdemu w pamięć.


      Jak wspomniałem, aktorsko wypadł najlepiej John Noble. Pozytywnie też bym ocenił Michaela Kopsa (Kpt. Windmark), bo on w tej samej, wyżej już omawianej, scenie również pokazał że jego postać nie należy wcale do tych mniej interesujących. Trochę zawiodła mnie Anna Torv, jakoś chyba nie miała okazji, żeby się wykazać - wszystko póki co przed nami. Ale spotkanie po latach matki i córki jakoś nie wyszło mega epicko, czegoś w nim zabrakło jak dla mnie.
     Technicznie bardzo podobały mi się scenografie. Udało się Twórcom realistycznie przedstawić przyszłość. Nie bali się też CGI i pokazania swojej wizji panoramy przyszłego Nowego Jorku. Jedynie w jednej scenie miałem zastrzeżenia, ewidentnie było widać w trakcie rozmowy Olivii z Peterem, że aktorzy są kręceni na tle green boxa, byli oświetleni zbyt zimnym, zbyt intensywnym światłem od góry, strasznie sztucznie to wyszło. Dodatkowo, odnosiłem dziwne wrażenie, że ich osoby miały na twarz nałożony jakiś dziwny filtr wygładzający, nie bardzo rozumiem w czym rzecz i po co takie coś. Ciekawie wyszły efekty postarzania postaci, myślę że jeszcze więcej dopiero przed nami, gdy pojawi się Broyles czy Nina. Muzycznie muszę pochwalić za dobór piosenki na koniec odcinka, chodzi mi po głowie od tamtej pory. Cóż, pomyśleć można by że serial z uciętym budżetem może prezentować się gorzej i odbije się to na jakości. Nic z tych rzeczy. Po raz już n-ty Twórcy udowodnili, że wiedzą jak należy dysponować pieniędzmi na produkcję i wiedzą jak się robi genialny serial.
Podsumowując, wrócił stary, dobry Fringe. Szkoda że to już ostatni raz ;(  Ocena 8,5/10.